Panuje
chaos. Studenci uciekają w popłochu, a profesorowie skrupulatnie sprawdzają,
czy jakiekolwiek zbiory w laboratorium uległy zniszczeniu. Wygląda na to, że
ucierpiała tylko powierzchnia wewnątrz pola siłowego. Wszystko poza nim jest
nietknięte. Sprzątnięcie i naprawa drobnych elementów wewnątrz będzie kosztować
sporo pieniędzy oraz czasu. Ludzie krzątający się po pomieszczeniu zdają się
nie zwracać uwagi na paniczne krzyki ludzi za drzwiami, co więcej nie mają
nawet czasu spojrzeć na dziewczynę leżącą w kącie. Może nie żyje? Nie są
zainteresowani. Najważniejsze w tej chwili jest sprawdzenie laboratorium i oszacowanie
strat.
Kath
leży na boku z twarzą przyciśniętą do chłodnej ściany. Oddycha miarowo, nie
drży, nie majaczy. Po prostu jest. Gdy porusza ciałem, na jej twarz wypełza
grymas bólu. Wkrótce otwiera oczy, mruży je i mruga kilkakrotnie. Ma
zmarszczone czoło. Łapie się za głowę i syczy. Odsuwa dłoń i zaraz potem widzi,
że jest ubrudzona krwią. Dziewczyna kręci głową z dezaprobatą. Ogarnia wzrokiem
przestrzeń przed sobą. Widzi kilkoro ludzi, jakby lekarzy, w białych kitlach,
którzy pochylają się w różnych miejscach; jeden nad spalonym blatem, inni
przyglądają się obiektom w słojach. Obraz jest jednak mętny jakby puszczony w
wyjątkowo starym telewizorze z popękanym ekranem.
Kath
próbuje wstać, opiera rękę o ścianę i podciągając się miarowo, wstaje na nogi i
lekko strzepuje pył ze swojej szarej, prostej sukienki. Twarz, cały czas
wykrzywia w grymasie bólu. Jej oblicze wygląda, jakby było zdeformowane. Syczy,
przerzuciwszy ciężkość ciała z jednej nogi, na drugą, tą, która mniej boli.
Dziewczyna schyla się i z trudem ogląda zranioną nogę. Skóra na prawej
piszczeli jest zdarta do krwi.
Jeden
z profesorów odwraca się i widzi ledwo stojącą dziewczynę, która dłonią wciąż
podpiera się o ścianę.
—
Ona jednak żyje. — W jego głosie nie ma ani śladu zdziwienia.
— Idź
stąd! — Nakazuje inny mężczyzna, który również widzi Kath. — Nie dość, że
rozwaliłaś jeden z najcenniejszych eksperymentów? — Macha ręką, ponaglając ją
do wyjścia. Kath marszczy czoło, przyglądając się postaciom przed sobą. Wciąż
stara się nie stawać na prawą nogę.
— Ogłuchłaś?
— Profesor jest zirytowany. Kath otwiera usta, by coś powiedzieć, ale nie jest
w stanie wydusić słowa przez suchość w gardle. Jej czoło jest zmarszczone, a na
twarzy widać złość. Dziewczyna kręci głową z dezaprobatą, ale odwraca się i z
trudem popycha drzwi.
Atmosfera
na korytarzu jest oczyszczona. Dosłownie i w przenośni. Nie ma tam już dymu,
również ludzie, którzy niedawno miotali się z krzykiem, zdążyli zaszyć się
gdzieś indziej. Kath wdrapuje się po stromych schodach, zajmuje jej to sporo
czasu, a ból nie daje za wygraną. Spostrzega, że z rany na prawej nodze wciąż,
wydobywa się stróżka krwi. Wzdycha ciężko i rozgląda się po głównym holu
uczelni. Jest kompletnie opustoszały. Siedząc na samej górze schodów, Kath
opiera czoło o zimną ścianę pokrytą szklanymi płytami. Po chwili przemyśleń
odrywa się od kojącego chłodu płyty, pozostawia na nim ślad z krwi. Widząc to,
ma zaniepokojoną minę.
Na
dworze jest urwanie chmury. Deszcz leje się z nieba, zostawiając błotniste
kałuże na trawniku dookoła uczelni. Kath po drodze do domu znajduje coś na
kształt parasola w jednym ze śmietników. Dobre to niż nic. Ludzie mijający ją
pośpiesznie, patrzą z politowaniem i grymasem na twarzy. Nie dziwne, Kath
wygląda jak bezdomna lub jakby właśnie wyszła z frontu walk na zachodzie.
Dobrze o tym wie i dostrzega wszystkie pogardliwe spojrzenia. Zdaje się jednak
nie zwracać na to uwagi. Najbardziej skupia się na wytrwaniu w bólu i pokonaniu
sporej odległości do swojej kamienicy, na końcu ulicy Madison.
W końcu
dobija do drzwi budynku. Niemalże czołgając się z bólu i zimna, popycha dłońmi
drzwi. W środku owiewa ją przyjemne ciepło, które otula jej obolałe ciało. W
oczach dziewczyny widać obłęd. Przed sobą ma kolejną partię schodów do
pokonania. Nie przychodzi jej to łatwo i kilka razy po drodze, poddaje się,
siada, by odpocząć. Na niektórych stopniach zostają pojedyncze krople jej krwi.
Ma zaszklone oczy, sprawia wrażenie, jakby zaraz miała wybuchnąć bezradnym
płaczem.
W końcu
dociera na górę. Ma nieobecny wzrok i słania się na nogach, jednak jakimś cudem
słyszy głośną wymianę zdań. Dźwięki są zniekształcone. Czyżby to były zwidy
spowodowane bólem? Wychyla głowę zza rogu i widzi, że drzwi do mieszkania Joysa
są uchylone.
—
Nie obchodzi mnie, co myślisz. To moje życie i ja wiem, co muszę zrobić, co
jest dla mnie najlepsze. — Joys jest podenerwowany.
—
Posłuchaj… — Słychać inny głos, spokojny i opanowany. Jednak jest zupełnie
obcy. — Nie przyszedłem ci rozkazywać, tylko powiedzieć co o tym myślę. Jak
zwykle, zrobisz, co uważasz, ale wiedz, że w ogóle mi się to nie podoba.
