Dla zainteresowanych — Liebster Blog Award.
Powietrze
nocą nabiera kleistego wyrazu, a wilgoć sprawia, że rosa skrapla się na
ubraniach czwórki ludzi, przemierzających pola. Ich włosy są mokre, mimo że
deszcz nie pada. W milczeniu przemierzają zarośla. W oddali non stop słychać
wybuchy, a horyzont raz na jakiś czas jaśnieje, gdy wybuchają kolejne wrony.
Ziemia dudni wtedy pod ich stopami, sprawiając, że na skórze pojawia się gęsia
skórka. Kath nerwowym wzrokiem lustruje okolicę. Mimo że jest środek nocy i
panuje ciemność, ona wytęża wzrok na las, który ciągnie się po ich prawej
stronie. Cleyton, który idzie leniwym krokiem przed nią, mruczy coś pod nosem,
jakby rozmawiał sam ze sobą. Conn wybierając odpowiednie ścieżki, prowadzi całą
ekipę, a jego młodszy brat zamyka cały pochód. Joys, co jakiś czas zagaduje
Kath, by marsz nie był zbyt monotonny, jednak ona najwyraźniej nie jest w
nastroju do rozmów. Dziewczyna wpatruje się w leniwy krok Cleytona i sama
również zaczyna zwalniać, jej oczy przymykają się coraz częściej. Za każdym
razem, gdy się na tym przyłapuje, potrząsa głową.
Wychodzą
zza większego pasma zarośli i stają obok siebie w rzędzie. W oddali widać dolinę
pokrytą łąkami. Jest oddalona, a oni stoją na wzniesieniu, jednak mają dobry
widok. Przed wzniesieniem poruszają się maszyny armii komodora Castela. Słychać
strzały. Żołnierze biegają i krzyczą do siebie nawzajem. Kath z oddali
przygląda się pojazdom opancerzonym i w zaciekawieniu przekręca głowę. Conn
marszczy czoło w charakterystycznym dla siebie geście, a jego krzaczaste brwi
zachodzą wtedy na oczy. Każdy zdaje się być pochłonięty widokiem oraz swoimi
myślami. Joys stawia krok naprzód, jednak Conn zatrzymuje go ręką. Młodszy Wood
posyła mu krzywy uśmieszek.
—
Zostajemy. — Conn nie odrywa wzroku od widoku przed sobą. Na wzgórzu jest
głośno, ciągle słychać przekrzykujących się żołnierzy i świst pocisków. Widać
błyski światła, które mają swoje źródło za wzgórzem. — Tam już toczy się walka.
— Zauważa Conn, podnosząc wzrok w kierunku skąd widać błysk. Kath również
kieruje w tamtą stronę zmęczone spojrzenie. Cleyton wcale nie jest zaciekawiony
tym widokiem, więc siada na trawie, wzdychając ciężko i wyciąga przed siebie
obolałe kończyny.
—
Powinniśmy się ukryć. — Stwierdza Kath i robi krok do tyłu.
— Wręcz
przeciwnie. — Conn odwraca w jej stronę brązowe oczy. — Nie zobaczą nas tutaj,
pociski nas nie dosięgną. Zbyt ryzykowne byłoby teraz przemieszczanie się. —
Conn napotyka zdziwione spojrzenie dziewczyny. Otwiera usta, by coś dodać, gdy
Joys wchodzi mu w słowo.
—
Chodzi o to, Kathy, że w okolicy mogą być ukryci zwiadowcy. Armie często
wysyłają tajniaków, by zbadali pozycje wroga. Nie wykluczone, że w tych
zaroślach — pokazuje dłonią okolicę — kryją się teraz jacyś żołnierze. — Mówi
to tonem, jakby tłumaczył coś dwulatce. Kath obdarza go przelotnym spojrzeniem,
jednak nie komentuje jego specyficznego tonu.
—
Nie mniej ryzykowne jest siedzenie w jednym miejscu i czekanie aż ktoś nas
znajdzie. — Dziewczyna kontratakuje i krzyżuje ręce na piersi. Nie słysząc
żadnego odzewu ze strony towarzyszów, siada zrezygnowana na trawę.
Słychać
potężny huk, a zaraz potem ogłuszający ryk silników. Zza wzgórza wytacza się
ogromny pojazd Zjednoczonych. Wyglądem przypomina czołg, jednak jest wyższy, ma
kilka pięter i wiele więcej luf miotających pociskami. Głowice naprowadzane są
w różnych kierunkach i zaraz potem są wypuszczane w kierunku armii Castela.
Ludzie zgromadzeni w zaroślach przypatrują się ze strachem. Pociski trafiają w
umundurowanych na czarno żołnierzy dystryktu oraz ich pojazdy.
Grzmot.
Wybuch.
