sobota, 12 marca 2016

Rozdział 8




— Wejdźcie do środka, a ja odprowadzę auto. Lepiej będzie, gdy nikt go tutaj nie znajdzie. — Mówi Conn, parkując samochód przed swoją kamienicą. Joys tylko skina głową i wysiada pierwszy, po czym podaje dłoń Kath. Dziewczyna ociężałymi ruchami stawia stopy na chodniku i oparta na ramieniu chłopaka, idzie w kierunku wejścia. Conn wodzi za nimi napiętym wzrokiem i po chwili naciska hamulec ręczny, odjeżdża.
— Dziękuję za pomoc. — Szepcze Kath, gdy Joys pomaga jej wdrapać się po schodach. Chłopak nie odpowiada, ma zaciśnięte zęby, a jego usta tworzą ściśniętą kreskę. Kath zerka na Joysa i widzi, że jego twarz napina się od bólu, jednak ten się nie skarży. Wood otwiera kluczem zamek i mogą wejść do środka. Kath patrzy na pomieszczenie przed sobą, nic się nie zmieniło od jej ostatniej wizyty.
— Czuj się jak u siebie. — Mówi Joys siląc się na uśmiech. Kath podchodzi do kanapy i ostrożnie siada, w tym czasie Joys znika gdzieś za jednymi z drzwi. Oboje wyglądają, jakby wrócili z frontu, szczególnie Kath, której szyja, obojczyki i plecy są pokryte licznymi rozcięciami, najprawdopodobniej pozostawią one wiele blizn. Również jej plecy są zakrwawione i porozcinane. Jej koszulka ma liczne rozdarcia. Dziewczyna jednak nie zwraca uwagi na ten drobiazg.
Joys wychodzi nagle zza rogu, niesie naręcze różnych materiałów i przedmiotów.
— Słuchaj, lepiej będzie, jak przejdziemy do pokoju obok. Conn to wielki czyścioch, jak zobaczy plamy na kanapie, to nas zabije. — Uśmiecha się charakterystycznie. Nie widać już po nim cienia grymasu, który Kath zauważyła chwilę wcześniej. Dziewczyna z uniesioną brwią kuśtyka za nim. Gdy znajdują się w małym pokoju, w którym stoi tylko jednoosobowe łóżko, stolik i szafa, brunetka siada na krześle, które stawia przed nią chłopak. — Zaraz Ci pomogę. — Mówi i wychodzi nagle, a zaraz potem wraca i stawia różne buteleczki i pojemniki na stole obok. Wśród rzeczy znajduje się też wiele kawałków materiału w szarym odcieniu. Wood zapala światło i podchodzi do okna, zakrywa je zasłonami. W tym czasie dziewczyna posłusznie siada, a Joys staje przed nią. — Na razie zajmiemy się twoją szyją. — Chłopak obchodzi ją i zerka na otwarte rany pokryte w połowie zaschniętą krwią. Chłopak podnosi jej podbródek, by przyjrzeć się uważnie. Gdy dotyka jej skóry, dziewczyna wzdryga się i odruchowo wstaje z krzesła z przerażeniem na twarzy.
— Spokojnie, Kathy. — Joys podnosi dłonie do góry. — Chcę ci tylko pomóc.
Kath go obserwuje. Ma wystraszone spojrzenie. Jednak po minucie zaczyna oddychać głęboko i z powrotem siada na krześle. Przymyka powieki i z grymasem na twarzy pozwala Woodowi na udzielenie pomocy. On jest skupiony, jakby opatrywaniem ludzi zajmował się od zawsze.
Mija kilkanaście minut.
— Czemu się nie odzywasz? — Pyta, sięgając po jedną z butelek. Ona milczy przez chwilę, puszczając koło ucha jego słowa. Jednak po jakimś czasie postanawia się odezwać.
— Nie wiem co powiedzieć. — Jej głos jest zachrypnięty.
— Tematy o minionym dniu możemy sobie podarować. — Uśmiecha się, zerkając na sekundę w jej oczy. W tej samej chwili przykłada kawałek szarego materiału, nasączonego płynem do rany na jej szyi.
— Psia krew! — Krzyczy Kath i od razu odchyla się mimowolnie na krześle. — Mogłeś powiedzieć, że zaboli!
— Gdybym powiedział, bolałoby bardziej. — Kath mruży oczy. — Tak to jest, jak się nastawiasz na ból, to zazwyczaj zaboli bardziej, niż jak nie wiesz o tym, że się zbliża.
— Gadasz głupoty. — Kath zerka z ukosa na butelkę. — Co to? — Pyta naburmuszona.
— Płyn, który odkazi twoje rany.
Kath nie zaprzecza, gdy Joys ponownie przykłada materiał do jej rozciętej skóry, tym razem dziewczyna tylko cicho syczy.
— Twoja teoria jest do kitu. Teraz wiedziałam, że będzie piekło, ale nie poczułam tak mocno. — Dziewczyna unosi jedną brew i uśmiecha się kpiąco.
— Może po prostu na ciebie to nie działa, ale na większość ludzi tak.
— Jasne. — Prycha dziewczyna. — Niby skąd to wiesz?
— Przetestowane. — Uśmiecha się lekko i staje za jej plecami. — Chyba już normalny humor ci wrócił, co? — Uśmiecha się za jej plecami. Kath ignoruje tę uwagę, krzywiąc się mimowolnie.
Joys widzi, jak poszarpany materiał sukienki zwisa na ciele brunetki, ubranie nadaje się tylko do śmietnika.
— Mogłabyś zdjąć z siebie te skrawki? Będzie mi łatwiej.
Dziewczyna odwraca głowę, by posłać mu rozzłoszczone spojrzenie. Nie dostrzega jednak kpiącego uśmieszku na twarzy Joysa. Chłopak mówi całkiem poważnie. Brunetka przełyka ślinę. Joys czeka cierpliwie na jej reakcję.
Kath po chwili zsuwa z siebie górną część sukienki, zostając w samym biustonoszu. Pochyla się i krzyżuje ręce, zaciskając dłonie na ramionach.
— Tylko nic nie kombinuj. – Ostrzega ostrym ton.
— Czyli, że mi ufasz? — Przekomarza się. Kath ignoruje to pytanie. — Tak? — Wymusza na niej odpowiedź, uśmiechając się.
— Jeśli ktoś komuś ratuje życie, to chyba jest godny zaufania. — Przyznaje z dozą niepewności w głosie.
— Chyba lubisz owijać w bawełnę, co? — Zaśmiewa się. Kath wywraca oczami, lecz on tego nie widzi.
— Godny zaufania, nie znaczy, że z marszu jest nim obdarowany.
Joys marszczy czło na te słowa, jednak dalej przemywa rozcięcia na jej plecach bardzo starannie. Oboje milczą przez dłuższą chwilę. Ona już nawet nie syczy, przyzwyczaja się do bólu. Koniec końców, Wood zakłada kilka opatrunków na głębsze cięcia, a ich brzegi smaruje czymś lepkim, co sprawia, że materiał nie odklei się od skóry. Następnie przechodzi i staje twarzą w twarz z Kath. Jej oczy wydają się zmęczone, zszarzałe. Brunetka przykłada dłoń do skroni, milczy.
— Kręci ci się w głowie? — Wood kuca niedaleko niej. Lustruje ją badawczym spojrzeniem. Jej skóra jest tak cienka, że można policzyć wszystkie żebra, gdy siedzi pochylona na krześle.
— Nie specjalnie. — Jest zamyślona. — Powiedz mi, o co w tym wszystkim chodzi. Ten wybuch w laboratorium, murzyn mówił, żeby przekazać ci słowa, że teraz już wiesz, o czym tamten mówił.
Joys spuszcza głowę.
— Nie chcę cię w to mieszać.
Kath prycha niczym rozjuszone kocie.
— Nie widzisz tego całego syfu dookoła? Ktoś mógł dziś zginąć i nie wiem, czy przeze mnie, czy może przez ciebie. — Unosi głos i bezsilnie uderza plecami o oparcie. — Ja już jestem w to wmieszana i to samo powiedziałam twojemu bratu ostatnim razem. Dlaczego żaden z was nie chce nic powiedzieć?
— Słuchaj, Kathy. — Podnosi szare oczy, które są całkiem czarne w panującym półmroku. — Użyłaś świetnego określenia, to jest syf. — Jego twarz jest teraz poważniejsza, dojrzalsza. Po chwili Joys odwraca się i patrzy w bok, jakby się zastanawiał. Kath wodzi za nim wzrokiem w oczekiwaniu.
— Chce odpowiedzi, Joys. Za dużą cenę zapłaciłam za wasze milczenie. — Ma rozchylone usta, jakby przygotowała się do użycia kolejnego argumentu.