— No
i co, w związku z tym?
— Źle
robisz, Joys. — Głos drugiego mężczyzny staje się bardziej napięty.
— Po
raz drugi ci powtarzam, ja wiem, co jest dla mnie dobre. — Warczy Joys.
—
Otóż to! Dla ciebie. Nie widzisz tego? Pomyślałeś przez chwilę o ojcu?
—
Ojciec nie ma z tym nic wspólnego! — Joys podnosi głos.
Kath
wstaje i krzywiąc się, przesuwa ciało wzdłuż ściany. Ma do połowy przymknięte
powieki i lekko rozwarte usta, jakby chciała zawołać w stronę mężczyzn za
drzwiami.
—
Dobrze wiesz, że ma i to dużo, Joys… Jeszcze zobaczysz, ściągniesz sobie na
kark władze, a ja ci już nie pomogę. Nie zaryzykuje posady, by chronić twój
tyłek po raz kolejny. Słyszysz? — Głos nieznajomego jest coraz bliżej drzwi.
Kath jest zbyt mocno oszołomiona, by zareagować, więc po prostu osuwa się na
kolana. Drzwi z numerem pierwszym się otwierają i w progu staje wysoki
mężczyzna. Ma ciemne włosy i kwadratową szczękę, którą pokrywa drobny zarost. Jego
gęste brwi nasuwają się właśnie na zdziwione, brązowe oczy utkwione wprost w
postaci dziewczyny. Mężczyzna jest zdenerwowany, widać to po jego rysach.
Patrzy w jej kierunku, ale nie jest to pogardliwe spojrzenie. Nieznajomy
zastyga w miejscu, ale zaraz podchodzi szybko do Kath.
— Co
ci się stało, dziewczyno? — Pomaga jej ustać na nogi. Jego wzrok się zmienia,
nie widać w nim już irytacji na Joysa. — Joys! — Odwraca się i nawołuje w
kierunku mieszkania. Kath patrzy na dłonie, które łapią ją w pół. Przymyka
oczy.
—
Joys! Słyszysz mnie?! — Kath rozpoznaje jakieś pojedyncze dźwięki. Widzi kontur
Joysa, który zbliża się do niej. Potem opada całkowicie i bezwładnie, polegając
na ramionach nieznajomego mężczyzny.
~*~
—
Znasz ją?
—
Powiedzmy. Mieszka tutaj, obok, od jakiegoś czasu. — Joys podchodzi w kierunku
leżącej na kanapie dziewczyny. Cała trójka znajduje się w mieszkaniu chłopaka.
Joys podaje drugiemu mężczyźnie nasączony ciepłą wodą opatrunek, a ten od razu
przykłada go lekko do rany na prawej nodze Kath. Oboje obserwują jej twarz,
którą wykrzywia grymas. Zdaje się, że brunetka uchyla lekko powieki.
—
Conn, ona się budzi. — Joys klęka przy kanapie. Wyczekujące spojrzenie kieruje
na twarz Kath, która porusza się niespokojnie. W końcu otwiera oczy, mrużąc je
od razu. Rozgląda się niepewnie na prawo i lewo. Dostrzega przy sobie dwóch
mężczyzn. Jednego zna, jest nim Joys, drugi pozostaje zagadką.
—
Pamiętasz, co się stało? — Pyta mężczyzna, którego Joys nazwał przed chwilą
Connem. Obaj obserwują uważnie oblicze dziewczyny. Conn ma lekko rozchylone
usta, a jego mina zdradza niepokój. Mężczyzna wciąż delikatnie przemywa ranę na
nodze dziewczyny.
—
Tak... — Mimo potwierdzenia, ton jej głosu nie wskazuje na to, że jest pewna
swoich słów. Kath zwraca uwagę na poczynania starszego mężczyzny, dostrzega
ogromną ranę na swojej nodze. Marszczy czoło. — Wydawało mi się, że to było o
wiele mniejsze. — Krzywi się pod wpływem dotyku nieznajomego. — Dziękuję za
pomoc. — Patrzy po twarzach mężczyzn. — Już pójdę. — Próbuje zabrać nogę, która
wciąż pozostaje oparta na kolanie Conna. Mężczyzna puszcza ją, a Kath podnosi
się z miejsca. Z trudem może ustać, lecz mimo to podejmuje próbę opuszczenia
pokoju. Starając się nie stanąć za mocno na prawdą nogę, posuwa się na przód.
Odwraca głowę i widzi politowanie na twarzy Joysa.
— Może
zanieść cię? — Oferuje ten, który jak dotąd się jej nie przedstawił. Kath
spogląda przez ramę z grymasem bólu.
—
Nie, dam radę. — Zaciska zęby. Widzi, że człowiek już podchodzi do niej i bez
żadnych zbędnych ceregieli podnosi brunetkę do góry. Dziewczyna ma zakłopotana
minę.
— Ułatw
mi sprawę i złap mnie za szyję, dobrze? — Kath robi to, o co ją prosi, ale nie
patrzy na niego, jej wzrok utkwiony jest w dal, przełyka ślinę. — Jakoś nie
było okazji wcześniej wspomnieć, nazywam się Conn. — Kath czuje na sobie jego
wzrok, ale mimo wszystko ani drgnie. — Jestem starszym bratem Joysa.
Conn
bierze od niej kartę i klucz, szybko otwiera zamek i wchodzi do mieszkania z
numerem drugim. Zostawia Kath na fotelu, który znajduje naprzeciw wejścia.
—
Poradzisz sobie sama? — Słyszy jego głos, gdy ten znajduje się już przy
drzwiach. Dziewczyna patrząc gdzieś obok niego, kiwa głową. Gdy tylko mężczyzna
odwraca wzrok, zerka na niego przez chwilę.
— W
razie czego, wołaj Joysa. Powiem mu, że ma być do twojej dyspozycji. — Kath
wykrzywia twarz. Conn omiótłszy wzrokiem pomieszczenie, skina głową i zamyka za
sobą drzwi.
