—
Tato? — Woła Kath zbiegając szybko po schodach. Ma na sobie zbyt długie
spodnie, o które się potyka. Nikt jej nie odpowiada. Nakłada więc na nogi
trampki i wybiega z domu na podwórko. Dzień jest wyjątkowo zimny, mimo, że
właśnie zaczął się lipiec. Wiatr nieprzyjemnie owiewa twarz brunetki, gdy ta
stoi na dworze i rozgląda się nerwowo po okolicy. Zaciska mocniej poły swetra i
rusza przed dom. Czujnym wzrokiem bada przestrzeń, by wypatrzeć
charakterystyczną, czerwoną czapkę ojca.
—
James?! — Krzyczy ponownie. Nadal nie ma go w zasięgu jej wzroku. Obchodzi dom.
Jej czoło jest zmarszczone, a usta ma lekko rozchylone. Raz na kilka minut
zakłada kosmyk włosów za ucho. W końcu, Kath uśmiecha się, widząc jak James
majstruje przy swoim starym motocyklu.
— Wołałam
cię, dlaczego nic nie mówisz? — Uśmiecha się krzywo. Podchodzi do niego bliżej
i dopiero wtedy James odrywa się od maszyny.
—
Nie słyszałem. To chyba przez ten wiatr. — Odgarnia mokre od potu, ciemne
strąki z czoła.
— Bałam
się, że znów nieoczekiwanie cię zabrali. — Jej głos drży lekko. James wyciera
ręce w ściekę i przygarnia do siebie córkę. Przez chwilę gładzi uspakajająco
jej plecy.
—
Chciałabym pożyczyć motocykl, skoro mam jechać po ubranie na zakończenie roku.
— Jej głos nie wyraża żadnego entuzjazmu. James patrzy na nią zdziwiony.
—
Masz tam w ogóle zamiar się pojawić?
—
Muszę.
— No
nie wiem, nie wiem… — Żartuje i pociera kilkudniowy zarost.
—
Proszę, nie chce mi się iść pieszo. — Wieje chłodny wiatr, który niesie ze sobą
odór palonych śmieci.
—
Nie powinnaś się lepiej ubrać do negocjacji? Marynarka byłaby w sam raz! —
James stara się zachować kamienną twarz, jednak nie wychodzi mu i śmieje się
mimowolnie. — Od kiedy interesują cię ubrania,
Kath? — Ponownie chwyta szmatę, zaczynając polerowanie czerwonej karoserii.
—
Teraz wychodzisz na hipokrytę, sam się uparłeś na te nowe ubranie. — Jest
nachmurzona. James zwraca na nią kpiące spojrzenie.
— Możesz
zabrać maszynę. — Puszcza oczko i Kath odchodzi w kierunku domu. — Ale jeszcze
jedno. — Zatrzymuje ją. — Masz iść i naprawdę kupić to ubranie, a nie kolejne
puszki z jedzeniem, jak ostatnio. Inaczej się pogniewamy. — Uśmiecha się.
Brunetka nie mówić nic, skina mu głową.
— Idź
się ubrać, a ja zrobię śniadanie. — James zaczyna zbierać narzędzia.
Kath
szybko wbiega na piętro i wchodzi do swojego małego pokoju. Z szafy wyjmuje
jedną z trzech bluzek, jakie posiada, a potem znika za drzwiami łazienki. Jej
skóra pokrya się gęsią skórką pod wpływem lodowatej wody. Po kilku minutach
wychodzi, przeczesuje włosy grzebieniem domowej roboty. Dociera do niej zapach
jajecznicy, jedynej potrawy, jaką je od wielu dni. Pojawia się na dole i
zajmuje ulubione miejsce przy stole, z którego ma doskonały widok na cały
korytarz, na Jamesa oraz na podwórze, które obserwuje zza dużego okna.
—
James?
—
Tak? — Ojciec nakłada jajka na talerze.
— Już
niedługo wyjadę. — Traci humor. Jej oczy skierowane są na odział żandarmów,
którzy właśnie maszerowali przed ich domem.
— Głowa
do góry, poradzisz sobie. — James uśmiecha się, siadając obok. Ona odrywa wzrok
od podwórza i zanurza widelec w jajecznicy.
—
Wiem, dam radę, ale ty…
— O
mnie się martwisz? Twój staruszek jakoś da sobie radę! — Przywołuje uśmiech na
twarzy córki.
—
Nie jesteś stary, tato.
—
Jedz, bo zaraz wystygnie!
Kath
patrzy na twarz ojca, jej uśmiech znika i zaraz na to miejsce pojawia się
przygnębienie oraz znajoma nicość w oczach.
~*~
Wybija
południe, Kath jest już gotowa. Wsiada na motocykl i odpala silnik, który huczy
donośnie. Mija kilka minut i Kath dociera do głównej drogi, która ciągnie się
przez całe osiedle robotnicze. Jest to mała, ogrodzona wioska z kilkoma
sklepami, ratuszem i kościołem, dawno przerobionym na magazyn. Niegdyś było to
zwykłe miasteczko o nazwie Nolan, które leżało w Zachodniej Virginii, dziś jest
jedną wielką plantacją, gdzie wszyscy mieszkańcy muszą pracować na utrzymanie
swoje i państwa. Tutejsi ludzie, zwani robotnikami, po ulicach chodzą szybko i
są przygarbieni. Jadąc, Kath dostrzega, jak zakrywają torby przed wzrokiem
innych. W oddali widzi rozległe sady jabłkowe i robotników, którzy lawirują
między drzewkami. Zaś ponad milę dalej są już przestrzenie warzywne. Po drodze
mija także robotników, którzy maszerują ściśniętą kolumną, popychani przez
żandarmów w błękitnych mundurach. Bliżej centrum również czuje się lodowaty
oddech wszechwiedzącej władzy. Po drogach i w zakamarkach, między domami
chowają się żandarmi, którzy patrolują okolicę.