— Dobrze. — Zwraca ku niej spojrzenie. — Ale nie dziś. Wkrótce. — Uśmiecha się słabo, Kath również, lecz oba ich uśmiechy są bez wyrazu.
— Niech ci będzie.
— Pozwól, że zajmę się teraz tym. — Wood ożywia się i chwyta małe pudełeczko, po czym zieloną maź nakłada na skaleczenia, które pokrywają szyję i obojczyki dziewczyny.
— Śmierdzi… — Kath krzywi się, gdy do jej nozdrzy dochodzi ciężki, ziołowy odór.
— Wiem, ale pomoże. Conn dostał to kiedyś z roboty. Jest idealna na poparzenia i zadrapania. Widziałem na własne oczy, jak ta maść sprawiła, że moje zadraśnięte ramię po prostu się wygoiło natychmiast. Myślę, że twoje się tak szybko nie uleczą, bo są głębokie, ale na pewno maść w jakimś stopniu zadziała.
— Mam wrażenie, że sporo się na tym znasz.
— Wiesz, obsługa komputerów i ten powalający uśmiech, to nie jedyne rzeczy, które mi wychodzą.
Kath zaśmiewa się pod nosem.
— Wiedziałam, że powiesz coś w tym stylu.
Nagle oboje słyszą dźwięk zamykanych drzwi.
— Conn wrócił. — Joys prostuje się, chwyta za klamkę.
— Poczekaj. — Kath wstaje z krzesła z chwilowym zawahaniem patrzy na Joysa. — Teraz ja pomogę tobie. — Wood odwraca głowę w jej stronę, jest zdezorientowany.
— Nie wmówisz mi, że nic ci się nie stało. Dobrze widziałam, że zwijasz się z bólu.
Joys śmieje się, ale jest podenerwowany.
— To nic takiego, zaledwie draśnięcie.
— Więc to też potraktujemy tą śmierdzącą maścią.
— No dobra, ale najpierw pójdę na moment do Conna i przyniosę ci jakąś koszulkę, nie możesz tak paradować pół naga przy moim bracie.
— A przy tobie niby mogę? — Prycha i siada na krzesło ponownie, krzyżuje ręce na piersi. Joys uśmiecha się tylko charakterystycznie i wychodzi.
Joys wychodzi z małego korytarzyka i widzi, że Conn opiera się o blat wyspy kuchennej, stoi do Joysa tyłem, a jego głowa jest spuszczona. Joys przygląda się chwilę bratu. Dostrzega małą ilość krwi na podłodze.
— Conn? Jak się trzymasz? — Starszy Wood nagle odwraca się, wygląda, jakby był zaskoczony obecnością brata.
— Myślałem, że znów coś odwaliłeś.
— Niby co?
— Nie ważne… — Twarz Conna jest zmęczona, a brąz w jego oczach jakby zbladł. Joys wzdycha.
— Nie wyglądasz za dobrze. — W istocie, twarz Conna jest blada jak papier.
— To te emocje, wiesz… — Mężczyzna wzrusza ramionami i podchodzi do kuchni. — Chcesz wody?
— Tak, nalej w dwie szklanki. Muszę pożyczyć od ciebie kilka ciuchów.
Conn podnosi brew do góry, ale nic nie mówi, a Joys bierze to za pozytywną odpowiedź.
Gdy młodszy Wood wraca, zastaje Kath stojącą twarzą do okna, jedną ręką uchyla zasłony, a dugą podtrzymuje materiał sukienki przed całkowitym zsunięciem. Chłopak patrzy przez chwilę na nią, potem wchodzi. W dłoni trzyma dwie szklanki, a pod pachą jakiś materiał. Postawiwszy jedno naczynie na stole, podchodzi do dziewczyny. Wręcza jej szklankę, a ona łapczywie wypija całą zawartość, oblizują wargi.
— Woda jest pyszna. — Uśmiecha się, a Joys widzi, jak światło uliczne odbija się w jej błękitnych oczach.
— Mam dla ciebie ubranie. — Podaje jej białą koszulkę Conna i jakieś krótkie, sportowe spodenki, a ona natychmiast wszystko zakłada. — Niezła sukienka.
— Pachnie facetem. — Stwierdza, patrząc na ubranie z góry. — Siadaj. — Wskazuje dłonią krzesło. Joys z pewnym dystansem zajmuje miejsce i w oczekiwaniu obserwuje jej ruchy. Kath przybliża się do niego i dostrzega ślady krwi na suwaku jego kurtki. Marszczy brwi. — Zdejmij to, proszę. — On z małym wahaniem robi to, zaciskając zęby.
— Boli cię.
Joys milczy. W tym momencie Kath widzi, że jego szara koszulka jest poszarpana w okolicach prawego ramienia, a dookoła jest duża plama z zaschniętej krwi. Rana wydaje się symetryczna, ale ciężko to stwierdzić, gdyż ilość krwi jest znaczna.
— Musisz się rozebrać. — Kath odsuwa się od niego.
— Tak od razu? — zaśmiewa się Joys.
— Zdejmuj. — Nakazuje z poważną miną. — Wydaje mi się, że to rana postrzałowa.
— Zgadza się. — Na jego twarz wypływa pół uśmiech.
— Wiedziałeś i nic z tym nie robisz? — Podnosi lekko głos.
— Ty potrzebowałaś pomocy jako pierwsza.
— Jesteś nieodpowiedzialny — Syczy.
— Nie zaprzeczam. W tej większej butelce jest czysta woda. — Pokazuje jej wzrokiem. Kath sięga po nią i obmywa ranę na barku Joysa. Świeża krew łatwo spływa na drewnianą podłogę.
— Conn nieźle sobie po szoruje. — Ironizuje Joys, patrząc pod nogi. — Załóż opatrunek.
— A kula? Przecież mogła utknąć gdzieś w tobie… — Kath ma poważny wyraz twarzy, dłonie jej się trzęsą.
— Spójrz, czy jest rana wylotowa z tyłu. — Radzi jej, a ona przechodzi za jego plecy, tam brak żadnego śladu.
— Nie ma.
Joys wypuszcza powietrze z ulgą.
— To dobrze.
Kath mruży oczy.
— Jak to, dobrze? Kulę trzeba wyciągnąć!
— Dostałem małym kalibrem, a takie zazwyczaj rozpuszczają się w ciele, rozumiesz? Komando ma takie cacka. — Joys wzdycha ze spokojem.
— Skąd wiesz?
— Nie raz już dostałem.
Kath nie poprawia to humoru. Stojąc nadal za plecami Wooda, dostrzega jednak coś innego. Jego plecy w kilku miejscach są pokryte szerokimi bliznami, jest ich dokładnie cztery, a blady kolor wskazuje, że mają kilka lub kilkanaście lat. Kath z rozchylonymi wargami przypatruje się grubym kreskom i po chwili namysłu przesuwa palcem po jednej z nich. Jest twarda i wypukła. Skóra Joysa napina się i wzdryga.
— Przepraszam. — Szepcze i od razu odsuwa rękę. Joys milczy przez chwilę.
— To nic. — Odpowiada szybko, bez emocji.
— Musiało przytrafić ci się coś okropnego…
— Stare dzieje, nic, o czym chciałabyś słyszeć. — Odwraca wzrok, gdy ona przechodzi obok niego.
— Jeśli chcesz, to cię wysłucham, podobno jestem w tym dobra. — Uśmiecha się nieśmiało, patrząc na niego.
— W byciu ciekawską też jesteś dobra. — Kath krzywi się.
— Będąc całkiem szczera, to praktycznie cię nie znam, a najlepiej zacząć znajomość od zaufania.
Joys wstaje i odwraca się od niej. Kath spuszcza wzrok zażenowana. Wood jednak, wbrew oczekiwaniom Kath, siada w poprzek na łóżku, znajdującym się niedaleko, opiera plecy o zimną ścianę, odchyla głowę, a przydługie włosy zwisają mu bezwładnie na goły kark. Dziewczyna waha się, patrząc na jego postać, ale podchodzi i siada obok.
Siedzą tak w milczeniu przez kilka minut. Kath raz zerka na twarz Wood, która jest skupiona i poważna. W końcu chłopak zdobywa się na szczerość.
— W dzieciństwie nie mieliśmy lekko, ja i Conn. Nasza matka, Feline zmarła przy moim urodzeniu. Clayton, ojciec, zamieszkał z naszą babcią i swoim starszym bratem, Ronem, wziął nas tam ze sobą. — Zrobił krótką pauzę, a jego szczęka znacznie się wyostrzyła. — On naprawdę się starał, ale nie było łatwo, bo pieniądze były żadne w sezonie zimowym, bo połów ryb praktycznie niemożliwy, a tym się właśnie zajmował ojciec. Mieszkaliśmy niedaleko zatoki Picket Rock w osiedlu robotniczym, kilkadziesiąt kilometrów na wschód stąd. Jednak pieniądze to nie był nasz jedyny problem. — Kath patrzy na niego i słucha uważnie. Joys zaś ma wzrok utkwiony w przeciwległej ścianie.