~*~
Kath
jest uziemiona na wiele dni. Nie rusza się z domu i prawie zapomina, że ma
zaległości na uczelni. Rok akademicki dawno się rozpoczął, a ona nawet nie
zapoznała się z programem nauczania, czy innymi zasadami wewnętrznymi. Nie
widać po niej jednak żadnego żalu. Jedyne, co można stwierdzić to, to, że w
żaden sposób nie śpieszy jej się z powrotem na studia. Ma czas na zajęcie się
swoim hobby. Od dziecka jest uzdolniona plastycznie. Potrafi idealnie
odwzorować na papierze każdy zobaczony moment, czy to w przyrodzie, czy w
życiu. Ma jednak swoją tematykę, od której rzadko odchodzi. Najbardziej lubi
malować utopijne pejzaże, miejsca, w których chciałaby przebywać. Nie ma się na
czym wzorować, więc te prace powstają z wnętrza jej wyobraźni. Są
odzwierciedlenie jej marzeń, nadziei i pragnień. W osiedlu nie miała za wielu
okazji, by namalować za pomocą farb, ale robiła swoje własne substancje, które
wykorzystywała do pracy. W Nowym Jorku, na pewno można kupić każdego rodzaju
farby i inne przybory, Kath jednak nie ma na to środków, więc sama radzi sobie
domowymi sposobami.
Właśnie
kończy ostatnie szczegóły swojego obrazu, robionego na znalezionym kawałku
drewna. Dodaje odrobię krwistej czerwieni makom na łące i rozjaśnia w kilku
miejscach trawę, dodając jej blasku. Kilkoma pociągnięciami kształtuje chmury i
niebo, które je otacza. Obraz przedstawia łąkę, zieloną i rozległą. Ponad nią
góruje słońce w południu, rozświetla dookoła przestrzeń, jakby przesyłało mu
moc. Na polanie znajduje się drzewo, chyba rozłożysty dąb z potężną koroną
soczystych liści. Całość ciepłych barw współgra ze sobą idealnie i wypełnia
mieszkanie jakąś pozytywną energią. Dziewczyna wstaje na nogi, przychodzi jej
to już z mniejszym trudem. Dziś mija półtora tygodnia od jej wypadku.
Początkowo podejrzewała, że jej prawa noga jest złamana, ale obrażenia nie były
poważne, to i okres rekonwalescencji się skrócił. Stojąc przy oknie, Kath
spogląda na ulicę przed kamienicą. Kolejny dzień jest taki sam jak poprzedni,
mglisty i deszczowy. W porównaniu z krajobrazem na zewnątrz, obraz Kath staje
się wymarzonym miejscem, kontrastem pośród szarej rzeczywistości.
Obserwując
okolicę, dziewczyna dostrzega, że do kamienicy wszedł jakiś człowiek. Wie, że
za moment zapuka on do jej drzwi i tak się też dzieje.
—
Witaj, Kathanno. — Dziewczyna wpuszcza go bez zbędnych uprzejmości na progu.
Ponagla mężczyznę wzrokiem. Dopiero gdy zamyka drzwi, może swobodnie mówić.
—
Przepraszam, ale mam dziwnego sąsiada. — Wzrusza ramionami. — Witaj, Ted. —
Ściska go i pokazuje dłonią, by usiadł.
—
Cieszę się, że Cię widzę. — Mówi mężczyzna i siadając, składa na swoich
kolanach aktówkę. Kath opiera się plecami o wyspę kuchenną i obserwuje go. Ted
ma na sobie błękitny mundur żandarma z osiedla robotniczego. Wygląda bardzo
oficjalnie i gdyby nie jej pewność o przyjaźni z Jamesem oraz jego czystych
intencjach, nigdy nie wpuściłaby go do swojego domu.
—
Tak jak było umówione. — Mężczyzna wyjmuje z aktówki białą kopertę, kładzie ją
na szklanym stoliku i poklepuje lekko. — James przeprasza, że tak mało, ale w
zeszłym miesiącu zabrali mu całą pensję. — Twierdzi z grymasem Ted, poprawiając
swoje wąsy.
—
Jak to? — Kath odrywa się od wyspy i staje wyprostowana. — Z reguły obcinali mu
kilkanaście procent. Nigdy nie zabrali.
— Z
reguły, Kath. Mam dla ciebie coś jeszcze. — Ted ponownie zanurza dłoń do swojej
teczki i okazuje jej kolejną kopertę. Udało mi się przeszmuglować dla ciebie
trochę ojca. — Uśmiecha się słabo.
Kath
sięga po papier z drżącymi dłońmi, przesuwa palcami po krawędziach koperty z
taką delikatnością, jakby miała przed sobą zatroskaną twarz ojca.
—
Przeczytaj, jak już będziesz sama, nie chcę ci przeszkadzać. — Ted podnosi się
z miejsca, gotowy już opuścić mieszkanie.
—
Poczekaj chwilę. — Zatrzymuje go, wyciągając rękę. — Powiedz mi, jak się tutaj
dostałeś? Nie było problemów?
Ted
kręci głową.
—
Comiesięczna delegacja z raportem dla rządu. Ktoś musiał się zgłosić na ochotnika.
— Mruga do niej porozumiewawczo. Kath uśmiecha się.
—
Dziękuję. Jeśliby to sprawiało ci jakiekolwiek kłopoty, to od razu zaprzestań
wizyt. Nie chcę narobić ci problemów.
Ted
skina głową.
— Ładne
dzieło. — Spogląda na świeżo skończony obraz leżący na podłodze. Potem wychodzi
z mieszkania, a Kath zamyka za nim drzwi. Od razu zerka na kopertę z listem,
chwyta ją i nie czekając na nic, starannie rozkleja papier. Jej oczom ukazuje
się tak dobrze znane pismo, które wyszło spod ręki człowieka, który jest jej
jedyną miłością.
Droga księżniczko,
Cieszę się na myśl, że już niedługo
będziesz trzymać dokładnie ten sam kawałek papieru, który jest teraz przede
mną. Bardzo za Tobą tęsknię i nie ma dnia, żebym nie myślał o Tobie. Różne
miejsca przypominają mi o naszych chwilach. Ale już nic nie jest tak, jak w
Twoich wspomnieniach… Wszystko się zmieniło na gorsze.