Kath
odpina kask i zawiesza go na rączce pojazdu. Szybko zsiada, zakłada knebel na
koła i odchodzi kawałek dalej. Odwraca się dokładnie dwa razy, dla pewności, że
nikt nie czai się w pobliżu. W centrum osiedla są tylko dwa miejsca, w których
można kupić ubrania, z czego jeden jest dostępny dla Kath. W drugim znajdują
się rzeczy z importu, z Nowego Jorku, potocznie nazywa się go landryną,
ponieważ jego wystrój jest za bardzo cukierkowy.
Kath
dostrzega z dala jedną z niewielu osób na osiedlu, które mają tutaj dostatnie
życie. Długowłosa blondynka Megan idzie z przyjaciółkami. Dziewczyna wcale nie
jest tak zamożna, jak mówi. Jej ojciec jest doradcą namiestnika i przełożonym
żandarmerii.
—
Patrzcie, kto tutaj idzie! — Megan dostrzega Kath. — Mleczarka przyszła na
zakupy! — Krzyczy, a jej przyjaciółeczki wtórują chichotem. Kath zaciska zęby,
lecz nie zwraca uwagi i wchodzi do tego drugiego sklepu z ubraniami, który
znajduje się dokładnie naprzeciwko landryny. — Tatuś dał ci pieniążki na
ubrania? — Megan udaje żal i nadal rechocze. Kath zatrzymuje się na te słowa,
marszczy nos, wpatrując się przed
siebie. Jej pięści zaciskają się gwałtownie. — No tylko mi się tutaj nie
popłacz. — Mówi Megan i pojawia się nagle przed brunetką. Kath obdarza ją
pogardliwym spojrzeniem, a jej oczy zdają się płonąć. Prawa pięść dziewczyny
drga niespokojnie.
—
Tylko spróbuj, a wylądujesz w żandarmerii! — Wybałusza oczy i robiąc pozerski
ruch, odwraca się, rusza do landryny, a jej koleżanki zaraz za nią. Kath
obserwuje kołyszący się kształt i opuszcza ręce bezwładnie. Zgina i prostuje
palce po kilkakroć. Zerka na zdenerwowane twarze przechodniów, spośród, których
dostrzega Teda, żandarma, lecz przyjaciela Jamesa, unika jego spojrzenia jak
ognia.
Chcąc
wymiga się od rozmowy z Tedem, wchodzi do sklepu z ubraniami. Po kilku minutach
jej nastrój powraca do normy, a twarz rozluźnia się, przybierając naturalnych
barw. Przebiera w wieszakach i na półkach, szuka ubrań stosownych na
zakończenie roku. Asortyment jest bardzo ubogi, więc nie ma w czym wybierać.
Wszystko jest szare lub czarne i w dodatku takie same. No cóż, takie czasy.
Mija kilkanaście minut i Kath znajduje coś dla siebie. Szara sukienka za
kolana, jest bardzo prosta i przypomina ubrania, które mają mijane na ulicy
kobiety. Kath chwyta znalezisko i podchodzi do kasy, za którą stoi dobrze jej
znana ekspedientka.
—
Koniec szkoły, tak? — Margo się uśmiecha, jednak jej głos nie wyraża radości, a
twarz ma tak samo zmęczoną i wyblakłą jak twarze innych ludzi w okolicy.
—
Tak…
—
Wszystko dobrze, kochanie?
— W
porządku.
Tutejsi
ludzie zwykle odpowiadają na takie pytania zwrotem ”w porządku”, nie mogą
przyznać, że jest dobrze, bo to kłamstwo, ale z drugiej strony prawo zakazuje
mówienia, że jest źle, że coś nie gra.
— Jeśli
to wszystko, to płacisz dziesięć dolarów.
Kath
wzdycha ciężko i kręci głową z dezaprobatą. Wydaje ostatnie pieniądze ojca na
rzecz, która nie powinna kosztować nawet połowę tej kwoty. Dziękuje, chwyta
torbę i wychodzi na ulicę. Pośpiesznym krokiem podąża w kierunku motocyklu.
Pojazd stoi na swoim miejscu. Kath wydycha powietrze z ulgą.
~*~
—
Dlaczego wdałaś się w bójkę z tą Megan? Przecież to do ciebie nie podobne.
—
Wcale się z nią nie biłam. — Kath kładzie torbę na stole w kuchni.
—
Ted mówi co innego. Był tu chwilę temu.
—
Wiedziałam, że tak będzie...
—
Nie spodziewałem się tego po tobie. Nie wdawaj się w tego typu sytuacje,
przecież wiesz, że ona jest nieobliczalna i za byle co mogła nasłać na nas
władze. — Świdrujące spojrzenie Jamesa rozkazuje jej, aby podniosła głowę.
—
Wiem… ale… Ona nie ma prawa uważać się za lepszą ode mnie albo od ciebie.
—
Tak, ale to nie znaczy, że masz się pchać w kłopoty. — James jest spokojniejszy.