Osiedle przy zatoce Picket Rock, szesnaście lat wcześniej.


Dwójka mężczyzn, ubranych w błękitne mundury, wynosi na prowizorycznych noszach staruszkę. Jej ręka zwisa bezwładnie, kobieta nie oddycha. W domu, gdzie pomieszkiwała, stoi kilkoro ludzi. Dwóch mężczyzn i dwójka małych chłopców, jeden jest nieco wyższy od drugiego, jednak twarze mają bardzo podobne. Mniejszy z nich głośno płacze i zakrywa dłońmi oczy, łzy nieustannie leją się, mocząc jego za dużą koszulkę po bracie. Mężczyzna o miodowych włosach, ubrany w biały, poplamiony podkoszulek podchodzi do syna i kuca obok, wyciera wierzchem dłoni pot, spływający z czoła.
— Joys. — Potrząsa chudymi ramionkami, a chłopiec spuszcza ręce. — Babci już nie ma, ale my wciąż jesteśmy. Widzisz ten pot? — Pokazuje błyszczącą od cieczy dłoń. Joys kiwa głową z miną napuchniętą od płaczu. — To jest moja ciężka praca. Robota zajmuje myśli. Niedługo przekonasz się, co to znaczy. Trzeba ci zajęcia. — Mężczyzna prostuje się i zastanawia przez kilka chwil.
— Pójdziesz z wujem Ronem, on ci wymyśli.
— Ale tato! — Odzywa się z protestem starszy dzieciak. — Joys jest za mały, żeby pracować, ja pójdę za niego! — Mówi pewnie, jednak z dozą strachu w głosie.
— Conn, ty swoją drogą, już niedługo przekonasz się, na co się tak ochoczo piszesz. Teraz liczy się każda para rąk do roboty, więc będziesz pomagał mi w zatoce. — Twarz ojca, ze względu na zarost, ma ostre rysy. — Joys, nie maż się, wytrzyj twarz.
— Clayton, co ja mam mu wymyślić? — Odzywa się grubym głosem, wąsaty mężczyzna z brudną twarzą.
— Nie wiem, Ron… Weź go na stolarkę, niech się wyrabia.
Clayton wychodzi z domu na zewnątrz, gdzie panuje niemiłosierny upał.

~*~

— Nie! Nie! Nie! Co ty wyprawiasz?! — Wrzeszczy Ron na malca, który krzywo przeciął drewnianą deskę. — Widziałeś kiedyś krzywe nogi od stołu? Jesteś skończonym półgłówkiem! — Joys dostaje kilkakrotnie długą linijką po dłoniach. Dzieciak krzyczy i wybiega z płaczem z warsztatu wuja. Siada w cieniu, na tyłach budynku, płacze, przyciskając do siebie poczerwieniałe palce.

Teraźniejszość.

— Wiele razy obrywałem za źle wykonaną czynność. Ron się na mnie wyżywał, a gdy dostrzegł, że uchodzi mu to bezkarnie, zaczął robić to bez powodu i gdziekolwiek nadążyła mu się okazja. — Kath obserwuje napięcie na jego twarzy, linię zaciśniętej szczęki, gdy na nowo przeżywa terror wuja. Joys milczy przez chwilę i Kath odwraca od niego wzrok.
— A twój ojciec, Cleyton, nic z tym nie zrobił? — Kath nie patrzy w jego szare oczy.
— Ojciec do tej pory nic o tym nie wie… Inaczej na pewno by zareagował. Był stanowczy, ale nie pozwoliłby na coś takiego, na pewno nie. — Wood kręci głową przecząco.
— Wiedziałem tylko ja, do czasu, gdy przyszedłem raz do domu z pokrwawionym ubraniem. Właśnie wtedy zarobiłem kolejną z tych blizn, ostatnią.

Osiedle przy zatoce Picket Rock, czternaście lat wcześniej.