Słupy
ognia zagarniają wszystko na swojej drodze. Zawód żołnierzy trafionych
pociskiem miesza się z kakofonią spadających wciąż wron. Mniejsze pociski
świszczą, przedzierając się przez powietrze wypełnione dymem. Noc rozświetla
się przez ogień rozprzestrzeniający się w mgnieniu oka. Kath nie mogąc dłużej
siedzieć na trawie, wstaje i przystawia dłoń do ust. W jej oczach odbijają się
płomienie z pola walki. Brunetka odwraca głowę i spogląda na swoich
towarzyszów. Joys leży na trawie z oczami wpatrzonymi w pochmurne, nocne niebo,
zaś Conn nie zwraca na nią swoich oczu. Podobnie jak ona, wpatruje się w
Armagedon, który rozgrywa się na ich oczach. Kath ponownie spogląda na wzgórze
i odchodzi kilka kroków na bok. Oddala się od grupy i idąc wciąż śledzi
wzrokiem przebieg bitwy. Już dawno straciła orientację, w którym miejscu są
Zjednoczeni, a gdzie stacjonują żołnierze komodora. Teraz wszyscy mieszają się
ze sobą, by toczyć walkę na śmierć i życie.
Kath
zatrzymuje się na początku pasma kolejnych zarośli, przymyka na moment oczy, a
poświata bijąca oddalonych płomieni, szaleńczo tańczy na jej powiekach. Nagle
czuje uścisk na ramieniu. Wzdryga się i odwraca. Z tyłu stoi Conn, jednak nie
patrzy na nią, a gdzieś w dal, obserwuje dolinę powoli zjadaną przez pożogę.
—
Nie mogę słuchać już tych wrzasków. — Skarży się brunetka i przyciska dłonie do
uszu, nieznacznie kręci przy tym głową. Conn milczy przez dłuższą chwilę. Kath
spogląda na niego kilkakrotnie, ale nawet wtedy mężczyzna nie odwraca na nią
wzroku. W jego brązowych oczach jest ten sam wyraz, który uwydatnił się
kilkanaście godzin wcześniej. Dokładnie tak przyglądał się horrorowi w spalonym osiedlu
robotniczym.
Wtedy
znienacka rozlega się potężny grzmot. Światło jest niemalże białe i wszyscy
zamykają mimowolnie oczy. Nastaje kilka sekund względnej ciszy. Jak gdyby na
ogół wypukły dźwięk żyjącego świata przerodził się we wklęsłą ciszę. Stopniowo
zbliża się dudnienie, jakby stado wściekłych zwierząt sunęło przez wzgórze prosto
w kierunku Kath. Trwa to tylko kilka sekund. Potem Kath traci grunt pod nogami,
zostaje poderwana od ziemi. Siła porównywana do największego tornada zagarnia
wszystko na swojej drodze, wyrywa drzewa z korzeniami, podnosi płaty ziemi.
Wszystko zostaje uniesione i odrzucone w dal z ogromną siłą. Czyżby to Bóg
swoją wszechmocną dłonią poderwał świat i postanowił umieścić go na niebie?
Brunetka
uderza z mocą o podłoże. Unosząc się na dłoniach, krztusi się, nie mogąc
zaczerpnąć powietrza. Nic nie widzi, bo biel światła ją oślepiła. Sapiąc coś,
Kath siada i ręką niepewnie dotyka twarzy, która pokryta jest kilkoma otwartymi
ranami. Otwiera i zamyka oczy na przemian, kręci głową zdezorientowana. Trze
brudnymi dłońmi twarz, przez co zaraz potem po jej policzkach spływają łzy bólu.
Po omacku próbuje wstać, jednak nie jest w stanie utrzymać równowagi i upada na
ziemię, uderzając głową o jakiś ostry kant. Nie podnosi się przez moment.
Czyżby się poddała?
Dookoła
panuje cisza. Wszystko wskazuje na to, że dźwięki ‘wygięły się’. Są wklęsłe w
stosunku do teraźniejszej rzeczywistości. Cisza, jaka panuje dookoła,
przyprawia o ból głowy. Człowiek aż chce zacząć krzyczeć tylko po to, by
przerwać tę sterylną linię melodyczną, niemającą żadnej muzycznej wartości.
Jej brunetki
staje się wyraźniejszy, obraz powoli się klaruje. Dziewczyna spogląda na swoje
dłonie, które są czarne od ziemi. Dłoń unosi w kierunku głowy, przysuwa palce po
skroni i widzi czerwone ślady krwi. Syczy. Wstaje i z trudem utrzymuje się na
nogach. Dookoła nic nie jest takie jak jeszcze kilkanaście minut temu. Drzewa
leżą korzeniami do góry, a w ziemi, w kilku miejscach powstały głębokie dziury.
Kath kręci się dookoła i rozbieganymi oczami lustruje okolicę. Jej źrenice są
czujne, rozszerzone do granic możliwości. Dłonie jej się trzęsą. Jednak mimo
całej otoczki strachu, przypomina w swojej postaci drapieżnika, który stojąc na
polu walki, obserwuje okolicę w celu znalezienia przeciwnika. Kim jest jednak
owy przeciwnik? Czy jest nim natura władająca widzialną przestrzenią? Czy może
to jednak dzieło Boże? Kara zesłana na ludzi, którzy trwają w bratobójczej
walce?
