Conn rozbudza się powoli, a
dookoła niego panuje ciemność. Jego wzrok przyzwyczaja się do otoczenia i za
chwilę orientuje się, że z tyłu ma związane dłonie, nogi także są skrępowane.
Odwraca głowę i widzi, że o jego plecy oparta jest Kath. Jej również uniemożliwili
wszelkie ruchy.
— Psst... Kath? — próbuje
się z nią porozumieć. Niestety dziewczyna wciąż jest nieprzytomna. Conn
rozgląda się po pomieszczeniu, które wyglądem przypomina starą szopę. Wszystko
wygląda na brudne, a podłoga wyściełana jest słomą. Jedyna rzecz, odstająca wyglądem,
to potężne metalowe drzwi, wyglądające jakby ważyły tonę. Mężczyzna stara się
wyswobodzić z więzów, twarz wykrzywia mu się przy tym z wysiłku. To wszystko na
nic.
— Słyszysz mnie? — Nagle
Conn orientuje się, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze. Odwraca się
gwałtownie i widzi, że w przeciwległym kącie siedzi związana kobieta. — Skąd
się tu wzięliście? — w jej głowie słychać przerażenie. Conn przygląda jej się
niepewnie, z obawy, czy to nie kolejna pułapka. Kobieta jest ledwo widoczna w
otaczającym mroku, ale można dostrzec kawałek jej brudnej sukienki.
— Uwięziono nas — przyznaje
Conn ostrożnie. W odpowiedzi słyszy tylko ciche przytaknięcie. — Co z nami
zrobią?
— Nic dobrego — odpowiada
kobieta smutno.
— Od jak dawna tu jesteś? —
Conn kontynuuje maraton pytań.
— Przestałam już liczyć. Im
dłużej tu jestem, tym bardziej zatracam siebie — przyznaje.
— Co takiego? — Conn
marszczy czoło i stara się ponownie poluzować więzy. W tej chwili Kath otwiera
oczy i niepewnie lustruje okolicę. Jej wzrok pada od razu na kobietę w koncie.
Dziewczyna jak oparzona próbuje odskoczyć, przesunąć się jak najdalej kobiety.
Uniemożliwia jej to Conn, z którym dzielą ją więzy na nadgarstkach. Przez
gwałtowne ruchy Kath, oboje przewracają się na bok i lądują twarzami w brudnej
słomie.
— Kath, spokojnie! Jestem
tutaj — mówi uspokajająco Conn. Włosy brunetki lądują na twarzy i teraz
dziewczyna nic nie widzi. — Spróbuj usiąść, na trzy — instruuje. — Raz...
Dwa... Trzy... — Oboje dość niezgrabnie wracają do pozycji siedzącej. Kath ruchami
głowy stara się odgarnąć włosy z oczu.
— Kim ona jest? — szepcze
dziewczyna w stronę ucha Conna.
— Właśnie. Nie
powiedziałaś, kim jesteś — mówi Conn, choć robi to tylko, by odwrócić uwagę
nieznajomej. Przez to, że oboje z Kath się przewrócili, odrobinę poluzowały się
więzy na ich nadgarstkach. Mężczyzna zaczyna szybko poruszać dłońmi. Kath
orientuje się, że jest szansa na oswobodzenie i również zaczyna ruszać rękoma.
— Nazywam się Lumina
Castroy. Chociaż nikt już tak do mnie nie mówi.
— Też cię porwali? —
dopytuje Kath, jedną dłoń już wyciągnęła z lin.
— Zostałam złapana w
mieście. Złamałam regulamin komanda, należałam do pewnej grupy i schwytali mnie
za tą działalność.
— Byłaś w ruchu oporu?! —
Kath otwiera szerzej oczy ze zdumienia. — W Czerwonym Ogrodzie?
— Zgadza się — dziwi się
Lumina. — Skąd o nim wiesz?
Kath milczy przez chwilę i
odwraca wzrok.
— Mój przyjaciel, a jego
brat też jest w to zamieszany.
