Conn,
niosąc niewielki plecak, otwiera drzwi kamienicy, przepuszcza Kath w progu, a
zaraz za nią wychodzi Joys, obydwoje nie mają bagażu. Conn po krótkiej chwili
dołącza do nich. Idą w ciszy, nie patrzą na siebie. Miarowym krokiem podążają w
określonym kierunku. Droga, jaką wybierają, prowadzi wprost do kamienicy, w
której mieszka brunetka. Jednak zbyt dużo ludzi zwraca uwagę na idących
chodnikiem dziwnie ubranych ludzi. Przechodnie mijają ich z zainteresowaniem. Zmieniają
więc trasę i przechodzą mało uczęszczanymi uliczkami. Gdy ich cel jest coraz
bliżej, skręcają nagle w prawo, między budynki, by bocznymi uliczkami podejść
bliżej. Jeszcze tylko kawałek. Teraz kamienica Kath znajduje się tuż za rogiem.
Conn cofa Kath i Joysa dłonią, mają się nie ruszać z miejsca. Sam podchodzi do
krawędzi budynku i ledwie dostrzega okolicę, która zasłonięta jest przez kilka
niewysokich brzózek. Po chwili już widzi furgonetkę, która unosi się nieopodal
wejścia do kamienicy. W środku siedzi dwójka komendariuszy. Nie są oni jednak
samotni. Obok wozu pałęta się kolejny, patroluje okolicę, a niedaleko wejścia
stoją inni umundurowani na czarno, gawędzą.
Conn
odwraca się do pozostałych.
—
Jest ich tam czterech. Idę do frontowych drzwi, a wy przejdźcie bocznymi
uliczkami na tyły. Joys, masz mój plecak, nie zgub go. — Przestrzega brata,
wręczając mu bagaż.
—
Uważaj. — Mówi Kath, a Conn w odpowiedzi puszcza jej oko i znika za rogiem
budynku. Młodszy Wood wzdycha ciężko i pociąga dziewczynę lekko za rękaw bluzy,
którą jej podarował. Oboje odwracają się w przeciwnym kierunku.
Conn
tymczasem spokojnie idzie chodnikiem. Nie patrzy na komendariuszy, mija ich bez
słowa i wchodzi po schodkach ku drzwiom frontowym do kamienicy.
—
Ej, ty! To miejsce jest strzeżone przez władze, nie możesz tam wejść.
Wood
zaciska usta w wąską kreskę i odwraca się do komendariusza.
—
Moja ciotka jest chora, ma na nazwisko Holis, mieszka tutaj. — Wskazuje dłonią
na budynek. — Sama nie chodzi, muszę jej pomóc. — Dodaje ze smutkiem w głosie.
Komendariusz patrzy na niego uważnie, drapiąc się po ogolonej brodzie.
—
Dobra, byle szybko. — Macha dłonią i odchodzi do swojego towarzysza. Conn
zamyka za sobą drzwi, czerpie powietrze w płuca. Następnie przechodzi przez
korytarz. Zgodnie z tym, co mówi Joys, tylne wejście powinno być na końcu holu,
za schodami. Tak też jest. Mężczyzna szybko wpuszcza brata i Kath do środka.
Przyciska palec do ust, gdy oboje mijają go w progu.
—
Macie kilka minut. — Szepcze i pokazuje palcem na drzwi frontowe, za którymi
majaczą sylwetki komendariuszy. Nie trzeba im dwa razy powtarzać, oboje od razu
wdrapują się po schodach na górne piętro. Kath staje naprzeciw swoim drzwiom i
uważnie im się przygląda. Na mechaniczny zamek została założona pieczęć z
godłem dystryktu, która przedstawia latarnie morską ogrodzoną wysokim murem.
— Co
to ma być? — Odzywa się, gdy Joys staje obok.
—
Latarnia.
—
Nie… To całe ustrojstwo.
Joys
podchodzi do drzwi i kuca przed pieczęcią, która sprawiła, że nie można w
pierwotny sposób otworzyć zamka i wejść do środka.
—
Cholera… — Szepcze mężczyzna.
—
Zrób coś. — Kath odwraca się w kierunku schodów, ale nie widzi nic
niepokojącego. Joys w tym czasie wyjmuje z kieszeni cienki drucik i drugi,
nieco grubszy. Dziewczyna unosi brwi.
—
Nosisz takie rzeczy zawsze?
—
Jestem praktyczny. — Uśmiecha się pod nosem i majstruje przy pieczęci. Po kilku
chwilach odczepia wierzchnią warstwę urządzenia i teraz ma przed sobą
kilkadziesiąt poplątanych, kolorowych kabelków.
— No
pięknie… — Kath z założonymi rękoma, rytmicznie uderza nogą o podłogę. Co kilka
sekund odwraca głowę, by zerknąć na schody.