Na
horyzoncie nie widać nikogo z jej towarzyszów. Mogli zostać odrzuceni znacznie
dalej i może są ranni. Dziewczyna idzie naprzód. Snuje się niczym pół żywe
postacie z osiedla robotniczego. Otwiera usta, by coś powiedzieć, zacząć
nawoływanie, jednak w ostatniej chwili rezygnuje. Ma konsternację w oczach. O
czym myśli? Co powoduje jej nagłe zmieszanie? Stoi i obserwuje kształt leżący
nieopodal. Jakiś człowiek leży twarzą do ziemi, nie rusza się. Zaraz obok niego
pali się ogień, jednak nawet ta poświata nie ułatwia identyfikacji. Kath
wpatruje się w sylwetkę mężczyzny. Przełyka gulę w gardle i najszybciej jak
może, sunie w kierunku ciała. Pada na kolana i odwraca postać do siebie. Wypuszcza
nerwowo powietrze z płuc, gdy nie rozpoznaje w nim nikogo znajomego. Odsuwa się
szybko od ciała i z szaleństwem w oczach rozgląda się po okolicy. Na jej drodze
kształtują się teraz nieznajome elementy. Jak gdyby zapamiętana układanka nagle
zmieniła całą swoją zawartość.
Dziewczyna
podejmuje kolejną próbę. Lustruje ciało spojrzeniem. Człowiek ma na sobie
czarny mundur. Nagle mężczyzna łapie jej nadgarstek i łapczywie próbuje ją
przyciągnąć do siebie. Dziewczyna broni się, szarpie i zaczyna jęczeć.
—
Kod czerwony. — Charczy żołnierz armii Castela przez zaciśnięte zęby. Brunetka
obezwładniona uściskiem niewiarygodnie silnej dłoni przestaje się szarpać.
Człowiek kilka razy powtarza te słowa, jednak Kath dopiero za kolejnym razem je
słyszy wyraźnie. Żołnierz ma oczy zwrócone przed siebie, jakby wcale nie
dostrzegał klęczącej dziewczyny. Mężczyzna zwraca się do brunetki w sposób
niezrozumiały. Mimo iż nie patrzy na jej oblicze, to w agonalnym amoku widzi w
niej swojego dowódcę. Dziewczyna z tysiącem pytań wymalowanym na brudnej twarzy
stara się zapamiętać poszarpane słowa żołnierza.
—
Kath! — Słyszy nawoływanie za sobą. Odwraca głowę na tyle, na ile pozwala jej
niewygodna pozycja. Próbuje się uśmiechnąć, jednak na jej twarzy widnieje tylko
grymas. Podbiega do niej właśnie Conn, a w jego oczach płoną iskry, gdy kuca
obok dziewczyny. Spojrzawszy na żołnierza, który boleśnie ją ściska, wyciąga
pięść w jego kierunku. Kath jednak w porę hamuje Wooda przed zadaniem ciosu
mężczyźnie.
—
495804. — Powtarza bezmyślnie konający. Człowiek stęka i porusza się niespokojnie.
Dopiero wtedy oboje dostrzegają, że brzuch umierającego jest rozpruty, a
wnętrzności powoli wypływają z wnętrza. Zawartość jego żołądka właśnie zsuwa
się na podłoże, a Kath na ten widok krzywi się odwracając wzrok. Dziewczyna
odsuwa się, gdy czuje, że uścisk mężczyzny zelżał.
—
Zrównają miasto z ziemią… Generale…
—
Majaczy. — Wyjaśnia Conn, gdy spotyka zdumione spojrzenie brunetki. – To
agonia… — Dodaje ze smutkiem w głosie i odwraca spojrzenie od twarzy Kath,
kierując je gdzieś przed siebie. Dziewczyna patrzy w oblicze Conna jeszcze
przez moment, po czym spogląda pustym wzrokiem na umierającego. Ten ciągle
obserwuje niebo, a z jego oczu stopniowo uchodzi iskra życia. Kath zmienia
pozycję i teraz siedzi na kolanach, trzymając głowę żołnierza na swoich nogach.
Conn znajduje się tuż obok.
—
495804, pamiętaj! — Wrzeszczy nagle i zaczyna znów mruczeć coś półszeptem. Są
to ostatnie podrygi siły, jaka w nim drzemie. Piach w klepsydrze jego życia
zwalnia i ostatnie ziarenka spadają przez wąski otwór. Po chwili znów mówi z
mocą. — To była zasadzka, generale. Wczytaj kod czerwony. Na wschodzie
zaatakowały główne odziały! Zrównają miasto z ziemią…
Brunetka
marszczy brwi, przysłuchując się bardziej paplaninie żołnierza.
— Ojciec
miał rację… — Szepcze dziewczyna pod nosem.
—
Ten numer. — Zauważył Conn wsłuchując się w słowa nieświadomego już człowieka.
— Co oznacza?
—
Nie wiem, powtarza go już któryś raz. — Wzrusza ramionami Kath.
— To
może być coś ważnego. — Mruczy pod nosem Wood i szaleńczo przeszukuje swoje
kieszenie. Wydobywa z nich kawałek papieru i ołówek. — 495804?
—
Tak, dokładnie w takiej kolejności. — Jej głos miesza się z kolejnym jękiem
umierającego.