— Ale nie ma go tutaj z
wami, prawda? — pyta pełnym nadziei głosem. Kath kręci głową. — Ja zostałam złapana
i przewieziona tutaj. Nie wiedziałam, że takie miejsca w ogóle istnieją i
nikomu nie życzę, by tu trafił. Teraz już wiem, gdzie znikali ludzie, których
złapano.
Kath potrząsa głową w
geście niezrozumienia.
— Co to znaczy? To jakieś
więzienie?
— Znacznie gorzej...
W tej chwili z trzaskiem
otwierają się metalowe drzwi, a do środka wlewa się słup jaskrawego światła.
Kath odwraca głowę, zaś Conn, mrużąc oczy, stara się dostrzec, z kim będzie
miał do czynienia. Oboje starają się zachować pozory, że dalej są skrępowani.
Gdy postać omija światło, w końcu nabiera kształtów. To dobrze im znany kapitan
Layson, z którym zadarli nie tak dawno temu.
— Witajcie, karaluchy, bo
chyba teraz już powinienem was także tak nazywać — rechocze.
Conn wybałusza oczy ze
zdumieniem.
— Ale... Zabiłem go. Byłeś
martwy! — odkrzykuje Conn, nie kryjąc szoku. Kath także jest zdezorientowana.
Dziewczyna zachowuje się, jakby nagle oszalała. Panicznie kryje się za plecami
przyjaciela, jakby sam wzrok kapitana przynosił jej ból. Wspomnienia z tortur
wracają, co po części odbiera dziewczynie zmysły.
— I tutaj mnie masz —
śmieje się kapitan. — Widzisz, każdy ma jakieś tajemnice. Ja również.
W progu pojawia się inna
postać. Do środka wchodzi facet w średnim wieku, ubrany w brudną odzież.
— Dobrze, że jesteś,
Arminie. W samą porę.
Layson wyciąga do niego
dłoń, a tamten przekazuje mu podłużny kształt, wykonany z mosiądzu. Następnie
Armin wprowadza coś, co wygląda, jak piec na kółkach, w środku bucha ogień.
— Nie sądziłem, że spotkamy
się w takich okolicznościach, ale wielce mnie to cieszy. Każdy powinien dostać
taką nauczkę, na jaką zasługuje — uśmiecha się szyderczo i wkłada pręt do
ognia.
Conn i Kath poruszają się
niespokojnie. Armin w tym czasie znika, pozostawiając wciąż otwarte drzwi. Wood
wpatruje się w snop światła, oceniając szanse na ucieczkę. Layson w tym czasie
wyciąga pręt z ognia i z rozżarzonym do czerwoności przedmiotem poczyna iść w
kierunku uwięzionych. Conn spostrzega, że na czubku niego jest jakiś owalny
kształt.
— Myślę, że już czas
zapłacić złociutka — uśmiecha się obrzydliwie. Nim Conn ma szansę zareagować,
Lyeson gwałtownie przystawia końcówkę do skóry na obojczyku Kath. Brunetka
wrzeszczy z bólu, oczy nachodzą jej łzami i odskakuje od razu, przez co
zdradza, iż zdołała wyswobodzić się z lin. Lyeson zaskoczony tym faktem,
zaczyna rozglądać się za Arminem. Jego jednak nie ma. W tej chwili na plecy
kapitana rzuca się Lumina i wrzeszcząc wściekle, stara się wydłubać mu oczy
paznokciami. Conn patrzy oszołomiony na miotających się ludzi, ale nie zamierza
tracić czasu. Szybko rozwiązuje linę na stopach i chwyta Kath na ręce.
Następnie wybiega z pomieszczenia i natrafia na korytarz prowadzący w obie
strony. Rozgląda się szybko, oceniając szanse.
— Conn?! — Słyszy nagle
głos, który najprawdopodobniej należy do Cleytona. Kontem okaz spogląda na
dziewczynę, która od bólu straciła przytomność. Przeklina pod nosem i biegnie w
stronę nawoływania ojca, mając nadzieję, że nie jest to kolejna pułapka.
— Conn, jak dobrze, że
jesteś, synu... — jęczy ojciec i wyciąga dłonie przez kraty. Jego cela jest
zupełnie inna. Wygląda jak zwykłe pomieszczenie więzienne. Wood rozgląda się,
jak oparzony, ale nie pozostaje mu nic innego, jak na moment położyć Kath na
ziemi. Następnie próbuje wyważyć kratę kopniakami. To jednak na nic.