—
Nie komentuj przez chwile, okej?
Dziewczyna
unosi ręce w geście poddania i zaczyna spacerować po korytarzu. Nagle oboje
słyszą brzęczenie, to znak, że pieczęć się uruchamia. Kath marszczy brwi i
szczerzy zęby, hałas razi ją w uszy. Dźwięk trwa zaledwie kilka sekund, zaraz
potem cichnie, jakby ktoś odciął maszynę od zasilania.
—
Gotowe. — Joys wstaje i otrzepuje dłonie. — Przeciąłem odpowiedni kabel.
—
Przeciąłeś? Zębami?
—
Nie, tym. — Podnosi do góry kieszonkowy scyzoryk i uśmiecha się triumfatorsko,
pokazując przy tym charakterystyczne zmarszczki na policzkach.
Kath
bez słowa podchodzi do drzwi, próbuje umocować w zamku klucz i kartę, by wejść
do środka.
— To
już nie zadziała. Wywaliło cały system. — Kath opuszcza ręce w geście bezradności,
ma nietęgą minę. — Teraz musisz tylko… — Mężczyzna podchodzi do framugi i
wymierza konkretnego kopniaka w drewno. — Droga wolna. — Pokazuje dłonią na
otwartą przestrzeń, uniżając się przy tym lekko w stronę dziewczyny. Kath rzuca
mu nikły uśmiech i kieruje się do salonu. Joys w tym czasie idzie zająć się
swoim zamkiem.
Dziewczyna
rozgląda się chwilę po otoczeniu. Wszystko jest tak, jak to zostawiła.
Niedojedzony obiad na blacie rozpoczął swoje niezależne życie, a plamy po
herbacie wciąż zalegają na dywaniku obok zlewu. Kilka krzeseł i przedmiotów
leży porozwalana na podłodze. Lyeson musiał nieźle się wściec. Brunetka szybko
przechodzi do rzeczy. Mają przecież mało czasu. Kieruje się do jednej z
kuchennych szafek i wyciąga z niej sterty papierów i kartek. Przerzuca je z
zamyśloną miną, jest gwałtowna, a jej ręce lekko drżą. Odrzuca po kolei każde z
dokumentów, aż w końcu trafia na list od ojca i to właśnie okazuje się tym,
czego szuka. Odkłada kopertę na bok i zabiera ze sobą jeszcze kilka kartek ze
sterty. Zaraz potem podbiega do sypialni, chwyta nieduży plecak i niedbale
wrzuca list i inne papiery do środka. Zatrzymuje się w miejscu i unosi wzrok do
góry. Po chwili szybko podchodzi do niedużej komody, siada na podłodze i z
ostatniej szuflady ostrożnie wyciąga drewnianą szkatułkę. Po otwarciu widać, że
jest to swego rodzaju wehikuł czasu. Znajdują się tam przeróżne małe i większe
przedmioty, czy poplamione, fotografie. Brunetka bierze zdjęcia i bez
zastanowienia wkłada je do plecaka, zabiera też kilka mniejszych przedmiotów;
drewnianą figurkę niedźwiedzia i starodawną spinkę do włosów. Z dna szkatułki
wygrzebuje także nieduże, szare pudełeczko. Odwraca na moment głowę w kierunku
wejścia. Jest sama. Uchyla wieczko i jej oczom ukazuje się malutki, srebrny krążek
– magnetyczny chip. Nie przygląda mu się długo, ale również wkłada do plecaka.
Umieszcza szkatułkę w szufladzie i wstaje na nogi. Podchodzi do komody i wpycha
do torby jakieś codzienne ubrania , po czym także przebiera się w jeden
komplet.
Rozbieganymi
oczami rozgląda się po mieszkaniu, bierze oddech i z dezaprobacją kręci głową,
patrząc w sufit. Po kolejnym wdechu drżącymi dłońmi przeczesuje rozczochrane
kosmyki, przełyka ślinę i mruga kilkakrotnie powiekami. Zakłada na siebie bluzę
Conna i z plecakiem w dłoni, kieruje się do wyjścia. Rzuciwszy ostatnie
spojrzenia na mieszkania, zamyka za sobą drzwi. Zakłada plecak na plecy i wpada
tuż obok, do Joysa, który krząta się w poszukiwaniu bliżej nieokreślonych
rzeczy. Biega od kuchni do sypialni i wciąż ma puste ręce. Kath przysiada na
krańcu kanapy i obserwuje go z ciekawością. Chłopak ma wyostrzone rysy twarzy,
jak list, któremu nie udało się napaść na kurnik. Po chwili znika, a dźwięk
jego krzątaniny słabnie. Dziewczyna wstaje i zaczyna przechadzać się po mieszkaniu.