— Ja
nigdy się nie pcham w kłopoty, przecież wiesz. Przepraszam. Chcesz zobaczyć, co
kupiłam?
—
Pokaż swoją kreację. — Uśmiecha się.
Około
godziny siedemnastej nadchodzi czas na rozdanie świadectw. Wszyscy uczniowie
zbierają się na rozległym sportowym boisku, aby po raz ostatni spotkać się
pośród szkolnych murów. Pogoda znacznie się pogarsza. Jak zwykle pod wieczór
nad osiedle nadlatuje szara chmura dymu produkowanego przez elektrownie
umiejscowione na wschodzie.
Kath
ubrana w nowo zakupioną sukienkę stoi oddalona od grupy rówieśników. Od zawsze
jest samotniczką i nie przebywa za często w obecności innych ludzi.
—
Nerwy? — James staje obok córki.
—
Tylko trochę. Na szczęście nie wygłaszam żadnej mowy.
—
Wejdziesz, zabierzesz ten przeklęty kawałek papieru i już nie będziesz musiała
tam wracać — Okala Kath ramieniem, a ona wtula się mocniej. Uroczystość
rozpoczyna się. Na placu maszeruje szkolna orkiestra. Jest bardzo uboga, składa
się na nią tylko dwóch trębaczy i jeden chłopak z bębenkiem. Gdy odgrywają hymn
szkoły, dyrektor wchodzi na środek, aby zaraz wygłosić parę słów. Mężczyzna
wydaje się rozluźniony, jednak z niepokojem zerka na błękitną straż
żandarmerii, która w rzędzie ustawia się pod sceną.
—
Witam, drodzy uczniowie! To jest wasz ostatni dzień pomiędzy szkolnymi murami.
Jako dyrektor, chciałbym życzyć jak najlepszych wyników, już nie w nauce, a w
prawdziwym życiu. Wkrótce dowiecie się, co to znaczy ciężka praca, cierpliwość
i wytrwałość. Nauczycie się wszystkich rzeczy, których jeszcze nie poznaliście.
Koniec końców, zapragniecie wrócić do swojej szkoły, spotkać się z dawnymi
przyjaciółmi ze szkolnych ławek… — Korpulentny mężczyzna przerywa i oddycha
ciężko, szamocząc się ze swoimi notatkami.
—
Wydaje mi się, czy ta przemowa jest tylko na pokaz? — Komentuje brunetka. James
zwraca na nią spojrzenie. — Przecież cały czas żyjemy pod presją, zmuszani do
ciężkiej roboty w imię większego dobra. — Oburza się dziewczyna, ale zaraz
milknie, bo dyrektor powraca do swojego monologu.
—
Nie chcę was już dłużej zatrzymywać! — Jego głos lekko się trzęsie. — Powiem
więc na zakończenie, cieszcie się ostatnimi chwilami w gronie przyjaciół, bo
już zaraz każde z was wkroczy w nowy etap swojego życia. Powodzenia! — Unosi
zaciśniętą pięść do góry. Rozlegają się zdawkowe brawa i na nowo brzmi muzyka,
o którą dba orkiestra.
— Aż się wzruszył. — Prycha Kath.
—
Ukończyłem razem z nim liceum w tym samym roku — James obserwuje, jak dyrektor
schodzi z podestu i znika gdzieś za dekoracją. Na podest wchodzi długowłosa
blondynka, a Kath marszczy nos.
— Złość
piękności szkodzi. — James i dźga ją łokciem. Megan zaczyna swoją nudną
przemowę. Później na scenę znów wkracza dyrektor. Jest w towarzystwie innych
nauczycieli. Na małym stoliku, obok mikrofonu są ułożone świadectwa, każde ma
właściciela. Kath ustawia się w kolejce, która ciągnie się od podestu przez
cały plac. Nazwiska są wyczytywane alfabetycznie.
Mijają
długie minuty.
—
Santana Land!
Jeszcze
tylko jedna osoba i wyczytają Kath.
—
Mary Lestrade! — Jakaś blondynka odbiera świadectwo i żegnana brawami równie
szybko schodzi z podestu.
—
Kathanna Lewis! — Kath pewnym krokiem idzie na podest i zwraca się w stronę
dyrektora, który wysuwa już rękę w jej stronę. Ściska ją, czuje gorącą, lepką
ciecz na dłoni. Orientuje się, że to pot i mimowolnie na jej twarz wypływa
grymas. Lewą ręką chwyta świadectwo i kieruje się w stronę schodków, które są
po drugiej stronie podestu. Łapie prawą dłonią metalową barierkę i robi krok do
przodu. Na dłoni wciąż pozostaje pot mężczyzny, który w duecie ze śliską
barierką nie jest najlepszym połączeniem. Potyka się, leci na ziemię i ląduje w
na suchej glebie, podnosząc tym samym słupy pyłu. Wszyscy uczniowie dookoła
zwracają na nią uwagę i śmieją się, inni szepczą. James biegnie do niej. Ona chwyta
pomocną dłoń i wstaje na nogi, dysząc ciężko. Strzepuje pył z nowej sukienki i
patrzy dookoła na wszystkich, którzy się śmieją.
Rozlega
się grzmot.