— Natychmiast za nim! —
Słychać nawoływania Laysona, który najprawdopodobniej zdążył poradzić już sobie
z Luminą. Conn raz jeszcze próbuje wyważyć drzwi barkiem, widzi, że framugi
zaczynają się lekko kruszyć.
— Szybko, pomóż mi. Pchaj
od tamtej strony, tato! — nakazuje Wood. Wtedy za pleców ojca wy6łąniają się
inni ludzi, którzy do tej pory skrywali się w cieniu. Kilka kobiet i mężczyzn
zaczyna napierać na kraty, następnie Conm także uderza od swojej strony. Tak
udaje im się wykruszyć betonowe framugi i krata sama opada na ziemię.
— Zwijajmy się stąd! —
krzyczy Conn, chwytając Kath na ramiona. Kontem oka widzi już pędzących w ich
stronę komendariuszy. — Szybko!
Wszyscy uwolnieni zaczynają
biec przed siebie za Connem, który nie ma pojęcia, gdzie prowadzi korytarz.
Jest ciemno i tylko bladoniebieskie lampy oświetlają korytarze. Wrzaski
komendariuszy i Laysona niosą się echem dookoła.
Uciekająca grypa natrafia
na schody. Conn zatrzymuje się gwałtownie, ale zaraz potem zaczyna wbiegać po
nich na górę, co czyni też reszta. Po kilku zakrętach widza klapę w suficie.
— Tato! — nawołuje Conn,
podtrzymując Kath w ramionach. Cleyton, jak na zawołanie przeciska się przez
tłum i razem z kilkoma innymi mężczyznami pchają metal do góry. Ludzie wychodzą
do salonu, który wydaje się najzwyczajniejszym pomieszczeniem, jakie widzieli.
Światło dzienne na chwilę ich oślepia. Dostrzegają, że nikogo tutaj nie ma,
gdyż pewnie wszyscy są na dole. Conn szybko odnajduje drzwi wejściowe, a inny
facet sprzedaje im solidnego kopniaka.
— Nie tak prędko! — woła
Layson, który właśnie wyłania się z klapy w podłodze. Ludzie patrzą na kapitana
przez ułamek sekundy, po czym puszczają się biegiem do lasu. Conn wraz z Kath
na rękach oraz Cleyton także uciekają.
— Tato, nie w tę stronę! —
krzyczy Conn, widząc, że ojciec biegnie w kierunku pozostałych więźniów.
Dostrzega wrogów, którzy już gonią uciekających, więc najrozsądniej byłoby się
rozdzielić. Conn skrywa się w zaroślach. — Cleyton! — wrzeszczy Wood, ale
ojciec nie słyszy. Komendariusze są o wiele szybsi od wycieńczonych ludzi.
Szybko dopadają pierwszych więźniów i powalają ich na ziemię. Niektórym jednak
udaje się uciec.
— Cleyton, uciekaj! —
wrzeszczy Conn, ale zaraz widzi, jak komendariusz dopada ojca i on także
zostaje uziemiony. Wood, wciąż trzymając brunetkę w ramionach, chowa się w
zaroślach i obserwuje, jak komendariusze Laysona zaciągają ludzi ponownie do
budynku. Widzi też zbolałą twarz ojca, w którego oczach niknie nadzieja.
— Tato... — szepcze
mężczyzna. Wygląda, jakby miał zaraz się rozkleić, ale z jego oczu nie spływa
nawet jedna łza. Gdy komendariusze znikają z horyzontu, a Layson zamyka za sobą
drzwi wejściowe z niemą satysfakcją. Conn wstaje i przygarnia przyjaciółkę do swojej
piersi. Wie, że musi oddalić się jak najbardziej od tego miejsca, by pomyśleć,
co należy począć następnie.
Zmierzch nadchodzi
niespodziewanie szybko. Conn zdążył już chwilę odpocząć i przemyć świeżą ranę
Kath. Dziewczyna ocknęła się jakiś czas temu i teraz oboje zagubieni i głodni
przemierzali ciemny las, nie mając pojęcia, co dalej. W pewnej chwili na ich
horyzoncie pojawiło się słabe światło.