Jest brudno jak zwykle. Brunetka przechodzi przez salon i widzi, że drzwiczki
od szafy we wnęce są otwarte, a wewnątrz jest ciemno. Nie mogąc się
powstrzymać, dziewczyna podchodzi bliżej, by to sprawdzić. Dostrzega, że szafa
nie posiada tylnej ściany, a zamiast tego jest tam przejście.
~*~
Conn
przypatruje się ludziom na zewnątrz. Jego brązowe oczy są lekko przymrużone, z
uwagą lustrują okolicę. Inni nie widzą go dzięki grubym żaluzjom po wewnętrznej
stronie. Wood jest skupiony, stara się wykryć najdrobniejszy element, który
mógłby go zaniepokoić, jakikolwiek znak, że sytuacja wymyka się spod ich
kontroli. Na razie mają przewagę, oby tak pozostało. Conn widzi, że
komendariusz, który go wpuścił, niemalże beztrosko, gawędzi z drugim
umundurowanym, obaj palą papierosy, co jest naprawdę rzadkim zjawiskiem w
dzisiejszych czasach. Oboje śmieją się z zapewne z jakiejś błyskotliwej
anegdoty, którą opowiedział jeden z nich. Sytuacja wydaje się opanowana.
Miarową ciszę przerywa potężny grzmot, jakby piorun uderzył kilkanaście
kilometrów stąd. Conn odsuwa się krok od żaluzji, jednak cały czas wzrok ma
utkwiony w ludziach na zewnątrz. Tamci także się wzdrygają i rozglądają po
okolicy. W ich furgonetce włączył się alarm, a kobiety przechodzące nieopodal
zaczęły przeraźliwie piszczeć. Jeden z funkcjonariuszy, wciąż trzymając
papierosa w ustach, podchodzi do kobiet i coś mówi, robiąc przy tym
charakterystyczny ruch dłonią. Uspokaja je. Conn odwraca wzrok od komendariuszy
i rzuca spojrzenie na okolicę. To już drugi taki grzmot jednego dnia.
~*~
Kath
rzuca przelotne spojrzenie na salon i bez zastanowienia wchodzi w nieznane. W
szarym pokoju bez okien widzi biurko z ogromnym monitorem i komputerem, a zaraz
obok, Joys szpera w szufladzie.
— To
tutaj się ukryłeś przede mną!
Joys
wzdryga się i wszystkie kartki, które trzyma w dłoni, nagle lecą na podłogę.
—
Nie możesz tak robić, Kathy.
—
Robić co?
—
Straszyć mnie.
Brunetka
śmieje się ironicznie, widząc jego reakcję. Podchodzi bliżej i patrzy mu przez
ramię. Joys pakuje do plecaka różne papierzyska, dziewczyna widzi, że bierze ze
sobą także dziwną, starą książkę i kilka zestawów z mapami. Oboje nagle słyszą
odległy wybuch. Mężczyzna gwałtownie podnosi się, omal nie uderzając Kath w
twarz. Brunetka odskakuje na bok.
— Co
to było? — Dziewczyna rozgląda się po pomieszczeniu, jakby szukała okna, przez
które mogłaby wyjrzeć.
—
Nie wiem, mamy mało czasu. — Joys szybko przechodzi na drugi koniec
pomieszczenia, gdzie stoi komoda. Wciąga z niej zawiniątko, które rozwija, a w
nim są poukładane jakieś blankiety.
— Co
to za karty? — Kath podchodzi bliżej.
—
Niedokończony biznes. — Odpowiada jej Joys z przekąsem.
—
Dla Cedrica?
Joys
odwraca się do niej, na twarzy ma wymalowaną mieszankę szoku i dezorientacji,
marszczy brwi.
—
Sk… Skąd wiesz o Cedricu?
Kath
wzdycha i podnosi oczy do góry.
—
Raz cię śledziłam i widziałam, jak się z nim spotykasz. Przedstawił się, a ty
powiedziałeś, że karty już produkujesz, czy coś takiego.
Joys
ponownie zwraca się do niej plecami, milczy.
—
Jeszcze tylko jedna rzecz i spadamy. — Odzywa się nagle, zmieniając temat. Mija
Kath w wejściu. Dziewczyna wypuszcza powietrze z płuc i podąża za nim.
—
Przecież to było dawno, Joys. Poza tym nie wiedziałam, o co chodzi. Szukałam
odpowiedzi, których nie chciałeś mi dać.
—
Nie ważne, zapomnij o tym. — Słyszy w odpowiedzi od mężczyzny. Wood podchodzi
do jednego z okien i wygląda na ulicę. Ludzie kręcą się bez celu, jakby byli
zdezorientowani. Joys zaciska zęby i cofa się o krok. Potem jednym, szybkim
ruchem, podważa parapet i unosi go do góry, jak gdyby był zrobiony z plastiku.