Po ataku Zjednoczonych władze oszalały.
Procedury są jeszcze ściślej
przestrzegane. Nie wiem jakim cudem Tedowi udało się w ogóle opuścić osiedle...
Żandarmi są wszędzie. Wydawało się, że żandarmeria jest wrzodem na tyłku, teraz
urosła do rozmiarów nowotworu. Idąc do roboty, widzę twarze pobitych
przechodniów.
Chłopaki się formują. Chcą jakoś
walczyć, zrobić cokolwiek. Tamci się dowiedzieli, pozabierali pensję wszystkim,
nawet matkom z małymi dziećmi. To ich strategia, chcą nas osłabić. Nie ma
pieniędzy, więc nie ma jedzenia. Bydlaki chcą żebyśmy nie mieli siły walczyć,
żebyśmy zdechli z głodu.
Na pewno pamiętasz kapłana Johnsona.
Tego, który niegdyś prowadził konspiracyjny kościół, gdzie chodziliśmy na
nabożeństwa. On ma zapasy w piwnicach. Jedzenia jest sporo, ale najpierw
rozdajemy je matkom i sierotom, dopiero później weźmiemy dla siebie. Nie martw
się o mnie, jakoś dam radę. Mam swoje zapasy, Twoja fasola w słoikach nadal
stoi i czeka na czarną godzinę. Wyobraź sobie, że na odległość ratujesz mi
życie, księżniczko!
Ted mi powiedział, co zasłyszał od
żandarmerii. Podobno Zjednoczeni planują niedługo atak na Nowy Jork. Nieliczne
władze wiedzą, bo mają wewnątrz jakiegoś człowieka. Piszę o tym, aby Cię
ostrzec. Proszę, nie pchaj się tam, gdzie jest niebezpiecznie. Znam Cię, nie
zrobisz nic głupiego, jesteś rozsądną dziewczyną, nie to co Twoja matka… Ale
różnie się może zdarzyć. W razie kłopotów, zaszyj się gdzieś i przeczekaj. Nie
mam pojęcia, czy władze tam, u Ciebie się pokapowali już, czy nie. Myślę, że
jednak tacy głupi nie są i już widzą, jak się sprawy mają. Zjednoczeni
zaatakują od wschodu. Będą brali miasto z zaskoczenia, bo nikt nie pomyśli, że
chce im się nadrabiać tyle drogi. Co jak co, ale dla efektu są gotowi się
poświęcić. Nie pytaj skąd to wiem, zaufaj mi.
Bardzo mnie martwi to, co będzie i czy
sobie dasz radę. Jestem ciekaw jak jest na studiach. Czy je lubisz? Czy tylko
wywracasz oczami, jak zwykle, gdy coś Cię denerwuje? Brakuje mi Ciebie,
kochanie... Nie masz pojęcia jak mocno! Ściskam Cię na odległość i trzymam
kciuki za Ciebie i za siebie, a przede wszystkim za nas, byśmy mieli okazje się
jeszcze spotkać.
Napiszę wkrótce, o ile nic nie stanie
mi na przeszkodzie.
Tata James.
Kath
odrywa wzrok od liter i ściska papier w dłoniach, przyciąga go bliżej siebie.
Patrzy w dal nieobecnym wzrokiem. Po chwili rozprostowuje kartkę, przygładza ją
lekko i kładzie z powrotem na blacie kuchennym. Podnosi dłoń i wyciera mokre
policzki.
~*~
Noc
jest zimniejsza niż wiele poprzednich nowojorskich nocy. Kath leży na łóżku wpatrzona
jest w sufit, jakby na jego powierzchni tkwiła misterna zagadka. W końcu, po
kilkunastu próbach zaśnięcia, dziewczyna daje za wygraną. Pociera dłonie i
zarzuciwszy na ramiona koc, przechodzi po zimnym drewnie do części kuchennej.
Jej mieszkanie jest bardzo biedne, ale mimo to, lepsze, pod wieloma względami,
od domu rodzinnego. Może nie ma ogrzewania, ale za to jest ciepła woda. Nawet
jeśli można ją uzyskać tylko w określonych godzinach, to jest to duża odmiana
dla Kath, która całe życie brała lodowate prysznice. Poza tym, ma
elektryczność, więc nie musi od zmierzchu do świtu, troszczyć się, czy aby
zapalone świece nie spalą jej domu.
Czekając,
aż woda na herbatę się zagotuje, Kath pochyla się i obserwuje ogień. Mimo wielu
dni spędzonych w nowym mieszkaniu wciąż nie może napatrzeć się na śmiesznie
tańczące płomienie, które wydobywają się z palnika. Nagle słyszy trzaski.
Początkowo nie zwraca na nie uwagi, zapatrzona w ogień i pochłonięta swoimi
myślami. Po chwili jednak hałas się powtarza, staje się donośniejszy. Kath
patrzy dookoła, a potem spogląda w kierunku drzwi. Prostuje plecy i przekręca
kurek, by wyłączyć gaz. Wlewa wodę do kubka, skraplaczem dodaje kilka kropel
esencji herbacianej i miesza całość łyżeczką, jednak raz po raz odwraca wzrok
ku drzwiom. Słyszy kolejny huk. Wolno odkłada kubek na blat i podchodzi do
wizjera. Widzi korytarz pogrążony w mroku. Jednak patrząc w lewą stronę, w
kierunku drzwi Joysa, widzi, że wylewa się z za nich struga światła. Dziewczyna
mruży oczy, obraz z wizjera jest zamazany i zniekształcony. Łoskot się powtarza
kilkakrotnie. Dziewczyna odskakuje zaskoczona głośnym dźwiękiem, lecz po chwili
wraca, by spojrzeć ponownie. Nie dostrzega Joysa na korytarzu, więc uchyla
drzwi, które skrzypią przeraźliwie. Zamyka oczy i wykrzywia twarz, ale nie cofa
się. Faktycznie, z wnętrza mieszkania chłopaka widać wydobywające się światło,
a hałas jest teraz o wiele donośniejszy. Po kilku minutach, Kath wyodrębnia
także głosy, ale nie rozpoznaje charakterystycznego, poważnego tonu Joysa.