Siedmioletni Joys wchodzi chwiejnym krokiem do swojego domu. W budynku nie ma nikogo, panuje cisza, a w powietrzu unosi się suche, gorące powietrze. Lato tego roku jest do prawdy nieznośne, a ciało aż klei się od potu. W tak ciepłe dni, brak gorącej wody nie stanowi dla nikogo problemu.
Chłopiec zamyka za sobą starannie wejście na łańcuszek, odwraca się i plecami opiera o drzwi. Dyszy ciężko, a jego twarz jest morka od łez i potu. Joys przeciera wierzchem dłoni spuchnięte oczy i jednym ruchem ściąga cienki, biały podkoszulek. Jęczy przy tym, a jego oczy ponownie napływają łzami. Nabiera kilka oddechów i zaraz podbiega do kranu i zmacza ubranie wodą, następnie przykłada okład do rozpalonej skóry na plecach, gdzie wyraźnie rysuje się krwawa pręga. Nie jest jedyną, w różnych odstępach widać także kilka starszych rozcięć, które brzydko się goją. Chłopiec wydaje z siebie kolejny głośny jęk, ale chłód wody daje ukojenie.
Nagle rozlega się walenie do drzwi. Joys odwraca się gwałtownie i przełyka ślinę. To na pewno Ron, który chce dokończyć dzieła. Na nowo pot oblewa wychudzone ciało siedmiolatka. Malec wolnym krokiem podchodzi do drzwi, ma rozbiegane oczy, a jego dłonie drżą. Walenie nie ustępuje.
— Joys jesteś tam?!
Chłopiec słyszy, że to jego starszy brat nawołuje z drugiej strony. Joys wypuszcza powietrze z płuc i szybkimi ruchami otwiera zamek. Gdy widzi twarz Conna na progu, wpada mu od razu w ramiona i na nowo zaczyna płakać.
— Wuj powiedział, że uciekłeś do domu ze stolarni, jest na ciebie wściekły i mówi, że jesteś nieodpowiedzialny, wybiegając bez powodu. — Conn zamyka drzwi, a potem kuca obok brata, bo jak na jedenastolatka jest całkiem wysoki. Patrzy w czerwoną i spuchniętą twarz Joysa. — Czemu znowu ryczysz, co? — Jego głos jest łagodny i troskliwy. Wtedy Joys odwraca się od niego, a starszy Wood widzi wszystkie cztery krwawe pręgi na plecach malca. Joys cały czas głośno płacze i bełkocze coś przez łzy, ale słowa są niezrozumiałe. Conn patrzy na rany brata z przerażeniem, wybałusza oczy i rozchyla usta, chwilowo nie słyszy nawet głośnego hałasu, jaki wydaje z siebie Joys. Starszy odwraca młodszego twarzą do siebie i patrzy w szare oczy brata.
— Ron ci to robi? — Pyta dobitnie, ale jego głos drży. Joys przez łzy kiwa głową.
— Conn, ja się boję tam chodzić! Zawsze robię coś źle, a to jest kara. Ja się staram, naprawdę! — Jęczy, połykając łzy i krztusząc się w tym samym czasie.
— Nie płacz. — Conn przygarnia go do siebie i przytula, głaszcząc go po tłustych od potu, włosach. — To był ostatni raz, obiecuję ci. — Zapewnia, patrząc poważnie przed siebie, lecz w jego spojrzeniu jest lęk.
Drzwi się gwałtownie otwierają, jakby ktoś kopnął w nie z ogromną siłą. Chłopcy odskakują na bok, widzą przed sobą wielki kształt, który przysłania słońce na niebie. Gdy postać wchodzi do środka, ukazuje się im twarz wuja Rona, który z ognistym spojrzeniem przekracza próg.
— Nie będziesz mi tak uciekał, gówniarzu! — Wrzeszczy, widząc przerażoną twarz Joysa, który wskakuje za brata. — Teraz należy ci się większa kara! — Obaj chłopcy czują smród potu i alkoholu, który bije od mężczyzny. Ron podchodzi do braci ociężałymi krokami.
— Zaraz przyjdzie ojciec i wszystko zobaczy! — Ostrzega Conn i w tym samym czasie, cofając się, ściska rączkę Joysa. Ron śmieje się tylko, ukazując odrażająco brudne zęby. Starszy przełyka ślinę, a jego twarz pokrywa się potem.
— Nikt tu nie przyjdzie. Biorę gówniarza i idziemy do stolarni.
— Nie pozwolę na to! — Krzyk Conna sprawia, że nawet Joys, przyciśnięty do pleców brata, się wzdryga.
— Guzik mnie twoje zdanie obchodzi, idioto. Nie ma tu nikogo, kto by mi przeszkodził. Chcesz i ty sobie zarobić? Żaden problem. — Śmieje się szyderczo mężczyzna, ale zaraz zaczyna się nagle krztusić i mocno kaszleć.
— Gdy ci powiem, uciekniesz na dwór i się schowasz. — Szepcze Conn do Joysa, korzystając z chwili nieuwagi Rona. Malec niepewnie kiwa głową, a Conn ściska jego dłoń kilkakrotnie, dodając mu otuchy.
Wuj ugina się w pół przy kasłaniu.
— Teraz!
Joys puszcza się biegiem i omija Rona, otwiera drzwi i ucieka. Gdy jego sylwetka znika za rogiem, Conn zwraca spojrzenie na wuja, który właśnie się prostuje.
— Ktoś musi mi za to odpowiedzieć. Trzeba było się trzymać z daleka. — Ron grozi palcem, gdy zbliża się do Conna, który kuli się w sobie i przerażony oczekuje tego, co się zaraz stanie.

Teraźniejszość

— Bił go wtedy przez trzy godziny… — Kath widzi, że oczy mu się zaszkliły, jednak Joys podnosi wzrok i łzy znikają. — Słyszałem, jak wrzeszczy z bólu, jak błaga.
Joys nie odzywa się przez kilka chwil. Dziewczyna patrzy raz na niego, raz na swoje dłonie ułożone na kolanach.
— Nie musisz o tym mówić, jeśli nie chcesz. — Odzywa się po kilku minutach wahania. Joys podnosi głowę, ale nie widać na jego twarzy śladu po żadnych łzach.
— Od tamtej pory to Conn dostawał regularne lanie. On nic nie zawinił, tylko za każdym razem stawał w mojej obronie, wiesz? Każdego dnia wymigiwał się od pracy z ojcem, po to, by chodzić pod stolarnię i w ukryciu obserwować Rona. Za każdym razem tam był i zawsze stawał przede mną, gdy on podnosił rękę. — Twarz Joysa jest smutna, ale widać też w niej wdzięczność dla brata i wielki szacunek. Kath nie odzywa się. Może to z braku czegokolwiek do powiedzenia, a może dlatego, że nie chce przerywać rozmówcy.
— Clayton nie zareagował. Jestem prawie pewny, że nigdy nawet nie widział naszych blizn, żadnych ran. Raz pamiętam, gdy Conn wrócił z podbitym okiem, a ojciec bez słowa uwierzył mu, że pobił się z chłopakiem z osiedla. Nie dopytywał, nie drążył. Powiedział tylko, że Conn idzie w jego ślady, że będzie porządnym mężczyzną, jeśli ktoś chociaż raz mu przetrzepie tyłek. — Joys prychnął pod nosem.
— Wasz ojciec sprawia wrażenie oschłego…
— Tak, masz rację. Może jest oschły, a może to tylko maska? Mój znajomy, Cedric, powiedział mi raz, że jeżeli człowiek przyodziewa maskę, to prędzej, czy później scala się ona z jej nosicielem. Może właśnie tak stało się z moim ojcem. Chciał być twardy w odpowiedzi na wszystkie katastrofy życiowe i upadki. Udawał tak długo, że w końcu tak mu zostało. Teraz nie jestem pewny czy wszystko z jego głową jest w porządku.
Kath kiwa głową i ich oczy na moment się spotykają. Dziewczyna jednak kieruje spojrzenie na bark Joysa i widzi krew, która ponownie napłynęła. — Pójdę po trochę wody, a Ty, jeśli możesz, usiądź tam. — Wskazuje krzesło. — Zaraz wracam. — Schodzi z łóżka i kieruje się do drzwi. Zamknąwszy je za sobą, staje na moment i robi kilka głębokich oddechów. Patrzy przed siebie. Wyciera jedną łzę, która spływa po jej policzku, po czym, ze ściśniętym gardłem, kieruje się do kuchni. Po drodze mija lekko uchylone drzwi od łazienki. Przez małą szparę wylewa się żółte światło. Kath przechodzi obok i ledwo zerka do środka, a przed oczami miga jej sylwetka Conna, który stoi naprzeciw lustra. Wood patrzy w swoje odbicie, na bladą, zmęczoną twarz. Dziewczyna zatrzymuje się i obserwuje, jak mężczyzna sięga po igłę i grubą nić, po czym przebija skórę na piersi. Brunetka dostrzega, że widnieje tam długie i grube rozcięcie. Conn uważnie zaszywa ranę, krzywi się przy tym, ale nie okazuje słabości. Pod swoimi nogami, na łazienkowej podłodze ścieka krew. Kath z zamyśleniem obserwuje jego sylwetkę z ukrycia. Po chwili rusza do kuchni, omijając krwawe ślady na ziemi.