Nagle
wszystko dzieje się w jednej sekundzie. Budynek szkoły staje w ogniu, a
uczniowie zaczynają krzyczeć. Uroczystość jest przerwana i dyrektor zbiega po
schodach. Młodzież pędzi w popłochu na prawo i lewo. Kath obserwuje swoją
szkołę, którą trawią płomienie. Jej źrenice się rozszerzają, a całe ciało jest
sztywne, nie zdolne do ruchu. Dookoła panuje chaos, a z odległego końca placu
biegną umundurowani żołnierze. Nie są to jednak żandarmi ubrani w błękitne
uniformy, lecz w pełni uzbrojeni wojownicy w złotych, połyskliwych
kombinezonach. Dym opanowuje okolicę, ogień się rozprzestrzenia, a ludzie z
bronią rzucają się na uczniów i okładają ich kolbami pistoletów, ściągają
młodych do parteru. Zachowują się jak zaprogramowane roboty. Nie wahają się.
Kath
stoi. Patrzy na wszystko, lecz nie widzi. Jest, ale jakby nieobecna.
—
Zrzucają wrony!* Kryj się! — Wrzeszczy w jej kierunku jakiś blondyn i
natychmiast dopada go jeden z oddziału. Ręce Kath drgają. Nagle dziewczyna
budzi się z otępienia. Rozgląda się na boki oszołomionym wzrokiem. Widzi, że
chłopak, który do niej krzyczał, teraz leży bezwładny na betonie. Runetka roi
kilka kroków w przód i w tył, rozbiegamy wzrokiem próbuje znaleźć ojca.
James
także leży na ziemi.
—
Tato?! — Klęka przy ciele mężczyzny i przygarnia jego głowę, kładąc ją na swoje
kolana. Sprawdza puls. On żyje, a ona oddycha z ulgą. Słyszy strzały i ponowne
huki. Budynek szkoły rozpada się na jej oczach, ogień trawi wszystko i wychodzi
poza obręb budynku.
—
James! Obudź się! Natychmiast! — Jej głos trzęsie się, jest uwiązany w gardle.
Grzmot.
Jakby
potężna burza rozkręcała się na oczach wszystkich. Jednak nie jest to anomalia
pogodowa. To inwazja.
~*~
—
Kath? — James stoi w drzwiach jej pokoju. Ona
otwiera oczy, przeciera je dłońmi, wzrok nabiera ostrości. — Dostałem wiadomość
od Teda. Odział, który nas wczoraj zaatakował, został rozbrojony przez miejscowe
władze. — Informuje ojciec, gdy Kath siada na łóżku i nieobecnym wzrokiem
odnajduje zmartwiona twarz Jamesa. — Tym razem to nie była zwykła napaść…
Myślę, że prędzej, czy później wrócą ze zdwojoną siłą.
Dziewczyna
nic nie mówi. Obserwuje jak sylwetka ojca znika w korytarzu.
Nadszedł
dzień, kiedy Kath opuszcza rodzinny dom i rusza do Nowego Jorku, do kolejnej
szkoły, aby zdobywać kolejne poziomy wiedzy i koniec końców poznać swój los.
Trudno określić, czy ma szczęście, czy wręcz odwrotnie. Z grona wielu uczniów
osiągających najlepsze wyniki w nauce, jest wytypowana do programu studenckiego
w stolicy. Mimo tej oficjalniej wersji, większość ludzi wie, że wszystko jest
ustawione z góry.
Kath
wychodzi z pościeli i otwiera szafę, gdzie stoi spakowana walizka. Według
przepisów nowi mieszkańcy Nowego Jorku mogą przybyć tylko z
dziesięciokilogramowym bagażem.
— Już
schodzę! — Pośpiesznie wkłada na siebie ubranie. Po minucie jest na dole, w
ręku trzyma bagaż, a na ramieniu dynda jeszcze stara, sportowa torba.
—
Gotowa? — James wita ją z posępnym uśmiechem, a ona siada obok przy stole.
—
Tylko nie płacz, proszę.
—
Nie mam zamiaru. — Przytula córkę, nie może tego zrobić, jak należy, ponieważ
lewą rękę ma zawieszoną na temblaku.
—
Jak łokieć? — Kath delikatnie ogląda zranioną skórę.
— W
porządku. — James krzywi się pod wpływem dotyku, a ona kręci głową.
— A
więc źle. — Wzdycha. — Masz jeszcze jakieś wieści?
—
Tak. — James marszczy czoło. — Zjednoczeni** sforsowali Ogrodzenie jakiś czas
temu. Chcą przejąć kontrolę nad wszystkimi trzema dystryktami. — Jego głos jest
bardzo poważny.
— Od
zawsze tego chcą. To żadna nowość.
—
Tak, tylko tym razem mają wystarczająco wojska, czyli niemałą przewagę.
— I
nic o tym nie wspominali? Władze? — Kath wstaje od stołu. James wzrusza
ramionami i krzywi się od razu z bólu. — Przecież mogli nas jakoś przygotować!
— Chodzi w kółko po małej kuchni.
— Pięciu
zabitych, piętnastu rannych. Ted zdołał wszystkiego się dowiedzieć z pierwszej
ręki.
Kath
zatrzymuje się i spogląda na ojca. Nie powstrzymuje warg, które mimowolnie się
rozchylają.
— Aż
pięciu?
Czyżby
blondyn, który do niej krzyczał, też był oprawiony etykietą — 'martwy'.
—
Nie, tato, oni nie są zabici. Oni są zamordowani. — Podchodzi i opiera się
dłońmi o oparcie krzesła, na którym siedzi jej ojciec. Patrzy na przestrzeń za
oknem, na podwórze i dalej, na piaszczystą drogę, na której właśnie popychany
jest mały, obezwładnionych odział Zjednoczonych.