Kath zszokowana otwiera usta, by coś powiedzieć, ale mężczyzna wyjmuje ze
skrytki dwa nieduże pistolety wyglądające jak P—99. Dziewczyna zamyka usta, ale
na jej twarzy wciąż maluje się zaskoczenie.
—
Teraz już wszystko. Jeśli możesz, weź tę butelkę wody. — Wskazuje palcem na
blat za brunetką.
Po
schodach schodzą powoli, by zachować ciszę.
—
Conn? — Joys mówi półszeptem do brata, a tamten odwraca się niemalże
natychmiast. — Spadamy.
Conn
przytakuje tylko głową i odprowadza ich wzrokiem, gdy oboje podążają korytarzem
do tylnego wyjścia.
— A
ty? — Kath zatrzymuje się i zwraca do Conna.
— Ja
muszę wyjść tędy.
—
Nie gadaj głupot. I tak uciekamy, co ci zależy. — Joys dołącza się do rozmowy.
Starszy Wood patrzy to na drzwi frontowe, to na pozostałą dwójkę. Zaciska zęby
i idzie razem z nimi. Joys przekazuje mu plecak i wszyscy wychodzą na zewnątrz.
Chodnik jest mokry, z pewnością jakaś rura jest gdzieś nieszczelna. Wilgoć i
brud są tutaj na porządku dziennym, a śmietniki na tyłach kamienicy wyglądają
na przepełnione, ale nie ma nigdzie znaku obecności szczurów.
Po
jakimś czasie są już znacznie oddaleni od komendraiuszy. Idą między
kamienicami, wybierają ścieżki, które rzadko są uczęszczane przez ludzi. Conn
idzie pierwszy, rozgląda się na boki i dopiero potem daje znak, że pozostała
dwójka może podążyć za nim. Joys z każdym krokiem kieruje w stronę brata
większy grymas. Stara się wyrwać do przodu, ale brat ma pełną kontrolę.
Po
kilkunastu minutach dochodzą do jednej z głównych dróg w okolicy, kamieniczki
się przerzedzają, a z daleka widać ludzi, którzy w przyśpieszonym tempie
przemierzają chodniki. Conn marszczy czoło, na którym uwydatniają się trzy
pionowe zmarszczki. Joys pcha się do przodu, by mieć lepszy widok. Zagląda
Connowi przez ramię. Faktycznie, ludzie zachowują się dziwnie. Są podenerwowani.
Następuje
odległy grzmot.
Ziemia
drży pod stopami.
Kath
schyla się do ziemi, podobnie czynią jej towarzysze. Jakieś kobiety, które
przed chwilą krzątały się na ulicy, teraz krzyczą coś niezrozumiałego. Kilkoro
mężczyzn biegnie wzdłuż drogi, jakby przed czymś uciekali. Conn marszczy gęste
brwi, przez co wygląda groźnie.
—
Nie zatrzymujmy się. — Joys pewnie idzie w sam środek niewielkiego tłumu, który
przesuwa się w popłochu środkiem ulicy. Conn przytrzymuje ramię brata, gdy ten
go mija.
—
Poczekaj, ustalmy cokolwiek.
—
Przecież plan był jasny. — Joys jest zirytowany.
—
Idziemy na południe, a potem na zachód, nawet nie myśl o Ogrodzie.
Młodszy
Wood wywraca oczami, mija brata i kieruje się na jeden z chodników. Kath
obdarza Conna krótkim spojrzeniem i także go mija.
Im
zbliżają się do centrum, tym tłum na ulicy rośnie, a ludzie są bardziej
niespokojni. Omijają ich mężczyźni z torbami i walizkami, jakby starali się uciekać.
Kobiety z podręcznymi bagażami pośpiesznie starają się dotrzymać im kroku. Kath
marszczy czoło, gdy widzi, jak jedna z matek biegnie, trzymając pod pachą
zapłakane, kilkuletnie dziecko. Panuje chaos, a dźwięki wrzawy, krzyki i płacz
dzieci sprawiają, że Kath coraz częściej rozmasowuje skronie dłonią. W czasie
ich szybkiego marszu, grzmoty w okolicy powtarzają się z różną częstotliwością.
Wszyscy snują domysły, że po każdym kolejnym wybuchu, jego źródło znacznie się
zbliża.
Gdy
wkraczają do kolejnej strefy kamienic mieszkalnych, Conn rozgląda się częściej,
zwalnia też kroku i baczniej obserwuje ludzi, którzy niemalże w popłochu
uciekają z domów, nie rzadko targając ze sobą większą część dobytku. Joys idzie
szybkim krokiem, głowę trzyma w górze, a kolejne uliczki wybiera bez
zastanowienia, gdy w tym samym czasie, Conn analizuje alternatywne drogi. Kath
ciągnie się nieco z tyłu. Nie podnosi głowy na tłum ludzi, odkąd zobaczyła jak
pewien chłopak, bez skrupułów, wyrwał z rąk obcej kobiety wszystkie tobołki i
bez żalu uciekł, mimo szlochania właścicielki.