~*~

Noc mija bardzo szybko i musi ustąpić miejsca świtowi, który, niczym nieproszony gość, przychodzi gwałtownie, nie dając ani braciom, ani Kath, należytego wytchnienia. Gdy niebo rozjaśnia się z każdą minutą, brunetka otwiera zaspane oczy i przeciera je dłonią. Na moment łapie się za głowę i przymyka oczy. Jasna poświata słońca wdziera się przez okno. Dziewczyna spuszcza nogi z łóżka i wstaje. Stopami dotyka szorstkiego drewna, które daje nieprzyjemne uczucie chłodu. Ostrożnymi krokami mija plamy z krwi. Uchylając drzwi, krzywi się oczekując skrzypnięcia, które jednak nie następuje. Wolno przechodzi przez korytarz, a w salonie widzi Joysa, który śpi na kanapie niczym dziecko, poniżej, na podłodze leży też Conn. Kath skrada się po cichu w kierunku kuchni, uważnie stawia stopy, wiedząc, że stara podłoga może czasem hałasować.
— Nie śpisz już, Kath?
Brunetka odwraca się gwałtownie ze szklanką w dłoni, gdy słyszy za sobą głos Conna.
— Jak widać na załączonym obrazku. — Uśmiecha się nieznacznie. Conn odwzajemnia się tym samym. Brunetka spostrzega opatrunek z szarego materiału na jego klatce piersiowej i momentalnie na jej twarzy pojawia się smutek. Gdy Conn widzi jej wzrok, szybko odwraca się i podchodzi w stronę kanapy. Teraz brunetka już rozumie czym są dla Conna skutki obrony brata w dzieciństwie. Jego plecy są niemalże co do centymetra pokryte bliznami, jedna na drugiej, aż przykro patrzeć. Wood, wiedząc, że Kath go obserwuje, odchrząkuje znacząco i zakłada koszulkę, a brunetka gwałtownie się odwraca. Nalewa do szklanki wodę, po czym podchodzi do Conna i z uśmiechem podaje mu ją. O nic nie pyta.
— Dziękuję za to, co zrobiłeś wczoraj. — Patrzą sobie nawzajem w oczy.
— Proszę. — Uśmiecha się, jednak jego twarz jest wciąż napięta i wydaje się smutna.
Nieoczekiwanie oboje słyszą bardzo odległy grom jakby wybuch. Conn biegnie do najbliższego okna, a Kath zdezorientowana zaczyna rozglądać się dookoła, szuka źródła gdzieś w mieszkaniu. Potrząsa głową z dezaprobatą, po czym szybko dołącza do Conna.
— Nic nie widzę… — Wood przeczesuje wzrokiem całą ulicę i odległe kamienice. Na zewnątrz panuje spokój, nawet ludzie nie wyszli jeszcze na ulice.
— Co to mogło być? — Kath utkwiła wzrok w bezdomnym kocie, który czatuje pod schodami kamienicy naprzeciwko.
— Nie mam pojęcia. — Głos Conna jest napięty. Mężczyzna odsuwa się nieznacznie od szyby i Kath dopiero teraz spostrzega, że ściska jego przedramię. Bez słowa puszcza Conna i nie patrząc na niego, odchodzi na bok, wiedząc, że ma na sobie jego wzrok. Joys w tym czasie podnosi się na łokciach. Jego włosy sterczą na wszystkie strony.
— Nie wyspałem się. — Stwierdza, ziewając.
— Nawet moje włosy tak nie wyglądają po spaniu, Joys. — Zaśmiewa się Kath i podaje mu szklankę wody, którą przed sekundą nalała.
— Czepiasz się, Kathy. — Joys wypija całą zawartość.
— Wiesz, że nienawidzę, gdy tak do mnie mówisz. — Warczy pod nosem brunetka.
— Dobra małolaty, szybkie śniadanie i musimy obmyślić plan. — Conn staje w centralnym punkcie pomieszczenia, a Kath i Joys kiwają głową, patrząc na siebie porozumiewawczo.