Nagle
oboje słyszą szelest. Odwracają gwałtownie głowy. Dźwięk dochodzi z zarośli. W
oczach dziewczyny kolejny raz pojawiają się błyski. Mimo pozycji, w jakiej się
znajduje, unosi czujnie głowę, jakby miało jej to pomóc w obronie. Conn odrzuca
swoje próby spisania sekwencji cyfr i staje na nogi. Robi krok w kierunku buszu.
Jego sylwetka pręży się jakby do skoku. Po chwili niepewności, z zarośli
wyłaniają się sylwetki Joysa i Cleytona. Syn prowadzi pod ramię rannego ojca.
Na twarzy młodszego Wooda widać ulgę, z lekkim uśmiechem zbliża się do Kath i
brata. Conn wydycha powietrze z płuc i ponownie kuca na ziemi, by dokończyć
poprzednią czynność.
—
Jesteście cali? — Pyta Joys, sadzając ojca na ziemi.
— W
porządku. — Odpowiada Kath. Jednak czy pozostali wiedzą, jakie jest prawdziwe
znaczenie tego wyrażenia? Joys podchodzi do reszty i kuca obok.
— Co
z nim? — Lustruje żołnierza wzrokiem i mimowolnie krzywi się widząc, w jakim
jest stanie.
—
To, co widać. — Rzuca Conn kąśliwie.
Mundurowy
stale majaczy pod nosem, jednak teraz jego szepty słabną z każda chwilą.
—
Sala Zaprzysiężonych… 495804. — Jęczy ponownie. Conn skrzętnie dopisuje nowe
zwroty do notatek na papierze. Joys zwraca na niego zdumione spojrzenie.
— Sądzimy,
że to może być coś ważnego. — Tłumaczy starszy Wood, nie podnosząc wzroku znad
kartki. Umierający nagle łapie rękę Joysa i gwałtownie próbuje zaczerpnąć
powietrza, krztusi się, biorąc tlen wielkimi haustami.
—
Steven, zanieś to natychmiast! — Charchocze, dławiąc się ciągle. Patrzy z całą
mocą w szare oczy Wooda.
—
Ale ja nie… — Joys się jąka, ma rozbiegane spojrzenie i zdumiony wyraz twarzy.
Conn zaczyna machać do niego dłońmi, by nic nie mówił.
—
Pamiętaj! Sala zaprzysiężonych. 495804! — Ponownie wykrzykuje cyfry. Drugą,
wolną ręką wyciąga przedmiot z kombinezonu wojskowego. Nikt nie domyśliłby się,
że człowiek ma w swoim ubraniu jakąkolwiek kieszeń. Cały mundur jest tak
zniszczony, wypalone dziury wszędzie nachodzą na siebie. Człowiek bez słowa
wręcza klęczącemu obok Joysowi obiekt. Jest to cienka, czarna blaszka,
połyskująca lekko. Nie ma w niej żadnych przycisków ani otworów. Wood odwraca
wzrok od twarzy umierającego, wyswobadza się z jego uścisku. Potem wstaje,
przyglądając się, obraca rzecz w palcach. Marszczy przy tym czoło. Żołnierz
sapie coś niezrozumiałego i zaraz jego dłoń opada z głuchym plaśnięciem na ziemię.
Z jego oczu uchodzi życie, gaśnie niczym zdmuchnięta przez wiatr wątła
świeczka.
Kath
patrzy w szoku na ciało mężczyzny, który umilkł. Brunetka zaczyna lekko trząść
za jego ramiona. Widzi, że te oczy już nie mają wyrazu, jednak wciąż trzyma
głowę na swoich kolanach. Joys chowa do kieszeni kurtki tajemniczą dyskietkę i
zwraca wzrok w kierunku pola bitwy. Tam, mimo zrzuconej potężnej bomby, wciąż
widać walczące jednostki.
Conn
ze spokojem podnosi dłoń i czubkami palców zamyka oczy umarłemu. Kath się nie rusza.
Otępiałym wzrokiem patrzy na zwłoki. Jej oczy są matowe, prawie tak samo
bezduszne, jak oczy człowieka przed nią. Jednak ona z całą pewnością nadal
żyje. Dziewczyna nie porusza się. Conn przenosi na nią spojrzenie, w którym widać
współczucie. Na jego ustach pojawia się lekki, pokrzepiający uśmiech. Jednak
brunetka nie patrzy na Conna. Wzrok ma wciąż utkwiony w żołnierzu. W jej oczach
uwydatnia się mieszanka melancholii i niezrozumiałego zdumienia. Dziwi ją fakt
istnienia śmierci? Czy może odwrotnie, swoje myśli roztacza w dziedzinie
kruchości życia?
Następuje
kolejny wybuch.
Teraz
świat nie owija się w kilkusekundowy świetlisty płaszcz. Ziemia jednak drży
niespokojnie. Z nieba zaczyna padać. Deszcz każdemu przyniósłby teraz w jakimś
stopniu ulgę. Przyniósłby oczyszczenie. Nie tylko Kath mogłaby zmyć ze swoich
barków ciężar, jaki nałożyła na nie śmierć. Z góry nie przychodzi jednak
ukojenie.