Jacyś ludzie rozmawiają ze sobą, to jest pewne. Ich słowa są poszarpane i nie
można usłyszeć nic konkretnego z takiej odległości. Kath słyszy dźwięk bitego
szkła i uderzenia metalu o podłogę, mruży oczy. Po chwili widzi, że do wyjścia
zbliża się cień. Odskakuje i krzywiąc się, zamyka ostrożnie drzwi. Oddycha z
ulgą i natychmiast przystawia oko do wizjera. Z mieszkania Joysa wychodzi dwóch
mężczyzn. Jeden biały, drugi czarny, oboje są wyrośnięci. Kath rozpoznaje
człowieka, który prawie ją zabił. Zaciska zęby, lecz nie odrywa wzroku.
Mężczyźni odchodzą, zamykając za sobą podziurawione, zdewastowane drzwi do
mieszkania z numerem pierwszym.
.................................................................................
Nie gniewajcie się, że znów przerywam w takim momencie — to już taki mój nawyk, wybaczcie. :) Rozdział jest najdłuższy jak dotąd, chociaż ciąż wydaje mi się za krótki...
Pamiętacie Conna z pierwszego rozdziału? Tego twardego faceta z bronią? Oto właśnie on, starszy brat Joysa. Zapamiętajcie tego gościa, bo zostanie już na stałe. Zapraszam do zakładki z postaciami, gdzie możecie przeczytać jak Conn sam siebie widzi.
Pamiętacie Conna z pierwszego rozdziału? Tego twardego faceta z bronią? Oto właśnie on, starszy brat Joysa. Zapamiętajcie tego gościa, bo zostanie już na stałe. Zapraszam do zakładki z postaciami, gdzie możecie przeczytać jak Conn sam siebie widzi.
Nowy post już 20 lutego!
Proszę o Wasze opinie, dot. rozdziału, Conna i wszelkich szczegółów widzianych oczami czytelnika, których ja czasem nie dostrzegam. Komentarze są dla mnie bardzo istotną inspiracją! Z góry dziękuję i pozdrawiam! Xx
Dopiero co skończyłam czytać poprzedni rozdział, a tu następny. Często zaglądam na rejestr blogów, ale niestety bardzo rzadko widzę tam (i ogółem na blogspocie) opowiadania science fiction i postapokaliptyczne, a to mój ulubiony gatunek, tak więc jak tylko zobaczyłam Oczy w Ogniu, to od razu dodałam sobie do zakładek i zabrałam się do czytania :) Bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie. Nie lubię tego typu narracji (czas teraźniejszy), ale sama fabuła i postacie są na tyle ciekawe i wciągające, że w sumie po jakimś czasie przestałam na to zwracać uwagę. Bardzo ładnie, plastycznie rysujesz świat; łatwo wczuć się w bohaterów, w ten futurystyczny Nowy Jork, w wydarzenia. Bardzo szybko się czyta, nawet nie zauważyłam, jak rozdział się skończył :) Swoją drogą masz nawyk kończenia rozdziałów w najlepszych momentach, niemal jak George R.R. Martin :D
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci duuużo weny, bo bardzo chciałabym się dowiedzieć, jak skończy się ta opowieść.
BTW ile rozdziałów przewidujesz, tak mniej więcej, na oko?
Pozdrawiam!
PS: bardzo ładny, klimatyczny szablon.
Hej! Cieszę się, że i się spodobało, i że zostajesz na dłużej. Dzięki za miłe słowa. :)
UsuńSzczerze, to nie mam pojęcia ile będzie rozdziałów, bo mam mnóstwo pomysłów w głowie. :) Mam też takie swoje małe marzenie, że jeśli wszystko pójdzie tak jak chce i doprowadzę to, do sensownego końca, to być może wydam to opowiadanie w formacie papierowym. :)
Ogólnie fajne. Podoba mi się. Nie uważam żeby ten rozdział był za krótki, wręcz przeciwnie - trochę bym go skróciła i wrzuciła część do kolejnego rozdziału. Znów pojawiły się błędy ortograficzne lub czasem w ogóle przekręcone słowa, trochę to przeszkadza w czytaniu ale da się zrozumieć o co chodzi. Jestem ciekawa kiedy wrócimy do wątku z pierwszego rozdziału bo trochę nie pasuje mi do reszty. Pozdrawiam. Pisz dalej :*
OdpowiedzUsuńDzięki Aniu za komentarz! Cieszę się, że Ci się podoba. Co do błędów, to postaram się sprawdzić rozdział i poprawić wszystko. Fabuła wciąż się rozwija i obiecuję, że wszystko będzie miało sens. :) Ściskam!
UsuńPrzeczytałam wszystko.
OdpowiedzUsuńOgólnie bardzo mi się podoba pomysł na to opowiadanie. Bardzo lubię postapokaliptyczne wizje świata, w różnych wydaniach, a im bardziej mroczne tym lepsze :) Tobie udało się zarysować w naprawdę fajny sposób ten świat i nową wizję Nowego Jorku. Poza tym podobają mi się postaci i jestem ciekawa jak rozwinie się fabuła :)
Nadal przyzwyczajam się do narracji w czasie teraźniejszym, bo z reguły czytam i piszę w czasie przeszłym, ale podoba mi się Twój styl pisania :)
Dlatego dodaję do Obserwowanych i Czytanych i czekam na następny rozdział :)
Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
We make our own sense...
They didn't want to get older
Witaj! Serdecznie dziękuję za Twój czas i opinię! Cieszę się, że opowiadanie Ci się podoba. Pozdrawiam!
Usuń
OdpowiedzUsuńPowtarzałam ci to już wiele razy, ale co tam. Napiszę jeszcze raz: Woow kocha to opowiadanie, bo czuję się jakbym czytała profesjonalną książkę i są to moje czasu oraz że dużo się dzieje.