Posiłek jest w istocie wielkim ukojeniem dla ich pustych żołądków. Mimo to, że jajecznicy nie ma wiele, to każdy ma szansę, choć w małym stopniu się nasycić i zregenerować siły. Posprzątawszy po śniadaniu, siadają ponownie przy stole, by omówić najistotniejsze kwestie.
— Po pierwsze. — Nie jest dla nikogo zaskoczeniem, że Joys przejmuje inicjatywę. — Kath uciekła z więzienia, więc oczywiste jest, że będą szukać. Idę o zakład, że od rana ktoś czatuje pod jej domem. Po wczorajszym to tylko kwestia czasu, zanim przyjdą tutaj. Trzeba się zbierać…
— Muszę wrócić do domu. — Kath przerywa Joysowi.
— Nie ma opcji, Kathy. — Wood strzela w nią spojrzeniem.
— Zgadzam się, że tam na pewno ktoś czeka na twój powrót. Nie możemy być tak lekkomyślni. — Dołącza się Conn.
— Otóż to. Miałem chwilę, by pomyśleć i wiem, co powinniśmy zrobić. — Joys jest bardzo pewny siebie.
— Ale wy nie rozumiecie. Ja naprawdę muszę dostać się do mieszkania. Są tam rzeczy, których potrzebuję.
— Wiesz, że ciuchy zawsze można skombinować. — Ironizuje młodszy Wood.
— Wiesz co Joys, wyobraź sobie, że nie jestem typową dziewczyną. — Dogryza mu brunetka, zakładając ręce na pierś.
— Spokojnie. — Conn podnosi dłonie do góry. — Głównym wejściem nie wejdziemy, ale może dałoby radę przez piwnicę? Joys?
— Tego nie wiem, ale jest inna opcja. Tylne wejście, które otwiera się tylko od wewnątrz.
— Idealnie! Na pewno je otworzymy. — Ironizuje Kath i podnosi do góry kciuka. Joys patrzy na nią z dezaprobatą.
— Conn, ty wejdziesz do środka, komendariusze cię nie rozpoznają. Wpuścisz Kath do środka. — Mówi młodszy Wood. — Ja idę z tobą. — Kieruje te słowa do brunetki.
— Myślisz, że trzeba mnie niańczyć? —  Prycha.
— Trochę na pewno, poza tym, przydałoby mi się kilka rzeczy z mojego królestwa. — Brunet uśmiecha się charakterystycznie. — To mamy ustalone. Co dalej, Conn? Jedynym rozsądnym wyjściem jest Czerwony Ogród.
Conn zaciska usta, które formują się w cienką kreseczkę. Odwraca spojrzenie od brata. Wygląda, jakby się zirytował. Kath w skupieniu obserwuje twarze braci, nie mając pojęcia, o czym Joys mówi.
— Wiesz, Conn, że to bezpieczne miejsce.
— Tak, dopóki nie zrobią wam najazdu, jak ostatnio. — Mówi sarkastycznie starszy Wood.
— Twoje ‘ostatnio’ było trzy lata temu.
— Wyjaśni ktoś, czym jest Czerwony Ogród? — Wcina się Kath i obaj mężczyźni zwracają na nią wzrok.
— To miejsce, gdzie ukrywa się grupa moich przyjaciół. — Odpowiada Joys i od razu spogląda na brata wyczekująco.
— Przyjaciół? — Prycha Conn. — Ten, który dał ci wczoraj w twarz, też jest przyjacielem?
Kath rozchyla wargi i zaszokowana przygląda się Joysowi. Faktycznie ma lekko spuchniętą prawą stronę nosa, ale nie dostrzegła tego wcześniej. Nie odzywa się jednak w tej kwestii.
— Fakt, faktem, Cedric może mieć jakieś ‘ale’ w tej sprawie.
— Nie mam zamiaru znów narażać jej i twojego życia. — Conn pokazuje dłonią na Kath, jakby jej nie było w pomieszczeniu. Brunetka ze specyficzną miną zakłada ręce na pierś.
— Nie pozostaje więc nic innego, jak tylko uciekać. — Joys mówi z kpiną w głosie.
— To najlepsze wyjście. — Przytakuje mu brat.
— Przecież nie mówię tego poważnie! — Joys wstaje nagle od stołu i przechadza się po pomieszczeniu. — Ja nie uciekam, nie jestem tchórzem.
— Słuchajcie. — Kath także wstaje z krzesła. — Cały ten ogród mi śmierdzi. Conn ma rację, musimy wiać. Tym razem na komandzie mi nie podarują… — Kath wzdycha i opada na krzesło, ukrywając twarz w dłoniach. Zaraz jednak podnosi wzrok, czując dotyk, to Conn trzyma pokrzepiająco dłoń na jej ramieniu.
— Gdzie uciekniemy? — Odzywa się Joys zirytowany i wtedy Conn odrywa wzrok od spojrzenia Kath.
— Gdziekolwiek. Na obrzeża dystryktu. Coś wykombinujemy.
— Czekaj, czekaj… — Joys staje w miejscu i podnosi brew do góry. — A co z twoją legalną pracą? Z twoim idealnym życiem na garnuszku dystryktu?
Conn mruży oczy, wpatrzony w zadziorną minę brata.
— Przecież wiesz, że zawsze wybiorę ciebie.
— Nie musisz już tego robić. Jesteśmy dorośli, wiesz, że dam sobie radę sam.
— Może dasz, a może nie dasz. Nie zaszkodzi ci moja obecność.
Joys już otwiera usta, by odpowiedzieć, kiedy Kath wstaje od stołu i przerywa mu.
— Zbierzcie się, najlepiej załatwić sprawy i przejść do następnego punktu. Ruszajmy już. — Mówiąc ostatnie zdanie, zaczyna kierować się w stronę pokoju, w którym spała. Przed wyjściem robi sobie jeszcze zapobiegawczy opatrunek na zranioną wielokrotnie piszczel. Joys wchodzi do pokoju bez pukania, widząc rozległą ranę brunetki, krzywi się znacznie.
— Paskudnie to wygląda.
— Ale już nie boli tak bardzo. — Brunetka zawiązuje szary materiał, który pełni rolę bandaża. — Słuchaj, Joys. Wczoraj nie miałeś siły, rozumiem, ale teraz jesteś mi winny wyjaśnienia.
Chłopak spuszcza głowę i wzdycha ciężko.
— Wiem. Zanim jednak zacznę, obiecaj mi, że nie zmienisz o mnie zdania. — Kath marszczy czoło i siada na krawędzi łóżka, Joys zajmuje miejsce obok. — To nie jest łatwe i nie mogę nikomu o tym mówić, więc drugą obietnicą jest to, że nikomu nie powiesz, jasne?
Kath z tysiącem pytań wymalowanym na twarzy, kiwa głową.
Zapada chwilowa cisza.
Brunetka z wyczekiwaniem wpatruje się w jego twarz.
— Czerwony Ogród to siedziba ruchu oporu przeciwko władzom dystryktu, przeciwko komodorowi Castelowi. —  Brunetka rozchyla wargi i zaraz potem marszczy czoło. —  Prawdą jest, że ja... Ja jestem częścią ruchu oporu.
Ponowna cisza.
Kath przełyka ślinę, jej oczy są rozszerzone maksymalnie, a wargi uchylone, jakby słowa grzęzły jej w ustach.
— Wiedziałam, że w czymś siedzisz, ale nie przypuszczałam, że…
— Nie możesz nikomu powiedzieć… — Chwyta za jej ramiona i patrzy głęboko w oczy.
— Nie powiem.
Joys puszcza ją i bierze kilka oddechów.
— Kim jest ten czarnoskóry facet i dlaczego kazał mi przekazać ci tamtą wiadomość?
— On nie chciał, byś cokolwiek przekazywała… To ty miałaś być wiadomością, a raczej twoja śmierć. — Joys spuszcza wzrok, nie chcąc spotkać jej zawiedzionego spojrzenia. — Ten człowiek jest agentem z najwyższego szczeblu. Nawet komando nie wie o tożsamości tych ludzi ani istnieniu jednostki, powołanej na życzenie samego komodora. — Kath czerpie głośno powietrze w usta. — Każda garstka ludzi z Ogrodu ma przydzielonego agenta, który za nimi łazi i ma za zadanie ich zdemaskować. Jesteśmy jednak zawsze krok przed nimi. Ja też byłem… — Urywa. — Do czasu, aż pojawiłaś się ty.
— Nie rozumiem. Co to ma znaczyć?
— Nie obruszaj się tak, Kathy. To akurat powinno brzmieć dla ciebie pozytywnie. — Uśmiecha się szczerze. — Pojawiłaś się i mnie zdekoncentrowałaś. Nie mogłem już wyłącznie skupiać się na roli w ruchu, bo zrobiłaś mi bałagan tutaj. — Joys puka się w głowę kilka razy, uśmiechając się cały czas. Kath odwraca spojrzenie na swoje dłonie, które nagle zaczynają robić się wilgotne i ciepłe. — Przyszłaś taka zagubiona i bezbronna, że poczułem obowiązek, by cię chronić. Taka to prawda. Odpowiem na wszystkie pytania. — Zakłada jej kosmyk włosów za ucho. Ona wzdryga się natychmiast i spłoszona wstaje z łóżka.
— Musimy się zebrać do wyjścia, Joys. — Swoimi słowami sprowadza go na ziemię. Wood wstaje i odchrząkuje znacząco, jakby chciał w jakiś sposób odgrodzić wszystko, do czego się przed chwilą przyznał.

— Jasne, masz rację. — Odpowiada i wychodzi z pokoju.

...........................................................................................


Prawie się wyrobiłam! Miałam jakoś opory przed napisaniem tego rozdziału, może dlatego, że jest w nim praktycznie sama opisówka. Mimo to, ten rozdział jest bardzo ważny, choć może nie wygląda. Zagłębienie się w przeszłość bohaterów to dla mnie jeden z priorytetów, ponieważ to właśnie historia rzutuje na ich charakter, wybory i zachowanie.

Kolejny rozdział postaram się wstawić 21 marca!
Nie jestem w stanie podać terminu nowego rozdziału. Mam nadzieję, że dam radę jeszcze przed świętami.