— Chyba mam deja vu —
odzywa się Kath i chwyta przedramię Conna, który robi krok do przodu. — Nie
pakujmy się w kolejną pułapkę.
Conn spogląda na nią
uważnie.
— Spokojnie. Przejdziemy
bokiem.
Robią dokładnie to, co mówi
Wood. Jednak gdy są na tyle blisko, by dostrzec lepiej to, co widzieli z
oddali, przekonują się, że to grupa więźniów, którym udało się uciec z tuneli.
Siedzą przy ognisku i niewątpliwie jedzą upolowaną zdobycz.
— Może warto do nich
dołączyć? — szepcze Conn.
— Zwariowałeś, co to za
ludzie?! Nie można im ufać — protestuje dziewczyna.
— To więźniowie z tuneli.
Uciekaliśmy razem z nimi. Byłaś wtedy nie przytomna, ale gdyby nie oni, mogłoby
nam się nie udać.
Kath nie jest przekonana.
— Jeśli znów się skończy
nieszczęściem, to będzie wyłącznie twoja wina — warczy dziewczyna. Conn
uśmiecha się rozbawiony jej miną. Rozpoznaje w zaroślach ludzi, z którymi współpracował
i jest w stanie dać im dozę zaufania.
— Możemy dołączyć? — odzywa
się Wood, podchodząc powoli do zgromadzenia. Ludzie poruszają się niespokojnie.
Kilku mężczyzn wstaje, są gotowi do ataku. — Uciekaliśmy razem z podziemi tego
domu — wyjaśnia z podniesionymi rękoma. Kath także unosi dłonie i wolno
podchodzi za Connem.
— Tak, rozpoznaję cię —
odzywa się kobieta w średnim wieku z poplątanymi blond włosami. — Jestem Sarah.
Cieszę się, że wam się udało. O! I twoja towarzyszka też czuje się już lepiej —
zauważa. Conn widzi, że reszta się uspokaja i także go kojarzy z tuneli.
— Siadajcie — proponuje
jakiś mężczyzna z gęstą brodą i pokazuje miejsca na pniu. — Głodni?
— I to jak — uśmiecha się
Kath, siadając.
Posiłek i odrobina ciepła
przy ognisku jest potrzebnym ogniwem, by odzyskać siły. Kath obserwuje ludzi
wokół siebie już nie z napiętą czujnością, a z sympatią i ciekawością. Trójka
mężczyzn i dwie kobiety opowiadają o sobie, o tym, skąd pochodzą i dokąd mają
nadzieję dotrzeć. Są przyjaźnie nastawieni. Nie wiadomo jednak czy tylko
dlatego, że łączy ich przeżyta niedawno niewola, czy po prostu są miłymi
ludźmi. Kto wie, jak zachowywaliby się, gdyby Kath i Conn byli dla nich
zupełnie obcy. Czy zaatakowaliby ich wtedy?
— Co tam się właściwie
działo? W tunelach? — zagaduje Conn. Zapada cisza, a ludzie dookoła wymieniają
napięte spojrzenia. — Kobieta, która była z nami w celi powiedziała, że to coś
gorszego od więzienia...
Znów następuje krępująca
cisza, przerywana strzelaniem wypalanego drewna.
W końcu Sarah zabiera głos.
— Jak zauważyliście rządzi
tam kapitan Layson. To miejsce jest jego konikiem. Od dawna w mieście krążyły
plotki o ludziach, którzy za złamanie regulaminu znikali na dobre.
Niektórzy byli faktycznie
przetrzymywani w więzieniach. Inni trafiali do piwnic... Nikt nie wiedział,
czego się tutaj spodziewać...
— Sarah, przejdź do rzeczy
— niecierpliwi się brodaty mężczyzna o imieniu Dave. — Nazwijmy rzeczy po
imieniu. Tutaj Layson koordynował pralnię mózgów.
Conn otwiera szerzej oczy.
— Jak to? — pyta Kath. Jej
usta w niedowierzaniu pozostają uchylone.