Z rozdziału na rozdział coraz bardziej przeżywam razem z bohaterką. Smutek, kiedy list się skończył i miłość bijącą ze słów ojca. Skurcz w brzuchu, kiedy za drzwiami były trzaski, a potem wyszło tych kolesi. Naprawdę cię podziwiam za talent do pisania i za to, że prowadzisz tego bloga w czasie teraźniejszym. Nadal nie mogę się nadziwić O.o
Cały czas mnie zaskakujesz. Co ja mam jakieś podejrzenie do następnego ruchu bohatera, to ty mnie zaskakujesz i piszesz zupełnie coś innego. Gigantyczny plus dla ciebie!
Zachowanie tych ludzi zz laboratorium mnie bardzo zaskoczyło. Myślałam, że w końcu jej pomogą, zajmą się nią, a oni gdy zobaczyli, że jednak żyje wygnali ją z gniewem. Ja takie: CO? O.O
Lubię to u ciebie, że mogę wszystko sobie idealnie wyobrazić. :D
Żeby nie było za słodko musi i być coś gorzkiego. ;D Nic nie jest idealne. Zdziwiła mnie jedna rzecz, bo był wielki wybuch chemiczny, czy jakiś ( nie pamiętam już, ale mniejsza) Był on duży, a ona ma tylko zdartą nogę? ;o Nic? Żadnych więcej uszkodzeń? Później jak wracała do domu, to okey, ciężko jej było, ale po takim wstrząsie, podejrzewam, że musiała mieć wstrząs mózgu, jakieś chemikalia, ogień na jej skórze, a ona dała radę iść? W deszczu i wg? Dla mnie trochę dziwne, ale może zamierzony efekt. Jeśli tak to brawa dla Kath. Nie przejmuj się tym, bo to szczegół szczegółu, a ja zazwyczaj szczegółów się czepiam, tak jak kiedyś tego numeru pokoju, a na kulce itp xD
Wreszcie poznałam Conna. Na początku zastanawiałam się czy go już wcześniej nie poznałam, ale fajnie, że przypomniałaś w notce :D Jej Joys ma brata. Nie spodziewałam się. Znowu xd Myślałam, że też ją oleje i nakrzyczy na nią, a tu coś miłego, że jej jednak podał dłoń i pomógł. Miłe ^^.
List to po prostu pierwsza klasa. Nie dość, że pokazałaś w nim piękne uczucie ojca do dziecka, to jeszcze był w nim mój ulubiony motyw, tylko szkoda, że czuję się, jakbym czytała od środka i nie wiem kim jest ta żanmarderia. Fajnie by było jakbyś wyjaśniała takie rzeczy w jednym zdaniu, bo wiem, że są tego wyjaśnienia, ale nie chce mu się szukać i wybijać się z rytmu, żeby się dowiedzieć kim są. Wtedy wolę to już pominąć. xd Trochę mi się nie zgadza czas, bo ona tam jest chyba 2 tygodnie max, a ojciec opisuje wydarzenia z miesiąca czy dwóch, bo pisał, że nie dostał pieniędzy ;o Nie wiem, albo coś ja pokręciłam xd List mi się serio mega podobał. Zaczynają być powstania i wg! To dlatego wracam do tego bloga z największą chęcią :D Zastanawia mnie o co chodzi z jej matką, bo on pisał, że nie jest tak bezmyślna jak jej matka i nie wrzuca się w kłopoty…
Jejku jaki ten Joys jest gościnny. Cały czas ktoś do niego zagląda xD Ale ze słabym towarzystwem się zadaje, bo cały czas go leją xDDD Nie no tak na serio, to zastanawiam się co tam się stało. Czy ruszyli go? Czy Kath potem poleci mu na pomoc? Albo w ogóle byli na herbatce i nic się nie stało, ale te hałasy i drzwi… Nie mam pojęcia. Zresztą ja już nic nie przwiduję, bo zawsze jest źle xd
A więc muszę ci powiedzieć, że rozdział mnie nie zawiódł, a nawet zaskoczył. Jest bardzo dobry i oby było takich więcej. Cały czas mnie zaskakujesz i cały czas cię podziwiam. Co do długości to niby nie jest meeega długi, ale jakoś długo mi się go czytało, lecz nie wyczekiwałam końca jak zwykle w dłuższych tekstach. Jak dla mnie to takie są idealne, bo w dłuższym bym wyczekiwała tego końca. Tak już mam w blogach. Pomimo, że jest to moje jedno z ulubionych, to i tak czekam na ten koniec! Matko, znowu się nie zmieszczę w jednym komentarzu xd Trudno. A więc ja kończę tą jakże nie wiem jaką wypowiedź i czekam na dalszą część, bo jak mówiłam, kocham to opowiadanie i wpisuję go na listę ulubionych, którą w końcu muszę stworzyć, bo pamiętam jak na razie tylko ten blog :(
Weny kochana :*
opowiadanie kasyczi.blogspot.com
Nie zmieściło mi się to w komentarzu pierwszym, więc dodaję to do drugiego. Znalazłam kilka błędów i ci je wypisałam :*
OdpowiedzUsuń-Nie dość, że rozwaliłaś jeden z najcenniejszych eksperymentów? - Nie ma w tym zdaniu błędu, ale musiałam go przeczytać kilka razy, żeby zrozumieć o co chodzi, bo te “nie dość” to jak jakby miała być dalsza część tego zdania. Może zostać, ale dla takich ciumaków jak ja -lepiej by brzmiało coś w stylu “ nie wystarczy” ;D
-z rany na prawej nodze wiąż wydobywa się stróżka krwi - wCiąż - literka ci uciekła.
mijam ciała ludzi zbitych na śmierć - Jak zabitych to na śmierć xD To jak cofnąć się do tyłu.
opowiadanie kasyczi.blogspot.com
Hej! Matkoo, że Ci się chciało pisać tak długie komentarze!! :D Bardzo mi miło, tak w ogóle. Haha.
UsuńJuż tłumaczę Ci wszystko od początku. :) Kath miała tylko zdartą nogę, ponieważ wybuchło to coś w misie, która była w polu siłowym. Tak jak napisałam, obszar w tym polu został zniszczony po wybuchu, a wszystko poza, było nietknięte. Gdy facet rzucał zapalniczkę, Kath stała na progu pola i gdy ta zapalniczka spadła, ona w tym samym momencie wyskoczyła z tego pola, rozumiesz? :) Siła wybuchu ją odrzuciła i przez upadek miała zdartą nogę.