—
Czemu stoisz? — Conn pojawia się obok brata, który zatrzymał swoje kroki obok
jednej z kamienic. Budynek wydaje się zupełnie opustoszały. Joys wzrok kieruje
na schody prowadzące w dół, do piwnicy. Kath podnosi oczy i przypatruje się
białej firance, która ni czym skrzydło ptaka, wyrywa się z okna na wolność,
targana powiewem wiatru.
Joys
zamyka oczy i dłonią rozmasowuje czoło. Conn marszczy gęste brwi w oczekiwaniu
na słowa brata.
— Słuchaj,
Conn… — Brunet przerywa i odwraca się na moment. — Tutaj, w tej piwnicy ukryłem
naszego ojca. — Mimo napiętej twarzy, Joys wytrzymuje spojrzenie brata. Conn
niespokojnie się porusza. Odchodzi na bok i dotyka dłonią karku, jego rysy się
wyostrzają, a ruchy stają się gwałtowne.
—
Porwałeś go?!
Kath
wzdryga się na dźwięk pretensjonalnego ryku Wooda. Ludzie, którzy wciąż tłoczą
się na ulicy, przez chwilę lustrują całą sytuację spojrzeniem
—
Nie porwałem! Przetransportowałem za jego zgodą.
Conn
chodzi na zmianę w prawo i w lewo, gładzi krótkie włosy dłonią, nie patrzy na
brata.
—
Obiecałeś, że tego nie zrobisz!
—
Obiecałem, że nie zrobię głupoty. — Conn prycha na słowa brata. — Głupotą byłoby,
gdyby plan nie wypalił. Wszystko jest w porządku.
Conn
wyrzuca ręce do góry i otwiera usta, nie dowierzając.
—
Nic nie jest w porządku, Joys!
—
Ale przecież…
—
Nie kłóćcie się już! — Przerywa im Kath, chociaż widzi, że Joys już formuje
kolejne argumenty. — Wchodzimy tam, czy nie? Tutaj nie jest bezpiecznie. — Kath
odwraca głowę i przypatruje się grupce mężczyzn, którzy za pazuchami mają
połyskujące noże.
Joys
także dostrzega grupę i unosi dłoń na wysokość pleców Kath, kierując ją w
stronę schodków do piwnicy. Conn stoi przez chwilę sam, ma ostry wzrok, a
zmarszczone brwi nadają mu jeszcze surowszego wyrazu. Po chwili jednak kręci
głową i podąża za pozostałymi.
Kath
pierwsza wkracza do pomieszczenia. Panuje tu ciemność, w powietrzu wyraźnie
czuć wilgoć, smród zagrzybionych ścian. Conn zamyka za sobą drzwi i wraz z
rozległym łoskotem, znika ostatnia struga światła. Kath widzi przed sobą
znikome kształty stołu, niedużej szafy i łóżka. Gdyby nie odgłos miarowego
oddechu, nikt nie powiedziałby, że ktokolwiek się tam znajduje. Gdy ich oczy
przyzwyczajają się do mroku, sylwetka śpiącego mężczyzny bardziej się
uwydatnia. Człowiek niedbale leży na łóżku, a jedną nogę ma zwieszoną ku
podłodze. Jasna koszula rozpięta jest na jego wychudzonej piersi. Wood zapala
małą lampkę stojącą na podłodze i podchodzi bliżej do ojca, trąca go dłonią,
ale nie słyszy nawet mruknięcia. Uderza go smród z ust rodzica. Kath podchodzi
nieco bliżej, by zerknąć na Cleytona Wooda, ojca, który w przeszłości pozwolił
na katowanie swoich dzieci.
—
Tato, musimy uciekać. — Joys po raz kolejny, potrząsa za ramię mężczyzny.
Cleyton w końcu otwiera oczy na milimetr, potem coraz szerzej, marszczy czoło i
ze zdezorientowaniem patrzy na ludzi przed sobą. Następnie łapie się za skronie
i z grymasem rozmasowuje palcami skórę.
Conn
stoi pod przeciwną ścianą, milczy, a Cleyton nawet go nie zauważa. Obserwuje
Joysa złowrogim spojrzeniem, nawet na Kath nie spojrzy pobłażliwym wzrokiem.
Ona, gdy widzi jego zachowanie, kręci tylko głową i nie spogląda na niego
ponownie.
Cleyton
chaotycznie porusza się po klitce, w jedną dłoń łapie wyświechtany plecak i
wpycha do środka jakieś szmaty i przedmioty wątpliwej wartości. Joys chodzi za
ojcem niczym cień, mówi coś do niego, jednak Kath zamyślona nie przywiązuje
uwagi do tych słów. Oczy ma uniesiona ku górze, a jej szczęka zaciska się co
chwilę.