Niebo
płacze krwawymi łzami ofiar rozerwanych przed chwilą na strzępy.
~*~
Marsz
trwa od kilku godzin. Idą wolno. Są osłabieni przez rany, ale najbardziej przez
te psychiczne zadrapania jakie, dzisiejszej nocy zgotował im los. Pochmurna noc
nie ułatwia zadania. Nie ma szans dojrzeć poświaty księżyca, która wskazałaby
im drogę. Nie tą, którą mają iść, a bardziej kierunek, w jakim potrzebują udać
się teraz ich potargane umysły.
Kath
Lewis stawia jedną nogę za drugą. Czy myśli o tym ile kilometrów wczytał już
wyimaginowany licznik w jej stopach? Dziewczyna nie podnosi wzroku, który
utkwiony ma w podłożu, ale jej myśli z pewnością nie dotyczą przebytej
odległości. Dłonie ma wetknięte głęboko do kieszeni. Koncentruje na tym swoją
siłę, wciska je jeszcze bardziej, jakby chciała przebić pięściami materiał
bluzy. Nie miała okazji widzieć swojego oblicza. Jej twarz pokryta jest potem i
krwią. Nie jest to tylko jej krew, ale także ta, która spadła z nieba. Jest
brudna i spocona. Usta ma wykrzywione, jakby robiła to specjalnie. W jej oczach
za to maluje się niezwykła mieszanka dezorientacji, strachu, rozpaczy i jakiejś
beznadziejnej żałości. Po jej ruchach można stwierdzić, że tylko czeka na
możliwość odpoczynku. Gdy położy się na wilgotnej od rosy trawie, na pewno nie
zdoła się podnieść i iść dalej. Podobny wniosek musi wysuwać Conn, który
nieugięcie prze do przodu, przedzierając się nie tylko przez gęste zarośla, ale
także przez wszechobecny mrok nocy. Na jego twarzy jest wymalowane skupienie.
Ma napiętą skórę, brwi zmarszczone, brązowe oczy wciąż czujne. Nie stoi przed
nim proste zadnie. Jest teraz odpowiedzialny za cztery osoby. Mimo że nikt tego
nie oczekuje, to jego gotowość do obrony swojego ‘stada’ mówi sama za siebie.
Las
zaczyna się przerzedzać. Widoczność poprawia się nieco, a leśne runo powoli
przekształca się w bardziej zbitą ziemię. Nagle Conn spostrzega, że weszli na
typową ścieżkę. Wąskie przejście między roślinnością prowadzi w nieznane. Żadne
z nich się nie zatrzymuje. Za zakrętem, ich oczom ukazuje się stara chata.
Początkowo nikt jej nie dostrzega, dopiero potem kształty zaczynają układać się
w zrozumiałą całość. Z ciemności uwydatniają się kanciaste ściany oraz dach.
Podchodzą bliżej.
—
Conn, nie jestem pewny, czy to dobry pomysł. — Joys podbiega do brata i teraz
obaj idą na przedzie. Starszy Wood podnosi na niego wzrok i obaj się zatrzymują
kilka metrów od ściany domu. Maska skupienia nie opada z twarzy Conna.
Krzaczaste brwi zasłaniają jego niewielkie oczy, a mocno zarysowana szczęka
nadaje mu groźnego wyglądu.
Kath
w tym czasie wyprzedza ich i kieruje kroki do okna chaty. We framudze wciąż są
pozostałości szyb. Brunetka ‘łapie’ swoje odbicie w tej zakurzonej tafli.
Dziewczyna wzdraga się i podchodzi bliżej z konsternacją w oczach. Czyżby to
naprawdę było jej oblicze? Kath przesuwa palcami po twarzy. Rozmazuje w ten
sposób jeszcze niezaschnięty brud pomieszany z cudzą krwią. Wygląda jak
człowiek, który dopiero wydostał się z niewoli, lub który uciekł z dżungli.
Człowiek, a wyglądem przypomina zwierzę.
—
Dlaczego nigdy nie bierzesz mojego zdania pod uwagę?!
Kath
odrywa spojrzenie od odbicia i zdezorientowana obraca głowę w kierunku, w
którym słyszy wykrzykiwane przez Joysa słowa. Młody Wood awanturuje się właśnie
z bratem, jednak Conn zachowuje spokój. Dziewczyna cofa się, by dołączyć do
pozostałych. Nie odzywa się jednak ani słowem. Fakt, nie mówi nic od kilku
godzin, co może być dla niej nie lada dyskomfortem. Nie robi jednak nic, by coś
w tej kwestii zmienić.
—
Zostajemy tutaj na noc. — Oznajmia Conn spoglądając na brunetkę i swojego ojca,
stojącego nieco z tyłu. Joys wypuszcza powietrze z płuc z gwałtownym świstem.
—
Chociaż raz byś mnie posłuchał. — Warczy pod nosem.
—
Spójrz, Joys. — Odpiera natychmiast Conn, którego twarz nieco się zmienia.
Teraz jest poirytowany.— Wszyscy jesteśmy wykończeni. Nie ma mowy, żebyśmy
przeszli, choć kilometr dalej, a tutaj — pokazuje dłonią na chatę — jest
idealne miejsce, by przespać się kilka godzin.