Co do żandarmerii, to pojawiła się ona bodajże już w drugim rozdziale na zakończeniu roku, opisywałam też, że patroluje ulice, więc jest czymś w rodzaju policji. Myślałam, że to było dość jasne, ale tak jak już mówiłam wcześniej chcę ogarnąć słowniczek pojęć, gdy znajdę czas.
Jeśli chodzi o czas akcji, to nigdzie nie było konkretnie podane ile czasu minęło od jej przybycia. Nie opisywałam też każdego dnia Kath w Nowym Jorku, więc po prostu potraktuj to jako przeskok czasowy. Tak po mojemu widząc, to u Kath jest już wrzesień, zaś do NYC przybyła pod koniec lipca (wiem, zakończenie roku tak nie po polsku, ale tu nic nie jest takie jak się wydaje :D ).
Co do błędów, nie czytałam tak bardzo pod kontem pomyłek, bo brakowało mi na to czasu ostatnio. :) Jeśli chodzi o pierwsze zdanie, to też jakoś dla mnie dziwnie brzmi, ale je zostawiłam. Haha. Teraz chyba je jednak zmienię. :D W tym trzecim zdaniu jest zbitych, nie zabitych, tak to by wyszło masło maślane. :D
Ściskam serdecznie i dziękuję za te komentarze i wszystkie poprzednie! Jesteś najlepsza! :D
Pozdrawiam, Ola.
hejoooo :D dziękuję bardzo za zaproszenie do siebie :D Faktycznie, Twój blog ma zupełnie inną tematykę, która do tej pory była mi zupełnie obca, jednak muszę stwierdzić, że masz talent :D Piszesz fajnie, dawkujesz emocje, opisujesz z takim realizmem, że mam wrażenie jakbym była pośrodku tych wszystkich wydarzeń. Czyta się to z przyjemnością i pewnym niedosytem- po prostu ma się od razu ochotę na więcej :D Zatem nie zwlekaj tylko pisz, pisz, pisz :D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Iva Nerda
Dziękuję serdecznie za Twój czas i te kilka słów opinii. Każdy nowy czytelnik znacz dla mnie wiele! Pozdrawiam i mam nadzieję, że wrócisz. :)
UsuńDziś przybyłam dwa dni przed opublikowaniem kolejnego rozdziału, a nie jeden. Czuję, że chyba robię postępy :)
OdpowiedzUsuńNie jestem w stanie zrozumieć ludzi, czy raczej tego profesora, który po tym, jak zobaczył podniesioną Kath, nie zapytał się dziewczyny jak się czuje i czy jest cała. Dlaczego w ogóle nie zadali sobie trudu, by sprawdzić czy bohaterka żyje? Z drugiej strony jeśli ci ludzie są rzeczywiście pozbawieni uczuć, wobec innych ludzi i oskarżyli Kath o zniszczenie eksperymentu, to dlaczego jej za to nie ukarali? To wydawałoby się do nich bardzo podobne. Ogólnie cała ta sytuacja jest bardzo dziwna.
Zastanawiam się co takiego knuje Joys, że aż jego brat go przed tym ostrzega. Czuję, że chłopak może wpakować się w niezłe tarapaty. W sumie Conn, też wzbudził moją sympatię. W końcu to on znalazł Kath w tak ciężkim stanie i wydawał się być w stosunku do niej bardzo opiekuńczy. Sądziłam, że to Joys będzie się zajmował swoją ranną sąsiadką, a tu takie zaskoczenie.
Widać, że ojciec Kath bardzo za nią tęskni. Wieści, które opisał w liście nie są zbyt optymistyczne i mam nadzieję, że może Nowy Jork uniknie działań zbrojnych. W każdym bądź razie trzymam kciuki za Kath, by jakoś się trzymała.
I znowu tajemnicza końcówka. Musze przyznać, że potrafisz zmusić czytelnika do tego, by jak najszybciej do Ciebie wrócił :)
Pozdrawiam ciepło :)
Witam, zostawilas SPAM na moim blogu dlatego tu jestem. Przyznam szczerze ze te Państwo, gdzie władze"terroryzuja" mieszkańców kojarzy mi się trochę z igrzyskami śmierci. Ale to nie znaczy ze mi sie nie podoba :D
OdpowiedzUsuńZaczynając od początku, nie skomentuje rozdziału pierwszego bo to taki wyrywek, zrozumiem pewnie lepiej co się dzieje z postępem opowiadania. Także początek to rozdział drugi, biedna rodzina, ale za to bardzo urocza. Uwielbia takie postacie jak James. Skradl moje serce swoim urokiem, życzliwością i wspaniałości - list z tego rozdzialu potwierdza jaki jest uroczy. Ogolnie mamyn universum, w które wprowadzasz swoich czytelników, ale nie rzucasz na głęboką wodę, robisz to stopniowo i powoli. Przedstawilas jak wygląda zycie u robotników, szkolnictwo, sklepy dzięki czemu poznaje się świat. Ta różnica w pieniądzach - jazda taksówką warta tyle co przeżycie przez tydzien -ludzi z Nowego Jorku, a tej rodzinnej miejscowości. Albo to, że nie wybierasz co chcesz studiować.
Powiem ci, że ten murzyn mnie intryguje, ale to dlatego ze w tym tygodniu spotkalam w opowiadaniu drugiego, owianego tajemnica murzyna, który sprawia kłopoty! Raczej nie przypadek. Chyba coś macie do tych murzynow. ;)
Powiem szczerze, ze Joys jakoś mi sie nie podoba. Nie wiem czemu, za to Conna po tej malej scenie pokochałam. Razem z Jamesem zajmują pierwsze miejsce na podium moich ulubionych postaci. Na razie, zobaczymy jak się dalej rozwinie.
Ciekawi mnie co się stało z tą M, z rodzinnego miasta Kath. Lubie takie wredne postacie, dodaja smaczek opowiadaniu c:
Pozdrawiam i życzę weny. Przy okazji zapraszam do siebie -> harborn.blogspot.com
Dziękuję za Twój czas i opinię. Cieszę się, że zyskałam kolejną czytelniczkę. Mam nadzieję, że jutro trochę więcej się rozjaśni, bo wstawiam już za moment nowy rozdział!