—
Jakie macie zamiary? — Kath słyszy głos Cleytona, który jest znacznie niższy i
bardziej zachrypnięty niż by mogła się spodziewać. Właśnie ten dźwięk wytrąca
ją z zamyślenia. Joys otwiera usta, by opowiedzieć ojcu o planie ewakuacji z
miasta. — Kim jest ta dziewczyna? — Kath odwraca się do mężczyzny, ponieważ do
tej pory stała do niego plecami. Widzi sylwetkę Conna, który jest w cieniu z
założonymi rękoma. Brunetka marszczy czoła, widząc wyczekujące spojrzenie na
twarzy Cleytona.
— To
jest Kath… — Odzywa się Joys, widząc zdezorientowanie na twarzy przyjaciółki. —
…moja narzeczona.
Dziewczyna
wybałusza oczy w kierunku Wooda, minimalnie otwiera i zamyka usta kilka razy, a
potem ściska wyciągniętą dłoń jego ojca, na którego twarzy rysuje się niemalże
ciekawski uśmieszek. Kath widzi kątem oka, że postać w cieniu porusza się
niespokojnie.
—
Udajemy się na południe, musimy znaleźć jakieś schronienie na obrzeżach
dystryktu. Kath sobie nagrabiła. — Uśmiecha się charakterystycznie Joys, gdy
kontynuuje rozmowę, jak gdyby nigdy nic.
— Już
nie wspomnę, kto tutaj sobie nagrabił. — Mówi z wyrzutem, lecz na tyle cicho,
że nie dociera to do Wooda. Nagle dziewczyna czuje szarpnięcie za rękę. Odwraca
się i widzi, jak Conn niezbyt delikatnie wciąga ją do cienia.
— To
prawda? — Jest ciemno, ale ton głosu zdradza napięcie na twarzy Conna. Kath
próbuje w mroku odnaleźć jego ciemne oczy, na próżno.
—
Oczywiście, że nie. Zgłupiałeś? Nie wiem, co mu odbiło. — Po tych słowach
brunetka wyrywa się z uścisku mężczyzny. Chcąc wyjść z ciemności, potyka się o
jego stopę i niemalże ląduje na ziemi, jednak silna dłoń w porę łapie ją w pół.
Wood tym samym wyłania się z cienia i zwraca na siebie uwagę pozostałych.
—
Conn? Myślałem, że cię tutaj nie ma. — Mówi zdziwiony ojciec. — Joys, musisz
chyba bardziej pilnować swojej wybranki. — Rechocze, widząc starszego syna
obejmującego domniemaną przyszłą synową. Joys rzuca bratu przelotne spojrzenie,
ale zaraz potem zaczyna rechotać razem z ojcem. Starszy Wood kieruje przez
chwilę wzrok w kierunku dziewczyny, której jeszcze nie zdążył puścić. Kath
opuszcza zażenowany wzrok i pierwsza odsuwa się od mężczyzny. Podchodząc wolnym
krokiem do lampki, zakłada kilka razy włosów za ucho, nie podnosząc przy tym
wzroku na nikogo.
~*~
Ludzie
na ulicy są niespokojni. Biegają teraz szybciej, w większym popłochu. Zgiełk
nasila się, a płacz dzieci staje się bardziej donośny. Cała czwórka po wyjściu
z piwnicy staje w miejscu. Cleyton oślepiony światłem dnia przystawia dłoń do
czoła pokrytego zmarszczkami. Conn obserwuje ludzi, którzy w pośpiechu ciągną
walizki, co chwilę oglądając się za siebie. Starszy Wood jest zamyślony, mruży
oczy, a jego twarz kamienieje, gdy przygląda się otoczeniu. Kath idzie tuż za
nim. Kilkakrotnie poprawia na ramieniu ciężki plecak, jednak po chwili zawiesza
wzrok na zapłakanej twarzy dziecka. Dziewczynka jest ciągnięta na niewielkim
drewnianym wózku do przewożenia bagaży. Siedzi wśród walizek, ma umorusaną
twarz, a spod kolorowej chustki na głowie, wysypują się złote loczki. Dziecko
płacze i patrzy wprost na Kath. Do oczu brunetki napływa smutek, ale nie może
odwrócić wzroku, tylko z sobie znanych przyczyn nie potrafi. Joys widzi to,
widzi cierpienie w jej oczach i zarazem strach, który wypływa z jej duszy. Nie
ma pojęcia dlaczego, obserwuje go tylko z niepokojem. Za chwilę wyciąga rękę,
którą obejmuje brunetkę, ściska lekko jej ramię. Wóz z dzieckiem znika za
rogiem, a Kath nieznacznie odwraca spojrzenie w stronię Joysa. Podnosi głowę i
tylko patrzy, nie mówiąc nic. On posyła jej krótki uśmiech, którego ona jednak
nie odwzajemnia. W zamian za to wyswobadza się z uścisku i zaczyna iść w tym
samym kierunku, co inni ludzie. Zaraz za nią idzie cła reszta, wyrwana nagle z
odrętwienia.