— Bałem
się, że liczba będzie większa. Te zwierzęta rzuciły się jakby mieli zamiar nas
zlikwidować.
Kath
stoi przez chwilę w miejscu, wydaje się być nieobecna.
—
Muszę się zbierać, bo za pół godziny mam pociąg. — Kath rusza w kierunku drzwi,
chwytając po drodze walizkę. — Chyba, że wydarzenia z wczoraj pokrzyżowały mi
plany. — Spogląda pytająco na Jamesa.
—
Nie, na pewno nie.
Kath
czeka na ojca, który podnosi się zza stołu. Patrzy na nią pustymi oczami, w
których widać ból, nie tylko promieniujący z łokcia, ale ten wewnętrzny. Kath
przygląda się wyblakłym tęczówkom przez moment i po chwili wtula się w ojcowską
koszulę. Robi to szybko, by James nie oglądał jej załzawionych oczu.
Stacja
kolejowa to budka stojąca przy torach, zaraz obok centralnego punktu osiedla.
Biała farba już dawno z niej zeszła pozostawiając gołe, brudne dechy do widoku
publiki. Po dojściu na miejsce, Kath odstawia walizkę i jeszcze raz zerka na
ojca. Jej oczy są opuchnięte podkrążone, jednak już suche, a raczej wyschnięte.
Pozostają jakby bezduszne.
— Będę
za tobą tęsknić… — Patrzy mu w oczy, które są zaszklone. Jak to będzie, gdy
ataki się powtórzą? Co, jeśli James nie będzie miał tyle szczęścia? Duże
prawdopodobieństwo, że widzą się po raz ostatni.
—
Wszystko będzie dobrze. Kontaktuj się ze mną.
Kath
kiwa głową i spuszcza ją za chwilę.
— Jeśli
sforsują pocztę, też będzie w porządku. — Kath wie co znaczy to pojęcie, ale
ponownie przytakuje. Nie podnosi głowy, jej dłonie trzęsą się, podobnie jak
nogi.
—
Wiem, że boisz się jak cholera, tato. Widzę.
James
spuszcza wzrok i w tym momencie łzy uwalniają się z kącika jego oczu. Mężczyzna
stara się uśmiechnąć.
—
Muszę już iść. — Chwyta walizkę. — Bardzo cię kocham, tato. — Zaciska mocniej
dłoń na jego spracowanych palcach.
— Ja
ciebie bardziej. Powodzenia. — Kath rzuca się ojcu na szyję i zaraz potem
odchodzi, rzucając mu smutny uśmiech przez ramię. Nie zawiesza wzroku na jego
rozdzierającym serce spojrzeniu. Podąża w kierunku małego, obdartego z farby
domku. Po wejściu żandarm kieruje ją w tłum innych uczniów, którzy również
wyjeżdżają. Nie ma w tym gronie pięciu zamordowanych. Ściskając papierek, Kath
udaje się na peron drugi, z którego ma odjechać pociąg prosto do wielkiego
miasta.
.............................................................................................................................................................................
* wrony — bomby zapalające, które zostały wyrzucone ze statków powietrznych.
** Zjednoczeni — jednostki zbrojne, należące do WNPA (Wolne Niepodległe Państwo Amerykańskie), obejmuje zachodnie tereny dawnego USA. Jego granica z trzema dystryktami jest na Ogrodzeniu ciągnącym się linią od dawnej Minnesoty, przez Missouri, aż po Luizjanę (więcej info).
* wrony — bomby zapalające, które zostały wyrzucone ze statków powietrznych.
** Zjednoczeni — jednostki zbrojne, należące do WNPA (Wolne Niepodległe Państwo Amerykańskie), obejmuje zachodnie tereny dawnego USA. Jego granica z trzema dystryktami jest na Ogrodzeniu ciągnącym się linią od dawnej Minnesoty, przez Missouri, aż po Luizjanę (więcej info).
Kilka pierwszych rozdziałów stoi już w kolejce do publikacji. Mam nadzieję, że spodoba Ci się to, co mam w zanadrzu. Zapraszam do odwiedzenia kilku zakładek: Kartoteka Dystryktu, gdzie możesz rzucić okiem na sylwetki bohaterów, Playlista Kath, jest spisem piosenek, które inspirują mnie swoim klimatem. W planach mam także słowniczek, gdzie będą wszystkie terminy potrzebne do ogarnięcia fabuły. Pozdrwiam Xx
Ciekawie się zapowiada, jestem zaintrygowana tym sposobem pisania, jest oryginalny, ale ciężko mi się do niego przyzwyczaić. I tak mi sie podoba ;D
OdpowiedzUsuńKiedy poznamy Joysa? Jestem ciekawa jaki ma charakter i kim jest. Nie mówie już o tym, że wybrałas ślicznego aktora do jego roli! Lovki, kisski!
OdpowiedzUsuńJoys będzie już w następnym rozdziale. Dzięki za przeczytanie i komentarz. ;)
UsuńHistoria zapowiada się interesująco i wkręciłem się :) Mam nadzieję że się nie zawiode. Życzę weny i czekam na next :)
OdpowiedzUsuńZapraszał do mnie http://ostatniasluzba.blogspot.com/2016/01/rozdzia-ii-duch-i-szaman.html?m=1
Wielkie dzięki za przeczytanie i komentarz! ;)
UsuńPowiem tak: świetne :O
OdpowiedzUsuńKocham takie klimaty. Bardzo mi się kojarzy z Niezgodną, a zwłaszcza te “dystrykty”. Pierwszy rozdział był okey, ale nie było tego czegoś. Ten jest o niebo lepszy.