— Ludzie, którzy tu
trafiali, złamali regulamin na tle posłuszeństwa władzy. Każdy, kto był
podejrzany, działał wbrew komodowori trafiał właśnie tutaj — dodaje Sarah.
— I właśnie tutaj, prali im
mózgi — dokańcza Dave. Widząc zdezorientowanie na twarzach Conna i Kath, Dave
kontynuował. — Nie zdarzyło wam się widzieć komendariuszy, którzy działają,
jakby byli robotami? Nie mają żadnej mimiki, nie wykazują emocji?
Kath zamyśliła się i po
chwili już pamiętała.
— Tak, widziałam takie
zachowania u nich — odpowiada, mając w pamięci moment swojego aresztowania.
— Właśnie. Layson w
piwnicach pierze ludziom mózgi, a potem wciela ich do komanda. Przecież nikt
dobrowolnie by tam nie pracował. Pomyślcie, komendariusze to chłopcy na
posyłki, ludzie od brudnej roboty, a dostają mniej, jak ludzie pracujący w
banku, czy na uniwerku. — Conn skrzywił się na wspomnienie swojego zawodu. —
Nie twierdzę, że nie ma tam dupków z zamiłowania, ale większość komendariuszy
to ludzie, którym wyprano mózg wbrew ich woli.
Kath zamyśla się i
momentalnie jej twarz wyraża smutek.
— Jak chore jest
społeczeństwo, które odbiera człowiekowi wolność na tak elementarnym poziomie?
— komentuje brunetka.
— Nie społeczeństwo, a
władza, moja droga — odpowiada Sarah z pokrzepiającym uśmiechem. — Niestety
będzie tylko gorzej...
— Wy nic nie wiecie? —
dziwi się Wood, a ludzie mają pytające miny. — Komodor już nie rządzi.
Przynajmniej na razie. Do stolicy wkroczyli Zjednoczeni, mają w garści już cały
dystrykt.
Po okolicy rozchodzą się
odgłosy zdziwienia.
— To się porobiło... —
komentuje Dave.
— Czyli Layson może zwijać
manatki — dopowiada Charlie, chuderlawy gość z rudymi włosami.
— Widząc po tym, co dalej
wyprawia, zdaje się, że biedak nic nie wie — snuje dalej Dave. — Czyżby nie
miał żadnego kontaktu ze swoimi?
— Myślę, że żadnych jego
ludzi już w komandzie nie ma. Na pewno nie są w pozycji, żeby się z nim
jakkolwiek porozumiewać — sądzi Wood. — Jak właściwie Layson kontroluje tych
wszystkich ludzi?
Dave odsłania lewe
przedramię i oczom wszystkich ukazuje się jeszcze niezagojona rana po wypalonym
znaku.
— Najpierw oznacza tych,
którzy mają przejść eksperymenty.
Kath dotyka delikatnie
swojego przedramienia i syczy cicho, czując stały ból od rany. Conn spogląda na
nią opiekuńczo.
— Następnie przeprowadzają
badania, które wykazują na ile masz siły, by wykonywać konkretne zadania. W
zależności od wyników wszczepiają chipy o różnych kolorach i potem te kolory są
poddane odpowiadającym jednostkom.
— Skąd tyle wiesz? — dziwi
się Conn.
Dave podnosi ubranie do
góry i na jego lewym boku widać sporą rozszarpaną ranę.
— Sam sobie wyciąłem to
gówno i już nie mają nade mną kontroli — śmieje się triumfalnie. — Kawałek
szkła wystarczył, żeby to wyciągnąć — chwali się.
— Nieźle... — szepcze Kath
ze zdumieniem, a Conn ma napiętą twarz, jakby właśnie uświadamiał sobie, że na
dłuższą metę lepiej nie zadzierać z brodatym Dave’em.
— Ale nadal nie
odpowiedziałeś, jak Layson ich kontroluje. Co z tymi chipami? — dopytuje Conn,
mając już pewną teorię w głowie.
— Tak, jak mówiłem, są te
kolory. Czerwony, zielony, niebieski i czarny. W czarnym oddziale są
najbardziej niebezpieczni, praktycznie mordercy na zlecenie. Czarnymi dowodzi
sam generał, powiem więcej, w grupie czarnej jest sam Layson.