— To
może być pułapka na takich bezmyślnych idiotów jak my.
—
Cieszę się, że chociaż postrzegasz siebie w tej samej kategorii co pozostałych.
— Odpowiada ironicznie Conn i odchodzi, nie czekając na docinek ze strony
brata. Kieruje się w stronę chybotliwych drzwi. Budynek jest w opłakanym stanie
i w świetle dziennym z pewnością wygląda znacznie gorzej. Na szczęście noc
oszczędza im przykrych widoków i skrywa wszystkie mankamenty. Conn pcha lekko
drzwi, które z łatwością i przeraźliwym trzaskiem uchylają się. Od razu do ich
nozdrzy wdaje się okropny smród stęchlizny i zgrzybiałych ścian. Każdy, kto
przestępuje próg, zatyka nos palcami.
—
Nadal myślisz, że to zasadzka, Joys? — Pyta z niewidocznym uśmiechem Conn, a
jego głos jest zdeformowany, ponieważ ma palce przyciśnięte do nozdrzy. Joys
wywraca oczami jednak dzięki ciemnościom, nikt tego nie zauważa.
Chata
jest jednoizbowa i ku zaskoczeniu zgromadzonych, nie ma tam ani mebli, a w miejscu
podłogi jest wysuszona ziemia, co wywołuje na ich twarzach nie małe zdumienie.
— To
o łóżka nie musimy się martwić! — Uśmiecha się nagle oprzytomniały Cleyton,
który podobnie jak Kath, do tej pory był niepokojąco milczący. Każdy puszcza
jego beztroską uwagę mimo uszu.
—
Nie mamy wyjścia. Lepszego miejsca na sen nie znajdziemy. — Komentuje Conn
zrzucając zniszczony plecak. Kath osuwa się na ziemię przy jednej ze ścian. Wzrok
pozostałych gwałtownie podnosi się, gdy szukają źródła hałasu. Jest tak ciemno,
że ledwie dostrzegają siebie nawzajem.
—
Spokojnie, to tylko ja. — Zmusza się do wypowiedzi Kath, która właśnie prostuje
kości.
—
Wszystko dobrze? — Pyta Conn, rozglądając się w każdym możliwym kierunku.
— W
porządku. — Wzdycha dziewczyna. — Radzę wam usiąść, bo zaraz mnie podepczecie,
jeśli się będziecie tak kręcić. — Zauważa jeszcze zanim milknie na dobre.
Słychać szelest zdejmowanych bluz i plecaków, po czym reszta także siada tam,
gdzie aktualnie się znajduje.
— Ja
nie zamierzam tutaj spać. — Odzywa się nagle Joys, a jego głos ma źródło gdzieś
w górze.
—
Nie bądź głupi. To nie jest żadna zasadzka. — Odpiera Conn wyraźnie poirytowany
uporem brata.
—
Nie o to chodzi. Może i się myliłem. To wygląda na dość dobre schronienie, ale
nie miałem zamiaru zostawać tu na noc.
— Co
ty wygadujesz? — Słychać podnoszące się ciało. To Conn wstaje i krzyżuje
ramiona naprzeciwko brata.
—
Jesteście tutaj bezpieczni. Tylko o to mi chodziło. Żebyście byli bezpieczni. —
Podkreśla znacząco. Conn milczy. Joys nie dostrzega jego spojrzenia, jednak
starszy Wood ma teraz mieszankę troski i bezwzględności w oczach.
—
Muszę wracać.
Conn
czerpie głośno powietrze. Kolejne ciało podrywa się z ziemi. Tym razem Kath
postanowiła dołączyć do Conna i teraz oboje już mierzą w Joysa swoje wyzywające
spojrzenia. Joys nie czekając na ich słowa, mówi dalej.
—
Teraz w mieście panuje chaos. Nic nie trzyma się kupy, to idealna okazja na
akcję, którą planowaliśmy od miesięcy.
—
Jedyne, co nie trzyma się kupy, Joys, to twoje zachowanie. — Wcina się nagle
Kath. Jej głos jest dziwnie zachrypnięty, jakby protestował przed wygłaszaniem
jakichkolwiek opinii. Joys wzdycha zrezygnowany. Kath jednak od razu
kontynuuje. — Powiedz mi jedną rzecz. O co ci właściwie chodzi? Najpierw
opowiadasz mi ckliwe historie, potem wręcz oddajesz siebie, by pomóc mi w
ucieczce z miasta, a teraz? Chcesz tak po prostu odejść i nas zostawić? — Jej
głos załamuje się w pewnym momencie. Czyżby właśnie tracił jej zaufanie? Jednak
czy ono kiedykolwiek tam było?
Conn
porusza się niespokojnie obok Kath, słysząc ton jej wypowiedzi. Joys nic nie
mówi przez kilka minut. Może boi się kolejnych słów, jakie chciała z siebie
wyrzucić Kath? Ona jednak także milczy.
—
Byliście… Jesteście najważniejsi. — Przerywa ciszę Joys, jego głos jest łagodny.