Jeśli przeczytałaś/eś to bardzo proszę o choćby najkrótszy komentarz. Są one bardzo ważne dla mnie i sprawiają wiele radości, dodają motywacji.





11 komentarzy:

  1. Rozdział mi się podoba. Akcja się rozkręca, pojawiają się pytania na które chce się poznać odpowiedzi. Fajnie to wszystko prowadzisz, pokazując urywki z przeszłości bohaterów.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam :)

    http://our-own-sense.blogspot.com
    http://queen-of-war.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. No hejo :D tęskniłaś? Na początek, wielki szacun za długość rozdziału! Wiem jak nieraz brakuje motywacji to dokończenia rozdziału, sama zbieram się z tym od dawna :P
    Widzę że akcja się rozwija! Dobrze że wprowadziłaś częściową retrospekcję - to daje wgląd na przeszłość bohaterów i pozwala po części zrozumieć ich motywacje.
    Dobrze że rany okazały się niegroźne! Chociaż powiem szczerze że ten postrzal mnie przeraził! Jak można nie wyjąć kuli? Chłopaki zachowują się niczym komandosi :D Kath na pewno czuje się przy nich bezpieczna :D
    Fajnie piszesz, prosto zwięźle i na temat :P
    Podoba mi się zrobienie castingu na bohatera, aż jestem ciekawa co z tego wyniknie :D
    Pozdrawiam serdecznie, Iva Nerda
    kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj,
    Dziękuję za zaproszenie.
    Przede wszystkim chciałabym Cię pochwalić za stosowanie czasu teraźniejszego, bo to baardzo posuwa akcję naprzód. Te fragmenty ukazujące przeszłość niezmiernie mnie intrygują. Lubię mieszanie czasów, pokazywanie przeszłości i teraźniejszości! Piszesz bardzo płynnie, przez co czyta się naprawdę szybko. Podobają mi się Twoje opisy! W pełni oddajesz nastroje bohaterów, sprawiasz, że nie są oni tacy 'papierowi'. Żyją pełnią życia, a to wielki plus! Gratuluję Ci sprawności pisania!
    Życzę dużo weny i zapraszam do mnie na opowiadanie wojenne.
    opowiesci-sovbedlly.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślałam, że dziewczyna bardziej przeżyje to, co jej się przytrafiło, tymczasem ona zachowuje się, jak gdyby nigdy nic, jakby wcale nie przeżyła piekła dopiero co. Nie wiem czy to otępienie, czy udaję twardą, w każdym bądź razie zastanowiła mnie jej reakcja.
    Kolejna rzecz, jaka mnie zdziwiła, to wylewność Joysa. Zwierzył się Kath, czego bym się po nim nie spodziewała. W tym i poprzednim rozdziale bohaterowie niezwykle mnie zaskakują, zmieniam o nich zupełnie zdanie. Pokazują się z innych stron, w przypadku Joysa, to nawet lepsza strona.
    Jeśli chodzi o jego dzieciństwo - zrobiło mi się strasznie przykro i szkoda chłopaka, który nigdy lekko nie miał. Teraz także ma same problemy - jego życie od dziecka się z nich składa. Może poznanie Kath ma odwrócić jego losy?
    Mam nadzieję, że Ron, za to co zrobił, gryzie już ziemie od dołu. Zwyrodnialec gnębił małych chłopców, którzy dopiero co tyle przeżyli. Z chęcią zrobiłabym mu dokładnie to samo, tak jak każdemu, który krzywdzi bezbronnych.
    Lubię tych dwóch chłopaków, jeden i drugi ma po równo mojej sympatii. Mogę śmiało powiedzieć, że są oni moimi ulubionymi postaciami, jak na razie. Ich braterska więź mnie urzeka. Conn zawsze bronił Joysa i chyba tak już pozostanie, bo nadal ma do niego pewnego rodzaju instynkt opiekuńczy.
    Znów pojawiło mi się więcej pytań, niż dostałam odpowiedzi. Jestem ciekawa czy bohaterowie naprawdę udadzą się do Ogrodu i jeśli tak - jaka będzie reakcja Cedrica i innych?
    Widzę, że jutro ma się pojawić kolejny rozdział, więc długo na szczęście czekać nie muszę :)
    Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam za tę obsuwę w czasie, ale obowiązków nie przeskoczę - a szkoda! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie nadrobiłam wszystkie rozdziały i jestem w szoku! Oczywiście pozytywnym ;) Mega mnie zaciekawiło Twoje opowiadanie. Jest takie niebanalne, pomysłowe, oryginalne i do tego pisane przez Ciebie, czyli autorkę z lekkim piórem.
    Zastanawiam się teraz jak potoczą się dalsze losy Kath, Joysa i Conna, czy uda im się uciec.
    No cóż, dodaje się do obserwatorów i czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, napisałaś, że mogę poinformować Cię o 1 rozdziale, więc właśnie go dodałam.
    Przepraszam, że piszę to tutaj, ale nie widzę zakładki do tego przeznaczonej...

    http://carousel-lottie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. „Joys wychodzi z małego korytarzyka i widzi, że Conn opiera się o blat wyspy kuchennej, stoi do brata tyłem, a jego głowa jest spuszczona. Joys przygląda się chwilę bratu.” – powtórzenie wyrażenia „brat”.
    „Conn nieźle sobie po szoruje.” – „poszoruje” jeden wyraz.
    Raz piszesz, że ojciec Joysa miał na imię Clayton a raz, że Cleyton. Proponuję, żebyś nieco to ujednoliciła, bo bywa to mylące dla czytelnika.
    „Lato tego roku jest do prawdy nieznośne” – „doprawdy” to partykuła, którą piszemy łącznie, jako jeden wyraz.

    Ten rozdział był nieco spokojniejszy. Ale to dobrze, że zwolniłaś z akcją. Ostatnio było jej tak dużo, że spowolnienie akcji jest mile widziane. Dajesz nam, czytelnikom, chwilę wytchnienia. Chociaż też nie do końca.
    Zastanawiam się czy naszym bohaterom uda się uciec i nie wpadną w ręce mundurowych. Dziwię się, bo wszyscy bohaterowie zostali bardzo ranni, ale mało skarżyli się na ból. Spodziewałam się, że bardziej przeżyją stan i sytuację w jakiej się znaleźli.

    Spodobało mi się, że wstawiłaś wspomnienia z dzieciństwa rodzeństwa. To pokazuje jak bardzo przeszłość ukształtowała ich teraźniejsze charaktery. I rozumiem też, dlaczego Conn od razu podążył za baratem by uratować Kath. Wcale nie chodziło o to, że dziewczyna mu się podoba. Nie chciał by jego młodszy brat znowu został skrzywdzony. To taka silna braterska miłość. I kolejny plus. Bo ten wątek bardzo mi się spodobał. Kolejny bardzo życiowy.

    Czy mi się wydaje, czy te trzy rozdziały które miałam zaległe było o wiele dłuższe od pozostałych? Jeśli tak, to wielki plus, bo jak dla mnie były idealnej długości. Ba! Mogły być nawet nieco dłuższe, ale mi zawsze jest mało. Twoje opowiadanie nieźle się rozkręciło i zrobiło się tutaj naprawdę ciekawie. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.