—
Uciekajcie! — Chorobliwy wrzask przedziera powietrze. Jakiś mężczyzna z
potarganymi włosami na głowie nagle sprawia, że luzie milkną i zwracają głowy w
kierunku tego człowieka. — Uciekajcie! — Powtarza swój komunikat z jeszcze
większą desperacją, teraz każdy zdaje się go słuchać. — Wojsko zbliża się od
północy! Mają całe uzbrojenie! Conn odwróciwszy się po raz wtóry, dostrzega, że
w niewielkiej odległości za nimi, maszeruje spory odział komendariuszy, a w ich
dłoniach połyskują karabiny.
— Proszę zachować spokój! — Słychać wzmocniony
jakimś urządzeniem głos komendariusza.
—
Nie słuchajcie, ich! Uciekajcie! – W tym momencie mężczyzna zostaje powalony na
ziemię, a ludzie w czarnych uniformach zaczynają okładać go kolbami broni. Od
tej pory słychać jedynie jęki człowieka, a popłoch na ulicy znacznie się
zwiększa. Teraz ludzie popychają się wzajemnie, aby szybciej znaleźć się tam,
dokąd zmierzają.
— W
tej sytuacji nikt już nie będzie zwracał uwagi na auto. — Mówi Conn głośno, by
każdy usłyszał. — Idziemy do magazynu.
...................................................................................
Tak jak mówiłam w "Ogłoszeniu", terminy mnie gonią, ten rozdział miał być dłuższy, ale matura za tydzień, wiecie jak to jest? :) Stres przed egzaminami też nie pomaga, ale cieszę się, że przynajmniej te niecałe siedem stron jest, abyście nie pomyśleli, że umarłam, czy coś. :)
Mam do Was pytanie. Jest tutaj ktoś, kto lubi język angielski? Zastanawiałam się jak przetłumaczyć neologizm "komendariusz". Macie jakieś propozycje? Użyjcie swoich umiejętności językowych i pomóżcie mi coś wymyślić! :)
Cześć :)
OdpowiedzUsuńNadrobiłam!
Jak tam matury? Moja siostra jest dobrej myśli, zostały jej jedynie ustne i geografia.
Co do rozdziału - hmm. Myślałam, że pojawienie się Claytona (dziwnym trafem w dwóch rozdziałach masz dwie wersje tego imienia; która jest poprawna?) będzie jakoś mocniej zaakcentowana, w innych okolocznościach. Ale nic, miło go poznać.
Joys i jego tajemne przejście - jego zagadkowość wychodzi na jaw. Mniej więcej wiadomo już, czym się zajmuje.
Broń ukryta w parapecie - good idea! *tak w ogóle to przepraszam za napisanie w poprzednim komentarzu Woods zamiast Wood -spotykam się z oboma nazwiskami i czasami mi się mylą xD*
Kath narzeczoną Joysa? Hahahahaha! Jakbh nie wystarczyło "Kath, moja przyjaciółka". A Conn jest chyba zazdrosny. Mam nadzieję, że uczuciowego trójkąta nie będzie, nie lubię tego.
Popłoch, nadchodzi wojsko. Interesujące.
Czekam na nn ^^
Powodzenia na reszcie matur! Pozdrawiam! :)
Maturu w porządku, dziękuję, że pytasz. Mi zostały tylko ustne za tydzień. :)
UsuńCo do imienia to poprawne jest Cleyton, ale w wordzie zawsze zmienia mi się na Clayton i zawsze zapominam sprawdzić to. Obiecuję, że w najbliższym czasie do pozmieniam. :)
Dziękuję za komentarz! Pozdrawiam.
“Przechodnie mijają ich bez większego zainteresowania. Tylko dwie dziewczyny, które mijają, odwracają się za Joysem, na co Kath przewraca oczami. “ - powtórzenie “mijają”
OdpowiedzUsuń“Conn chodzi na zmianę w prawo i w lewo, gładzi krótkie włosy dłonią, nie patrzy na brata.
— Obiecałeś, że tego nie zrobisz!
— Obiecałem, że nie zrobię głupoty. — Conn prycha na słowa brata.
“ - w nie dużych odstępach słowo “brata”
“Głupotą było-by, gdyby plan nie wypalił. “ - to już drugie słowo, które nie wiem czemu oddzielasz minusem, zamiast napisać normalnie.