UsuńMyślałam, że po wybuchu pojawią sie większe szkody, a tu nic! Tylko w obrębie pola siłowego. Nurtuje mnie ta cała sprawa z tą dwójką wyrośniętych gości. Podejrzane typki, na pewno coś kombinują. No i co chcieli od Joyca? Mam nadzieję, że wkrótce rozwiejesz moje wątpliwości i znajdziesz czas żeby zajrzeć do mnie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię :)
http://niebezpieczne-uczucia.blogspot.com
Dzięki serdeczne za przeczytanie i komentarz! Uwielbiam, gdy czytelnicy tak żywo komentują zdarzenia w opowiadaniu, myślą, kombinują. :D Już nie długo rozjaśni się trochę więcej, choć pojawią się też nowe tajemnice. :)
UsuńDziś do Ciebie zajrzę, bo w końcu mam chwilkę. :)
Pozdrawiam!
Przepraszam, że dopiero teraz - ostatni tydzień był dla mnie nieplanowanym mini-detoxem od internetu. Wracam i mam tyle zaległości, że siedzę już szóstą godzinę i końca nie widać :) W każdym bądź razie, jestem już u Ciebie - zwarta i gotowa.
OdpowiedzUsuńByłam strasznie ciekawa tego rozdziału i konsekwencji wybuchu. Jestem w szoku, że szkody są tylko w obrębie pola siłowego. Myślałam, że rozchrzani całą salę i pół korytarza, a Kat będzie coś więcej, niż zdarta noga.
Ci ignoranci nawet nie pofatygowali się, żeby zobaczyć czy dziewczyna żyje, a kiedy się obudziła, kazali jej się tylko wynosić. Chwilowo bałam się, że będą chcieli ją wykończyć, ale kiedy okazało się, że nie, myślałam, że chociaż zapytają czy "w porządku" - czego też się nie doczekałam. Zero emocji i jakiejkolwiek empatii.
Jestem strasznie ciekawa Conna, który wydaje się myć całkowitym przeciwieństwem swojego lekkomyślnego brata, który swoją drogą, chyba pakuje się w niezłe tarapaty, skoro jego brat był tak rozjuszony.
List od ojca Kat był uroczy - widać, że bardzo ją kocha i tęskni.
Kim są ludzie, którzy wychodzili od Joysa? Co on ma w ogóle z nimi wspólnego i dlaczego jeden z nich chciał zabić Kat?
Kończenie w takich momentach powinno być jakoś karane! Przecież gdyby nie było już kolejnego rozdziału, byłabym siwa do kolejnego terminu wstawienia.
Nie rozwodzę się dalej - lecę do kolejnego, żeby dowiedzieć się czegoś więcej :)
Cześć :)
OdpowiedzUsuńMiałam wpaść w poprzednim tygodniu, ale praca, studia i opowiadania zabierają czas i siły. Postaram się do końca tego tygodnia skomentować. Ja tu będę.
Nie ma sprawy! Bardzo dziękuję za Twoje chęci i poświęcony czas. Pozdrawiam :)
UsuńCześć :)
UsuńBiedna Kath. Została ranna, ale na uczelni nikt się o nią nie zatroszczył, wyposażenie laboratorium ważniejsze. Dobrze ukazałaś, jak bardzo wartość człowieka spadła w tym jakże dystopijnym świecie: inny człowiek w ogóle się nie liczy.
Conn wydaje się być w porządku mężczyzną. Poukładanym, pomocnym, odpowiedzialnym. Polubiłam go :)
List Jamesa jest smutny. To, co się wyrabia na osiedlu, jest okropne. Człowiek spadł do rangi zwierzęcia, które można ubić tylko dlatego, że raz zaszczekało za głośno. Przykre.
Dobrze, że jest ktoś taki jak Ted, kto dostarczy te listy. Mam nadzieję, że w dalszych częściach nic mu się nie dzieje.
Ostatni fragment jest bardzo interesujący. Wychodzi na to, że Joysa nie było, a ta dwójka się włamała i zdemolowała mu mieszkanie. Dlaczego? Bardzo chcę poznać odpowiedź na to pytanie.
Jutro postaram się przeczytać i skomentować szóstkę.
Pozdrawiam! :)
Myślałam, że to będzie jakaś większa katastrofa, że będzie akcja i reakcja, ewakuacja, wojna czy coś, a tymczasem, no, coś innego, a nie eksplozja eksperymentu xD Swoją drogą, ciekawi mnie co to był za eksperyment, tak w ogóle. Cała polityka państwa i dystryktów jest dość intrygująca i zajeżdża mi zarówno Igrzyskami, jak i Więźniem Labiryntu, a że uwielbiałam obydwie książki - kocham <3
OdpowiedzUsuńDlaczego oni pomyśleli, że to wina Kath? Przecież... To nie była jej wina. Co nie?
Ciekawa ta kłótnia Joysa. Czy to był jego brat? A może bliski kolega lub jakiś wujek? Chcę się tego jak najprędzej dowiedzieć! Kath jest strasznie oszołomiona, ciągle... Szkoda mi jej. Nawet nie zdążyła się w pełni zaaklimatyzować, a tu już jakieś wybuchy i oskarżenia, potem omdlenia, kłótnia w mieszkaniu obok. Oh God.
WIEDZIAŁAM, ŻE BYŁ JEGO BRATEM! HA! ODGADŁAM BEZ CZYTANIA DALSZEJ CZĘŚCI! *głupawka*
Dlaczego zabrali ojcu Kath pieniądze? I dlaczego odcinali mu w ogóle kilka procent tej sumy? Chcę dowiedzieć się więcej na ten temat, co to za polityka, że tak trzeba i tak się dzieje? Rzeczywiście mają aż tak duże kłopoty, że jest to konieczne? Ale z jakiego powodu?
God, ten list był wystarczającym wytłumaczeniem... Wojna chyba się zbliża, a ja czuję w kościach, że będzie się działo. Z całkowitym i pełnomocnym udziałem Kath. Jak dla mnie jest zaborcza, bardzo.