— Teraz jest bezpiecznie i to się liczy. — Robi chwilową pauzę, po czym nabiera
powietrza w płuca. — Drugim priorytetem jest dla mnie Ogród.
Powietrze
nagle staje się chłodniejsze, jak gdyby podmuch jesiennego wiatru dostał się
nie tylko do wnętrza starej chaty, ale także pod skórę każdego, kto był pod tym
dachem. W szczególności pod skórę Kath Lewis.
—
Jasne. — Odzywa się Kath głosem wypranym z emocji. — Idź sobie do nich. Nic z
tego nie rozumiem, ale proszę bardzo. — Po tych słowach dziewczyna odsuwa się o
kilka kroków i siada na ziemi. Ani Joys, ani Conn nie widzą, jak odwraca się do
nich plecami, nie widzą złości w jej oczach, ani bezsensownych łez na brudnych
policzkach.
Conn
nie komentuje słów brata. Swoje myśli zachowuje dla siebie, chociaż gniew
pomieszany z troską w jego oczach przeczy tej powściągliwości.
Joys
robi kilka kroków w kierunku drzwi. Otwiera je, a do środka oprócz zimnego
powietrza dostaje się także słup światła. To księżyc wyłania się na moment zza
chmur. Jakby chciał powitać, a zarazem pożegnać Joysa Wooda. Powitać go w
drodze ku nieznanemu, jakie ma nastąpić. Jednocześnie pożegnać go z
pozostałymi, których właśnie opuszcza.
— Możesz
już nie wracać. — Rzuca w ostatniej chwili Kath, a sylwetka chłopaka właśnie
znika z jej oczu. Słowa te, z ogromną mocą docierają do Joysa. Nie są jedynie
przestrogą, a czymś znacznie więcej. Są proroctwem w ustach dziewczyny, która
nie zdaje sobie sprawy o tym, co wkrótce ma nadejść.
...................................................................................
Cieszę się, że w końcu udało mi się skończyć ten rozdział i jestem z niego miarowo zadowolona. Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda i zostawi pod rozdziałem choć słowo.
Dajcie znać co myślicie!
Jeśli przeczytałeś/aś to zostaw chociaż słowo!
Dajcie znać co myślicie!
Jeśli przeczytałeś/aś to zostaw chociaż słowo!
Czekałam tak długo na ten rozdział! W końcu! Podoba mi się, bo jest trochę bardziej spokojny niż zwykle. Mam wrażenie, że to oznacza jakąś wielką akcję w następnym rozdziale. Fajnie, że tam dokładnie przedstawiasz poszczególne zachowania postaci, te skupione spojrzenia Conna itp. Joys odszedł?! W ogóle jak to się stało? Nie rozumiem czemu tak uparcie wraca do tych rebeliantów... Dowiem się w nastepnym! Czekam i weny życzę (:
OdpowiedzUsuńHej! No tak wyszło że rozdział dopiero teraz.. Ale jest! :D Coś w tym jest, że w następnym rozdziale będzie więcej akcji. Pozdrawiam! :)
UsuńNa początek muszę przyznać, że opowiadanie ma dość nie typowy styl.
OdpowiedzUsuńJeszcze się nie spotkałam z takim kreowaniem wizji narratorskiego opisu ale mi się podoba.
To sprawia, że opowiadanie jest jeszcze ciekawsze jeśli chodzi o wydarzenia.
Sama bohaterka przypadła mi do gustu.
Jest mocno nietypowa, twardo stąpająca kobieta i mająca w sobie wiele ikry.
Lubię takich bohaterów z silnym a zarazem ludzkim charakterem.
Co zaś do całości przeczytałam zaledwie jeden rozdział a akcja wraz z każdym akapitem nabiera dla mnie tępa.
Takie historie tylko przyciąają czytelników i masz naprawdę duże szanse na wybicie się.
Nie tylko z powodu bohaterów ale i wspaniałej otoczki całej historii.
pozostaje pozdrowić i życzyć weny i jeszcze raz weny.
[www.pokochac-lotra.blogspot.com]
Dziękuję ślicznie za przeczytanie i opinię! :)
UsuńMuszę przyznać że historia jest bardzo nietypowa. Po pierwsze nie spotkałam się z takim kreowaniem wizji opisu ale podbiło to me serce.
OdpowiedzUsuńPo drugie, kreowanie bohaterów też bardzo mi się podobało.
Przeczytałam wszystkie rozdziały i widzę, że opowiadanie nabiera tempa i przez to masz naprawdę duże szanse na wybicie się.
All the love xxx
Dzięki za Twój czas i komentarz! Cieszę się, że Ci się spodobało. :)
UsuńPełen emocji i uczuć, wow! :o Z resztą - jak zwykle, hehs XD UWielbiam ten styl, mimo że piszesz w czasie teraźniejszym, co pierwszy raz idzie mi czytać, jak mówiłam, ale walić to XD
OdpowiedzUsuńWojna, kreowana na nietypowy styl, jakieś dystrykty, niczym Igrzyska czy Więzień, no kocham to! Moje, moje, moje! Ale niestety czas i umysł mnie ogranicza, bo jestem odmóżdżona totalnie, bo pisałam notatki na Researching... Kurwa, tragedia.