Fajnie zrobiłaś, że zbudowałaś napięcie w związku z poszukiwaniami ojca. Myślałam, że został porwany czy jak, a on po prostu sobie naprawiał motocykl. Zostawiam lajka xD
Twoje dialogi między nimi są takie, jakby to powiedzieć: prawdziwe, ale nie prawdziwe. Ich relacja jest jak między najlepszymi przyjaciółmi, ale nadaje to temu opowiadaniu życie i sprawia, że zaczynam w to wszystko wierzyć.
Zastanawia mnie czemu ona mówi do ojca po imieniu xD Może żeby on pod postacią przyjaciela był bardziej prawdziwy? Hmm
Na samym początku myślałam, że ona jest jakaś mała, nie wiem jakieś dwanaście lat, nie więcej i jeszcze ta ich rozmowa mnie w tym utwierdziła, ale jednak się pomyliłam :3
Jak opisałaś te społeczeństwo, to jeszcze bardziej mnie do siebie przekonałaś, bo to na serio mi przypomina Niezgodną, ale że ją mega lubię, to masz dodatkowy plus. :D Wszystko umiałam sobie wyobrazić. Widziałam tą biedę, szarość itd. Uśmiech na twarzy mi się pojawił kiedy napisałaś o Landrynce haha. Ale sobie skojarzyłaś :D
Kiedy pisałaś o tym, że wystawiła pięć, żeby uderzyć blondynę, to myślałam, że ją już uderzyła xd Ale dobrze, że tego nie zrobiła…
Kath kupiła sukienkę i tam pisałaś, że wydała “ostatnie pieniądze ojca”, czyli że na rzecz głupiej sukienki wydała wszystkie oszczędności?!?! Co to za rozpustwo!
Zgarnęłaś mnie od sformułowania, że nie wolno mówić, że jest źle, bo prawo tego zakazuje. Meeega, po prostu jesteś świetna *-*
Czy tylko ja wyczułam jakieś napięcie i zdenerwowanie u dyrektora? Czy wystrzelona pięść miała coś znaczyć? Wyglądało to tak, jakby on coś przeczuwał…
Zastanawia mnie też, czemu na ceremonii rozdania dyplomów pojawiły się jakieś służby. Pilnowali czegoś, ale nie wie czego, a może po prostu taki zwyczaj?
Wiedziałam, że na tej ceremonii coś się zdarzy. Nie przeczuwałam, że wywali się na schodach, ale myślałam, że ten dyrektor da jej coś w tajemnicy w tym dyplomie, albo poda po kryjomu do ręki lub właśnie coś zaatakuje, no że będzie jakaś tajemnica, albo bum! Dobrze przeczuwałam, ale trochę nie ogarnęłam co się tam działo. Wszystko było takie chaotyczne i skumałam coś o wronach, palącej się szkole i że te jej ojciec leżał, ale też nie wiem czemu. Na początku podejrzewałam, że go zabiłaś, ale takie uff kiedy on jednak żył w drugim akapicie.
Właśnie… drugi akapit. Co to miało być?! Najpierw mi piszesz o jakiś wojnach, a potem że przeciera oczy czy coś w tym stylu. Myślałam, że widziała przyszłość czy co, bo tak nagle urwałaś. Nie wiedziałam, jak oni się wydostali, co stało się z tymi ludźmi itd. Po prostu urwałaś -.-
OdpowiedzUsuńSmutne, że Kath musi zostawić ojca. Co z nim będzie! On sobie nie poradzi! Będzie zdychał z tęsknoty! Biedaczek. Szkoda mi go :(
Przypis “Zjednoczeni” myślałam, że wzięłaś z google, czy jak. Był taki profesjonaly itd. Szacunek xx
No więc, wielki, wielki plus dla ciebie. Zyskałaś nowego czytelnika. Jeee !!! Ostatnio nie mogę trafić na nic, co by mi się jakoś spodobało. Tu trafiłam na miłe zaskoczenie. Moje klimaty!!! ^^ No więc ja cię dodaję do obserwowanych i będę czytać dalej. Jeśli wrócisz do mnie to proszę, zostaw komentarz dający mi znać, że jednak jesteś. Miło by było mieć cię w swojej rodzinie xD
Ale żeby trochę cię przyciągnąć do ziemi powiem ci, że znalazłam kilka błędów. Przecinków nie wypisuje, ale takie, które zauważyłam w tekście:
“z za dużego okna”. - powinno być zza dużego okna
“Zacisk je i prostuje po kilkakroć” - uciekła ci literka : zaciskA je i prostuje
“— Złość piękności szkodzi. — James i dźga ją łokciem.” - albo bez I albo przed “James” wstaw MÓWI, ale lepiej usuń po prostu I
Każdy robi błędy i do tego się nie zrażaj.Sama mam ich masę, ale możemy czytać swój tekst kilkanaście razy i tak czegoś nie wyłapiemy. :*
komentarz musiałam podzielić na dwie części, bo można wstawiać tylko 4000 znaków, a ja mam dwie strony i mi się nie zmieścił xd
Zapraszam do udziału w konkursie, gdzie jedną z nagród jest promocja bloga. Przyda ci się. Spróbuję cię wtedy bardzo dobrze wypromować i zachęcić innych do zobaczenia, czy klimaty Niezgodnej to ich strefa. A więc zapraszam! KLIK ← LINK DO KONKURSU :*
opowiadanie kasyczi.blogspot.com
Matko ! :D No barak mi słów! Dziękuję serdecznie za takie wyczerpujące komentarze, aż się zdziwiłam szczere mówiąc. ;) Cieszę się, że komuś jednak przypada do gustu cały ten twór i sposób w jaki jest napisany, bo ludziom zazwyczaj nie przypada on do gustu. Trudno, Borowski też nie miał łatwo (a właśnie po jego genialnych Opowiadaniach wykreowałam ten styl i chcę go rozwijać). Pozdrawiam i ściskam z całego serducha! Xx
UsuńHej, jestem, tak jak prosiłaś :)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że faktycznie nie są to klimaty, które zazwyczaj lubię czytać, a jednak mnie zaciekawiłaś. Najbardziej ujęła mnie wizja futurystycznego świata. Naprawdę zaczynasz kreować fajny, napięty, nieco niespokojny nastrój państwa, nad którym wisi widmo wojny i jestem ciekawa, co będzie dalej. Piszesz też świetnym, plastycznym stylem, fajnie się czyta. Główna bohaterka wydaje mi się wyrazista. Ma bardzo pozytywną więź z ojcem, podoba mi się to. Podobała mi się również scena ataku, była taka... niespodziewana i drastyczna.