— Kapitan też jest robotem?
— Kath wydaje się zszokowana.
— Kath. Raz zabiłem już
Laysona. On przyznał dziś, że ma swoje tajemnice. To najwidoczniej jedna z nich
— komentuje Conn.
— Tak... Ludzie po pralni
mózgu nie są tak łatwi do zabicia. To wiem, ale niestety nie jest mi wiadomy
sposób, by ich zabić... — przyznaje Dave. — Zaś jeśli chodzi o kontrolę, ktoś
kiedyś podsłuchał, że w głównym komandzie w mieście jest maszyna, do której
jeśli włoży się specjalny klucz o odpowiednim kolorze, można wydawać polecenia
konkretnej grupie komendariuszy.
— Taki klucz? — Conn
bezmyślnie wyciąga z ukrycia czarną, połyskującą kartę. Dave otwiera szerzej
oczy, a pozostali otwierają usta w zdumieniu.
— Skąd to masz? — pyta
Sarah.
— Pewien komendariusz w
agonii nam to dał. Myślał, że jesteśmy jego ludźmi. Mówił coś o Sali
Zaprzysiężonych i podał szereg cyfr.
Kath w tym czasie ściska
mocno bok Conna, jednak nikt tego nie dostrzega. Są zbyt zaaferowani czarnym
obiektem. Brunetka zerka znacząco na Wooda, który uspokaja ją spojrzeniem.
— Nie pamiętam tych cyfr,
ale wydaje mi się, że to hasło.
— W rzeczy samej... —
komentuje Dave, wyciągając dłoń do przedmiotu, jednak Conn szybko cofa rękę i
chowa obiekt z powrotem. — Tak, Sala Zaprzysiężonych to miejsce, gdzie stoją te
maszyny. To zapewne klucz do czarnej grupy. Jeśli mielibyście hasło, mogłoby to
znaczyć, że jesteście w stanie kontrolować najgroźniejszą grupę w komandzie i samego
Laysona.
— Szkoda, że nie mamy
hasła... — odpiera Kath zawiedzionym głosem.
— Myślisz, że Layson to tak
naprawdę zwykły facet, któremu wbrew woli wyprano mózg? — Conn zwraca się do
Dave'a. Mężczyzna kiwa głową. — To by znaczyło, że jeśli ich odłączymy, kapitan
znów będzie normalnym sobą. Nie będzie stanowił już zagrożenia — myśli głośno
Conn.
— Na to wygląda — odpowiada
Sarah.
— Coś kombinujesz? —
interesuje się Dave.
— Co, jeśli jest sposób, by
znaleźć hasło w komandzie i uwolnić wszystkich? Więźniów, komendariuszy...
Wszystkich.
Kath spogląda uważnie na
Conna, który snuje odważne plany. Na jej twarzy widać jednocześnie strach, jak
i podziw.
— Mógłbym uwolnić moją
żonę, Luminę — mówi cicho zamyślony Dave.
— Nasza córka jest w
laboratoriach — dopowiada Charlie i wymienia porozumiewawcze spojrzenie z
Sarahą.
— Mojego ojca też złapali —
dodaje porozumiewawczo Conn, czując, że Kath pulsacyjnie ściska jego
przedramię.
— Zostaliśmy w tych lasach,
by obmyślać plan ratowania bliskich. Spadłeś nam jak manna z nieba. Posłuchaj,
Conn. To może się udać — mówi zdeterminowany Dave.
— Conn, możemy na chwilę na
słówko — mówi dobitnie brunetka i wstaje z miejsca, ciągnąc Wooda za sobą w
zarośla. Gdy upewnia się, że reszta nie słyszy, zaczyna mówić.
— Co ty wyprawiasz? — syczy.
— Próbuję ratować ojca i
pozostałych, a na co ci to wygląda? — odpowiada równie ostro. Kath krzywi się
na ton jego głosu.
— Nie masz pewności, czy
to, co ten człowiek mówi, jest prawdą. Co, jeśli wepchniemy się w jeszcze
większe kłopoty?