Dodam jeszcze, że czekam na jakiś miłosny wątek i jak Kath będzie się częściej udzielać, bo ją kocham <3 Na razie chłopaki się ciągle udzielają, a ona tylko czuje, patrzy, opisuje i słucha. Więcej takich pięknych wybuchów Kath, jak pod koniec! <3
http://further-life.blogspot.com/
Hej! Cieszę się, że dotarłaś do końca i nie straciłaś zainteresowania ;) Zdradzę Ci, że nowy rozdział pojawi się już bardzo niedługo :)
UsuńHej :)
OdpowiedzUsuńNareszcie dotarłam. Przez zagraniczny urlop we wrześniu nie umiałam wrócić do regularnego czytania, obiecuję się poprawić!
Za bardzo dobry plus tego rozdziału uznaję opisy. Są przejrzyste i plastyczne. Tylko niektóre zdania można by wydłużyć, ale to sugestia.
Ta przerażająca cisza. Niby prosto o niej napisałaś, a ja poczułam nagle, jakbym sama znalazła się w tym miejscu obok Kath i miała dość tego braku dźwięku. Udało Ci się przenieść mnie do tego świata, gratuluję!
To dopiero nieprzyjemna śmierć. Kiedy jeszcze tkwisz na tym padole, a jednocześnie odpływasz w nieznane. Chyba wolałabym umrzeć od razu niż jeszcze dłużej cierpieć.
Ale że co? Joys już nie wróci? Olga, nie rób tego! Akcja się dopiero rozkręca, nie wyobrażam sobie, by na tym etapie któryś z bohaterów miał zniknąć. Nie chcę takiej niespodzianki.
Czekam na nn ^^
Pozdrawiam! :)
Dzięki za przeczytanie i komentarz, Cleo! I tak miedzy nami, Joys nie zniknie, ale drogi jego i reszty się na jakiś czas rozdzielą. :)
UsuńOla szczerze? Nie chce mi się. Tak strasznie mi się nie chce. Tak, wróciłam do książek, ale trudno mi się idzie przez ten tekst. Nie wiem, na siłe pisałaś, czy to ja, nie mam pojęcia. Wiem tylko, że przeczytałam rozdział 10 i jak zaczęłam 11 to skończyła na pierwszym zdaniu. Ten rozdział był taki ociężały, szary jak ten dym. Nie poszedł mi on szybko bo chyba go czytałam z godzinę z przerwami. Ale powiem ci dobrze pokazałaś tą atmosferę, ale strasznie przytłacza. Podobała mi się scena z kobietą. Najpierw myślałam, że to jego laska, potem że jakaś ciotka, a tu nieznajoma i na dodatek w połowie żywa. To było spoko. Przypadło mi także do gustu ta zmienność zdań. Zazwyczaj postaci drugoplanowe słuchają się pierwszoplanowych, ale Conn postawił się. Współczuł, chciał biec na pomoc. Zdziwiłam się, że tylko on. Że Joys to rozumiem, ale po Kath się nie spodziewałam. Z racji tego też, że do jedynka, to ona powinna być najbardziej do ludzi, ale ty odbiegasz od szablonów. Tutaj twoja bohaterka najpierw stawia siebie, potem innych, pomimo że to nie jest taka typowa bad girl tylko normalna dziewczyna. Jakoś szczerze to nie przepadam za nią. Płeć męska ci dobrze wyszła, ale ona jakoś mnie tak trochę irytuje :/
OdpowiedzUsuńŁadnie też połączyłaś coś co działo się w przeszłości do teraźniejszości. Było to fajne uczucie. Trochę nie skumałam z ich taktyką wojenną, ale dałam radę ;)
Sorki nie chce mi się pisać komentarza, dlatego tutaj skończę. Mam nadzieję że ta ciężkość zniknie w następnym rozdziale. Kurde, jakoś strasznie negatywnie wyszedł mi ten komentarz, To nie miało tak zabrzmieć. Nie było tak źle. Bez obaw ;)
Jeszcze tu wrócę. Niech motywacja i wena cię nie opuszcza. Trzymaj się. :*
opowiadanie: kasyczi.blogspot.com
Spoko loko, kochana! Ważne, że w ogóle się przemogłaś i przeczytałaś. Moja motywatorska taktyka jednak trochę zadziałała. :D
UsuńCo do rozdziału, to wcale się nie gniewam za te słowa. Każda opinia jest tak samo ważna. Chodziło mi troszkę o to, by była ciężka atmosfera, by nie rosły wszędzie kwiatki, nie skakały jednorożce, bo niestety, ale toczy się wojna, ludzie giną.
Dzięki jeszcze raz za przeczytanie i komentarz! Buziole! xx
58 year old Structural Analysis Engineer Malissa Tolmie, hailing from Clifford enjoys watching movies like Euphoria (Eyforiya) and Hiking. Took a trip to Monastery of Batalha and Environs and drives a Ferrari 275 GTB Alloy. zerknij tutaj
OdpowiedzUsuńprawo spadkowe adwokaci rzeszow
OdpowiedzUsuń