Podsumowując, opowiadanie ma potencjał. Życzę weny! :)
Dziękuję za przeczytanie i komentarz! Bardzo dużo to la mnie znaczy, mam nadzieję, że jeszcze wrócisz. :)
UsuńW pierwszym rozdziale zupełnie inaczej odebrałam Kath niż teraz :P Wydawała się być twarda i uparta, a teraz kojarzy mi się z rozpieszczoną nastolatką.
OdpowiedzUsuńWidząc szablon domyśliłam się kogo umieściłaś w tej roli, ale upewniłam się jeszcze sprawdzając bohaterów ;) Powiem Ci, że w czasach liceum byłam wierną fanką Skinsów i dopasowanie Effy do Kath mi w ogóle nie współgra pod względem charakterów xd Ale to tylko moje zdanie.
Opowiadanie nie w moim klimacie, ale uważam, że naprawdę umiesz pisać. Podoba mi się Twój styl :)
Dodaję Cię do polecanych ;)
Pozdrawiam,
legna
Dzięki za Twój czas. :) Jeśli chodzi o twarz Kath, to dopasowałam tę aktorkę tylko dlatego, że mniej więcej tak mi się wyobraziła, gdy ją kreowałam. Nie znam jej z żadnych seriali, czy filmów :)
UsuńOk, jestem przy dwójeczce :D Przyznam Ci szczerze, że im dalej brnę w tę historię tym bardziej mnie ona intryguje i wciąga. Naprawdę! Sama nie chciałabym się znaleźć w podobnej sytuacji bezustannego monitoringu społeczeństwa przez władze, ze świadomością, że w każdej chwili mogą mnie zaatakować. Swoją drogą mi też byłoby ciężko pohamować się (chodzi mi tu o incydent z Megan :D) Chociaż znając mnie, to pewnie bym policzyła w myślach do 10 i odeszła. Jestem raczej typem, który woli wszystko przemilczeć. (No chyba, że się należy co innego :D)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że jednak ataki się nie powtórzą i ojciec Kath będzie bezpieczny - o ile tak można to nazwać w takich warunkach, jakie panują w opowiadaniu ;) Z tego co widzę nikt nie może czuć się bezpieczny...
Mknę do najnowszego! :D
Cześć :)
OdpowiedzUsuńZnalazłam chwilę wolnego, więc nadrabiam drugi rozdział.
Wydaje mi się, że masz błąd logiczny - skoro Kath jest w trakcie zbiegania ze schodów, nie ma możliwości zahaczenia o piżamę na ich szczycie. Przecież jest niżej niż szczyt. Albo ja to źle pojmuję.
"(...) wpatrując stalowy wzrok przed siebie" - odrobinę nie po polsku brzmi to zdanie.
Zalecam korektę.
Opisy występują częściej niż dialogi, ale nie do końca do mnie przemawiają. Podajesz fakty strasznie sucho, nie wyczuwa się żadnych emocji. Rozumiem, że to wina świata, w którym dzieje się akcja, ale wolałabym czuć się zaskakiwana jakimś niespodziewanym ruchem, niż z lekkim nużeniem przenosić wzrok na kolejne linijki tekstu.
Dość ubogo przedstawiasz sam atak. Skupiasz się na upadku Kath, a prawdziwy dramat, który rozgrywa się chwilę później, podajesz szybko, bez zagłębiania się. A akurat o tym chciałabym poczytać.
To znikanie akapitów odrobinę psuje wizualny efekt.
Zabity a zamordowany. Nie da się zabić kogoś, nie mordując go. Co innego, gdyby pierwsza etykieta brzmiała "martwy".
Jeżeli już tłumaczysz jakąś adnotację, to lepiej zrobić to poprawnie. Nie istnieje stan Minesota, lecz Minnesota. Znajomość nazw się przydaje.
Na razie trudno mi cokolwiek ocenić. Dopiero poznaję ten świat i bohaterów. Widzę, że chcesz nadać dynamizm, ale wydaje mi się, że zbytnie popychane akcji do przodu może nie wyjść opowiadaniu na dobre.