— Jestem w stanie podjąć
ryzyko, by uratować ojca — odpowiada pewnie mężczyzna, mierząc ją z góry
spojrzeniem. — On jest dla mnie najważniejszy.
— Szkoda, że ty nie byłeś
najważniejszy dla niego, gdy wuj zostawiał prezent na twoich plecach — warknęła
pod nosem.
— Coś ty powiedziała?! —
oburzył się Conn i złapał ją mocno za nadgarstek.
— Puść mnie, to boli! —
pisnęła Kath, próbując się wyrwać.
— Posłuchaj uważnie. Nigdy
nie komentuj rzeczy, o których nie masz zielonego pojęcia, jasne? — Puścił ją
gwałtownie, aż odskoczyła do tyłu.
— Jeśli ryzyko równa się z
ocaleniem moich bliskich, to nie zawaham się go podjąć — mówi dobitnie, wciąż
patrząc na nią groźnie. Odwraca się i już chce odejść, gdy ona mu odpowiada.
— Ja nie wiem, czy chcę
podejmować już jakiekolwiek ryzyko! Nawet nie masz pojęcia, w jakim strachu
przez was wszystkich żyję! Co musiałam znosić wtedy i dzisiaj! — dziewczyna
niemalże płacze. Conn odwraca się gwałtownie i wraca do brunetki.
— Właśnie. W tym jest
problem, Kath. Cały czas jest tylko ja, ja i ja. Myślisz tylko o sobie. Tylko
twój stan się liczy, tylko to, co ty przeżywasz. Wyobraź sobie, że całe moje
życie wygląda, jak twój najgorszy koszmar i muszę z tym żyć. Nie użalam się na
każdym kroku, bo dawno bym już zwariował, rozumiesz? Rozejrzyj się... Wszyscy
jesteśmy w dupie! I ty i ja i cała reszta ludzi, którzy nas otaczają, każdy
musi teraz walczyć o przeżycie.
Kath stoi i z niemym
przerażeniem wpatruje się w Wooda, który jeszcze nigdy nie był tak wściekły i
dobitny zarazem. Jest to pierwsza chwila, w której tak naprawę mówi, co myśli o
otaczającego go rzeczywistości.
— W przeciwieństwie do
twojego myślenia, ja jestem ostatnią osobą na mojej liście trosk. Wyobraź
sobie, że ty jesteś prawie na samym jej szczycie — przyznaje już spokojniej.
Dziewczyna patrzy na niego ze zdziwieniem. — Są dwa wyjścia. Pierwsze.
Stchórzysz i dalej będziesz stawiać siebie na pierwszym miejscu. Wtedy nasze
drogi się rozejdą, bo będziemy mieli inne priorytety. Zaszyjesz się gdzieś i
będziesz zdana tylko na siebie, zaś ja pewnie nie wybaczę sobie tego, że dałem
ci odejść. Drugie wyjście. Zaufasz mi, pokonasz swój lęk i razem uratujemy tych
ludzi, a ja zapewnię ci bezpieczeństwo, tak, jak obiecałem to bratu.
Kath przez chwilę nie może
powiedzieć ani słowa. Ze zdumieniem patrzy na Wooda. Dłonie zaczynają jej
drżeć, a na czole widać pojawiające się krople zimnego potu. Waha się.
— Skoro udało nam się dojść
aż tutaj, a nie jedno było na naszej drodze... Trzymajmy się razem — odpowiada
powoli, a na koniec na jej twarzy pojawia się nieśmiały uśmiech.
— Dobra decyzja — mówi Conn
i także się uśmiecha nieznacznie.
Oboje wychodzą z zarośli do
pozostałych, a Conn od razu zabiera głos.
— To omówmy jeszcze raz,
Dave, jak dokładnie widzisz naszą operację?
...................................................................................
Witajcie po dłuuuuuugiej przerwie. Gdy publikowałam 11. rozdział nie sądziłam, że na kolejny będziecie musieli czekać ponad półtora roku! Z góry za to przepraszam, nie mam nic na swoją obronę, ale najważniejsze jest, że macie za sobą kolejny rozdział i mam nadzieję, że na kolejny nie będzie trzeba czekać aż tyle!