W końcu wróciłam do czytania i mogłam nadrobić ten rozdział :D
Nie powiem, fajny, ale wcześniejsze jakoś bardziej do mnie przemawiały. :/
Najpierw chciałabym poruszyć jedną sprawę, otóż nie pojmuję dlaczego tam jest taki zgiełk i chaos. No rozumiem jakiś grzmot był, ale co z tego. Potem okazało się, że to wojsko komendariuszy i dlaczego oni idą szykiem? Czy ma to coś wspólnego z tym wybuchem na początku opowiadania? Dlaczego niby przez to miało być tyle zamieszania. Tu się szykuje normalnie wojna domowa! O co chodzi. Oni to wiem, że uciekają, bo Kath jest szukana, ale dlaczego całe miasto też?
Podobało mi się, jak Conn zgrabnie okłamał komendariuszy z chorą ciocią. Wydawało mi się to tak prawdziwe, że na początku: o co chodzi z tą ciocią, a potem “przecież, on ma ich wpuścić!”. Dobry oszust ;D
Potem Joys rozpracowywał ten zamek. Te dialogi wydają się takie lekkie i naturalne, nie wymuszone. Jakby bohaterowie sami myśleli i je mówili.
Już wcześniej ci mówiłam, że kocham twoje opisy, ale powtórzę to jeszcze raz: KOCHAM TWOJE OPISY. Bardzo ci ich zazdroszczę, bo sama rozdział buduję na dialogach, a opisy są bardzo nikłe i cały czas staram się je budować, ale nie potrafię. Zdania też budujesz fajnie lekko i naturalnie. Każde zdanie jest inne i nie powtarza się ten sam szyk.
Nie bardzo mogłam się połapać o co chodziło z tym opisem, że Conn patrzył w okno xd
Sytuacja, gdzie Kath wchodzi do tajnego pokoju Joysa i go straszy: znów to wszystko było takie… no… sama nie wiem jak to wyrazić, a nie chcę się powtarzać. No po prostu twoi bohaterowie sami myślą, a ty nie wymuszasz zdań, tylko (powiem to tak poetycko) płyną prosto z twojego serduszka!
Bardzo mi się spodobał moment, gdzie Kath widziała to dziecko z lokami. Tak to pięknie opisałaś, że aż mi się smutno zrobiło i widziałam doskonale to maleństwo. Aż mi się wojna światowa przypomniała na ten obraz.
Rozwaliłaś mnie z tym “ to moja narzeczona” i znów reakcja! Piękna reakcja! No rozczulam się nad tymi twoimi opisami, bo są po prostu ach! Oni są tacy naturalni! Ja też chce! Zazdrość to grzech, który tak bardzo przez ciebie popełniam! xd
Lubię Joysa :D Nie wie czemu, ale jakoś tak. Conn wydaje mi się poważny i taki stonowany, a Joys to Joys :D Moja ulubiona postać. Główna bohaterka mnie jeszcze nie porwała swoją osobowością, ale z twoimi opisami wszystko jest możliwe <3
Na koniec spodziewałam się jakiejś bomby! Tego, że ten komendariusz powie coś takiego, że nie będę mogła się doczekać następnego lub że w mojej głowie będzie cisza, a tu… nikt nie zauważy samochodu xd Zawiodłam się. Liczyłam na więcej :/
Tak jak pisałam rozdział fajny i wg, ale jakoś specjalnie mnie nie porwał, bardziej rozwodziłam się nad twoimi opisami niż nad fabułą, bo one mnie bardziej pochłaniały. Serio umiesz pisać te cholerne opisy i dialogi. I wg jesteś dobra.
Mamo, ja też chce ;(
powodzenia z wynikami na maturze!
opowiadanie kasyczi.blogspot.com
Dzięki serdeczne za komentarz, taką długą analizę i w ogóle! Kasia, jesteś najlepsza! :)
UsuńW końcu udało mi się do Ciebie wrócić, moja droga! Musisz mi wybaczyć, ale dopiero co rozpoczęte studia robią swoje i ciężko mi zorganizować sobie czas, szczególnie gdy teraz mieszkam z współlokatorkami, które zajmują mi dość sporo czasu na rozmowy XD
OdpowiedzUsuńA robienie notatek drugą połowę... A weekendy na robienie okładek na wattpada, no i na mojego chłopaka oczywiście, który ucierpiał bardziej, niż cała blogosfera XD
Rozdział był bardzo imponujący i trzymał mnie w napięciu, co było perfekcyjną odskocznią od monotonnych i nudnych wykładów i natłoku skomplikowanych definicji w książkach, w których zmuszona byłam siedzieć. Blog trafił do jednego z moich ulubionych i muszę jeszcze pamiętać, by dodać go na wattpadzie do czytanych, by inni wiedzieli, co dobre i warte przeczytania ;3
Motyw obojga braci jest świetny. To, że niby Kathy wpakowała się w kłopoty, o czym drugi - jak rozczytałam - nie bardzo ma pojęcie, nie jest świadomy. Ucieczka, emocje, wybuchy, tajne operacje... To jest coś dla mnie właśnie!