Kath przystosowała się do życia w takim społeczeństwie. Nie wydaje się, by miała stać się kiedyś bohaterką. Jest odrobinę nijaka, brak jej charakteru - jeden moment próby uderzenia kogoś nawet jej nie wychodzi. Rozumiem, było ryzyko, ale czy nie warto czasami się go podjąć?
Jak uporam się z kolejnym weekendem na studiach, postaram się wpaść na dłużej niż jeden rozdział.
Pozdrawiam!
Hej. Przemyślałam sprawę z tym "zabity" i "zamordowany". Przyjmijmy, że w powyższym komentarzu nie zwrócisz uwagi na moje słowa. Bo przecież zabić - a nie zamordować - może spadająca gałąź. Trójkę nadrobię w tym tygodniu. Pozdrawiam
UsuńDziękuję Ci bardzo za słowa i cenne wskazówki, pomyślę nad nimi na pewno. Kwestia zabitych i zamordowanych dała mi do myślenia i stwierdziłam, że w istocie masz rację, poprawiłam już te przypadki jak i nazwę stanu Minnesota. Pozdrawiam!
UsuńŁał, powiem szczerze, że jestem pod wrażeniem :D Ostatnio czytam tyle blogów z tak wspaniałymi pomysłami, że zaczynam obawiać się o to, jak beznadziejne i nudne jest moje w pierwszych rozdziałach :/ Chyba czas to zmienić - dzięki Tobie :P
OdpowiedzUsuńSzkoda, że Kath nie biła się naprawdę z tą laską. Nienawidzę takich, a moja Lexa pewnie już biegłaby w jej stronę, żeby dać jej solidną nauczkę w postaci prawej pięści, łamiącej jej perfekcyjny nosek i podbijając olśniewające i błyszczące oczka. Oj tak!
Rozumiem, że w rodzinie Kath się nie przelewa. Rodzina nieco biedniejsza, która ma problemy z pieniędzmi? Powiedziałabym, że typowe w opowiadaniach, tak jak typowe w moim jest pojawienie się jako prezent BMW dla dziewczyny - tak po prostu być musi :D
Intryguje mnie coraz bardziej ta fabuła. Zrzucanie wron? Atak? Dystrykty? Chcę dowiedzieć się więcej! Dlaczego tak się dzieje? Jak właściwie i dokładnie wygląda ten świat i to miasto? Mam nadzieję, że dowiem się jeszcze więcej w kolejnych rozdziałach :D
Naprawdę cieszę się, że pojawiłaś się u mnie - wspaniały blog jak na razie! :D
I dokąd udają się wszyscy? Czemu wyjeżdżają? Jakoś nie wydaje mi się być to związane z zakończeniem roku szkolnego. ;x
Tak jak biecałam jestem. Jeśli chodzi o fabułę to nie moje klimaty, ale postanowiłam dać Ci szansę i szczerze mogę powiedzieć, że mi się spodobało.
OdpowiedzUsuńDlatego śmigam dalej.
Oczywiście bd Cię obserwować wiec będe twoim stałym gościem.
Pozdrawiam Layla.
Hm... Mam mały dylemat, jak skomentować. Również nie bardzo odczuwam emocje. Właściwie jakoś w ogóle ich nie czuję. Poza jednym. Małym, niewielkim niepokojem, bo jednak świat, który przedstawiasz jest w stanie wojny. Jednakże Kath w sobie nie ma żadnych emocji. Nie wiem, czy to byłą Twoja wizja na przedstawienie jej takiej bezuczuciowej, czy po prostu jak ja masz problemy z ukazywaniem/opisywaniem emocji. Jeśli to pierwsze to cóż... poniekąd Ci wyszło, ale jednak nie wiem czy na dłuższą metę taka bezuczuciowa bohaterka, która kompletnie nic nie czuje, będzie przyciągająca. Ludzie mimo wszystko uwielbiają emocje, a gdy ich brak mogą uciekać. Myślę, że nawet taka osoba/postać, którą kreuje się na bez serca ma jednak w głowie masę myśli, emocji, bo mimo wszystko to wciąż człowiek. Kath nie jest robotem, a nawet jeśli by była psychopatką to wydaje mi się, że wciąż by miała więcej emocji/myśli w sobie. Szkoda, że to ścisnęłaś i zamknęłaś gdzieś, nie ukazując czytelnikowi.
OdpowiedzUsuńWybacz, ale muszę Cię zganić za Megan, która jest blondynką. Do tego wredną. Naprawdę nie wiem, co ludzie się tak uparli, że blondynki to wredne, bogate plastiki są w tych opkach. T.T To boli. Ehm... Dobra, moje żale wyrzucone.
Teraz mam już chyba odpowiedź kogo Kath będzie szukać. Swojego ojca. Chwała Ci za to, że nie leci za kimś ukochanym. W sensie jakimś boyem.
Muszę też powiedzieć, że na razie jakoś nie pałam sympatią do Kath. Wydaje mi się być taka wyblakła. Może i taka była w Twoim zamyśle, ale po prostu to nie mój gust. I może być twarda na chwilę obecną, ale wciąż tego nie kupuję. Może później jakoś się zmieni i mnie do siebie przekona. Co jednak jest ogromnym wyczynem, bo ja zazwyczaj nie przepadam za żeńskimi postaciami. XD
Lecę dalej!