    I jeszcze raz mocno przepraszam, że dopiero teraz przybywam z komentarzami. Ja niestety tak mam. Prędzej czy później, ale zawsze przybywam. Potrzebowałam nieco czasu, by pokonać zaległości, a chciałam zrobić to dobrze, bo nie lubię robić czegoś na odwal. Rozchorowałam się i skoro przez to mam nieco wolnego, to postanowiłam przeznaczyć ten czas na blogi. Mam nadzieję, że nie napisałam Ci za dużych głupot bo zmagam się z wysoką gorączką :)

    Zapomniałabym dodać, że bardzo podoba mi się Twój nowy szablon. Zdecydowanie o wiele lepiej mi się na nim czyta. To chyba przez ten kontrast czcionki co do tła. W każdym bądź razie jest super! :)

    Pozdrawiam ciepło i mam nadzieję, że do szybkiego przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki za Twój czas i tak szczegółowe opinie! Bardzo miło mi się to czytało. Wystartowałam już z nowym rozdziałem także już niedługo będzie on wstawiony. Ja też na nic nie mam ostatnio czasu - miesiąc do matury, a ja zajmuje się opowiadaniem, haha :D
      Cieszę się, że szablon Ci się podoba, to moja robota i spędziłam nad nim prawie trzy dni. :)
      Wracaj do zdrowia!
      Pozdrawiam!

      Usuń
  8. Znalazłam parę błędów:
    “Joys wychodzi z małego korytarzyka i widzi, że Conn opiera się o blat wyspy kuchennej, stoi do brata tyłem, a jego głowa jest spuszczona. Joys przygląda się chwilę bratu. Dostrzega małą ilość krwi na podłodze.
    — Conn? Jak się trzymasz? — Starszy Wood nagle odwraca się, wygląda, jakby był zaskoczony obecnością brata.” - brat, brat, brat

    “ Conn nieźle sobie po szoruje” - zdaje mi się, że POSZORUJE to razem.

    “Kath widzi, że w oku oczy mu się zaszkliły, jednak on podnosi wzrok i łzy same znikają.” - nie kumam pierwszej części zdania: w oku oczy my się zaszkliły? ;o

    Hej, hej wróciłam :D Sorki, że tak długo mnie nie było, ale miałam jakieś opory, żeby wrócić do bloggera i nie miałam czasu, ale coś mnie wzięło, że znów mam ochotę czytać i jestem, także liczę na przebaczenie :(

    Czy mi się zdaje czy rozdział był dłuższy niż zazwyczaj? xD No ale i tak mi się fajnie go czytało, bo masz specyficzny styl, który podpadł mi do gustu i się mnie nie pozbędziesz :D

    Poleciałaś po bandzie z Joysem xD Jaki on wylewny i otwarty się zrobił. Jak zawsze tylko się kłócili, tak teraz opowiadał jej historię swojego życia i to bez żadnego proszenia, ale z własnej woli. Tak samo, jak nie dosłownie powiedział jej co do niej czuje, no ale sarenka się spłoszyła xD Mega mnie zaskoczyłaś. Nie spodziewałam się.

    Jak opisałaś historię tych dzieci, to coś ruszyłaś w moim sercu. Dzięki tej opowieści teraz inaczej patrzę na Conna, który był mi obojętny, ale teraz jest częścią mojej rodziny <3
    Zastanawia mnie jednak to, że dlaczego oni nie powiedzieli o tym ojcu? ;o Podobało im się to czy jak? No, bo przecież on mówił, że on by mógł im jeszcze pomóc, a oni zamknęli dzioby na kłódkę i już. :(

    Lubię twoje opisy i dialogi. Ogólnie podobają mi się twoje postaci. :D


    Jak był ten moment rano, to się tak zastanowiłam “I co teraz?” Owładnęła mną taka bezradność, że nie wiedziałam co oni mają zrobić. W domu nie mogą siedzieć, nie mogą pokazać się na ulicy, bo ich znajdą. Nie mają gdzie uciec :o Jest jeszcze ten Czerwony Ogród ( +10 za oryginalność i pomysłowość nazwy xD ),ale to też nie wygląda obiecująco, bo przecież nie chcą ich tam :o Serio, taka bezsilność mną teraz targa…

    Tak myślałam, że Joys działa w tej organizacji spiskowej. Groźnie zabrzmiało, że każdy ma swojego agenta, który ma dowieść ich winy. No teraz to już kompletnie nie wiem, co oni mają zrobić! Jeszcze tamta wymyśliła, że chce zabrać parę rzeczy z domu!

    W 3 słowach, że się tak wyrażę: Są w dupie. ;(

    Jak zwykle się nie zawiodłam na rozdziale i sorki za tą zwłokę ;(


    opowiadanie kasyczi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Ha, dotarłam! :)
    Cześć. Krótko, ale na temat.
    Historia braci Woods od początku nie wydawała mi się bajeczką, później jasne się stało, że miwli koszmarne dzieciństwo. Znęcanie się fizyczne na zawsze pozostawia ślad w psychice, może wywołać traumę. Mimo to Joys i Conn są silni. Mam nadzieję, że kolejnym razem również sobie poradzą.
    Ruch oporu. Można by się tego spodziewać. Czerwony ogród brzmi interesująco.
    Okay, Joys pokrętnie, ale przyznał, że Kath mu się podoba, spoko. Ale ja odnoszę wrażenie, że Conn także może coś czuć do dziewczyny.
    Lecę dalej.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja pierdziele, aż mi jej szkoda... Cała w ranach, obolała, ledwo żywa... Dlaczego ją tak katowali? Nie mogę tego zrozumieć, wcale! Kobiety nie można tak traktować, nawet jeśli jest o coś podejrzana, no na Boga Ojca!
    Chyba zbliżyli się do siebie nieco z Joysem, gdy opatrzył jej te rany. To takie słodkie w sumie... Coś czuję, że będzie między nimi coś bardzo znaczącego, oj bardzo :D Ale pewnie będę musiała długo czekać, tak jak czytelnicy u mnie, heheszki xD
    Robi się ciekawie, jakaś historyjka z życia Joysa, to mnie bardzo intryguje! Więcej się o nim dowiem :D Miał bardzo podobne życie do Kath, jak zauważyłam. Z pieniędzmi też było kiepsko, w końcu widzę, że to wina tej przeklętej polityki :/ Ale i w naszym świecie też są ludzie, w których u rodziny pieniądze to nie przelewki. A w szczególności, gdy jeszcze dorastające nastolatki plączą się w złym towarzystwie, jakieś gangi i problemy z policją, nie? :/

    Czy ja mam przez to rozumieć, że wlasny ojciec go zbił? Czy to tylko złudne podejrzenia? Bo mam nadzieję, że tak... Nie lubie, gdy małe dzieci mają taką przykrą przeszlość. Rodzice, ani rodzeństwo, nie powinni bić dzieci. Rozumiem pracę, jakąkolwiek, bo wiadomo, pieniędzy trzeba, ale niech rodzic podejmie się czegoś bardziej zyskownego niż wplątanie dzieci w coś, na co są zdecydowanie za mali. Niech łowi ryby, a nie!
    No ale, jak to mówią, czasu się nie cofnie.

    No, teraz to naprawdę się wciągnęłam, ale niestety zostawię sobie resztę rozdziałów na wieczór, noc, albo jutrzejszy poranek, bo mam kilka spraw :D
    Podoba mi się coraz to bardziej. Lubie ucieczki i pościgi. Ruch oporu! Podejrzewałam, oj bardzo :D Ciekawi mnie, dokąd dokładnie uciekną, jak dalej będzie wyglądało ich życie i po jaką konkretną rzecz Kath chce udać się do domu.
    Kurde kurde, muszę jak najszybciej do Ciebie wrócić!

    OdpowiedzUsuń