Kath
wpatruje się nieobecnym wzrokiem w szybkę umieszczoną w białych drzwiach przed
nią. Całe pomieszczenie, w którym się znajduje, jest jasne, a jego barwy
przyprawiają o ból oczu. Dziewczyna pociera jedną dłoń o drugą, ale to nic nie
daje. Obie ręce ma wykręcone pod nienaturalnym kątem, są za plecami, skute,
bezbronne. Dziewczyna siedzi na krześle przymocowanym do podłogi. Nie ma
najmniejszej możliwości ruchu, ponieważ jej kostki również są przywiązane do
mebla. Jednym okiem dostrzega, że rana na jej nodze ciągle krwawi,
pozostawiając na białej podłodze czerwone plamy. Próbuje poruszyć chociażby
stopą, jednak to na nic. Jest zrozpaczona, nie ma kontroli nad prawą nogą.
Siedzi w jednej pozycji od kilku godzin, traci dużo krwi. Raz po raz przymyka
powieki, które są cięższe niż kiedykolwiek wcześniej.
Nagle
słyszy kroki i czyjąś rozmowę na korytarzu. Podnosi głowę gwałtownie, a jej
oczy otwierają się szeroko. Ktoś chwyta za klamkę od drugiej strony. Dziewczyna
przełyka gulę stojącą w gardle. Drzwi otwierają się ze skrzypnięciem.
—
No, no, no… — Cmoka kapitan Lyeson, ten sam, który wtargnął siłą do jej domu.
Podchodzi bliżej i zatrzymuje się dokładnie naprzeciwko dziewczyny. — Kogo my
tu mamy? — mówi przesłodzonym głosem i mierzy Kath wzrokiem, a w jego oczach widać
głód. Brunetka patrzy na kapitana spode łba, w jej spojrzeniu z kolei widać
złość. — Słuchaj, złotko, początkowo były dwa wyjścia z tej sytuacji. Pierwsze
zakładało, że przyjdziesz tu i powiesz wszystko po dobroci. Ups! — Śmieje się
Layson. — Ta opcja przepadła już dawno. Nie masz wyjścia. Wygląda na to, że
zrobimy to po złości. — Uśmiecha się półgębkiem i zbliża o krok. Dziewczyna
porusza się niespokojnie. W tej samej chwili kapitan wyjmuje zza pazuchy
sztylet, którego ostrze błyszczy, odbijając blask lamp. Kath próbuje odchylić
głowę, ma oczy rozszerzone do granic możliwości, a na jej czole pojawiają się
krople potu.
— Ja
nie rozumiem, o co chodzi! — piszczy brunetka, jednak to nie wywiera wrażenia
na Laysonie, który spokojnie wyciera ostrze o białą, jedwabną chusteczkę.
—
Nie rozumiesz, tak? Myślę, że zaraz wszystko będzie jasne jak słońce. —
Mężczyzna podnosi broń do góry i ogląda ją, jakby sprawdzał, czy jest już
gotowa do użytku. Kath rozgląda się dookoła, ale nie znajduje żadnej
alternatywy ucieczki, nie może zrobić nic, jak tylko dać pokroić się
kapitanowi. Dziewczyna zaczyna mocniej trzeć nadgarstki, jednak to nie sprawia,
że kajdanki się luzują.
—
Proszę, nie rób tego! — W jej głosie słychać desperację. Kath patrzy na
kapitana błagalnym wzrokiem, jakby właśnie ten gest był jej ostatnią deską
ratunku.
—
Nie dajesz mi wyboru, złotko. — Layson w końcu zwraca na nią oczy i przechodzi
za jej plecy, opiera dłonie na oparciu krzesła. — Powiedz mi jedną rzecz. —
Zaczyna mówić delikatnie do jej włosów. Kath wzdryga się, czując jego oddech na
szyi. — Mianowicie, jaki miałaś w tym cel? Hmm?
Brunetka
mruży oczy.
—
Cel w czym? — odzywa się, jednak jej głos drży. Layson wzdycha ciężko i
prostuje plecy.
— W
zniszczeniu cholernego projektu rządowego! — Kapitan niespodziewanie podnosi
głos do maksimum, a Kath pod jego wpływem kurczy się w sobie jak bezbronne
kociątko. Layson oddycha głęboko. — Słuchaj, wywłoko. — Jego ton się
diametralnie zmienia. — Mam dość gierek, chcę to skończyć, dostarczyć raport i
wyjść z tego zapchlonego gmachu! Nie ułatwiasz mi tego, co mnie wielce złości.
— Warczy, przechodząc obok. Staje ponownie naprzeciwko jej twarzy. Widzi, że
oczy Kath są zaszklone i uśmiecha się szyderczo na ten widok.
—
Nie zniszczyłam go — zaprzecza Kath stłamszonym głosem. Pochyla głowę, by nie
patrzeć w nienawistne spojrzenie wroga. — To był inny człowiek, czarnoskóry. To
on rzucił zapalniczkę.
—
Mniejsza o to, kto rzucał. Jesteście w tym razem! — Stwierdza kapitan, jakby od
dawna miał takowe informacje. Kath podnosi pytające spojrzenie. — Jaki
mieliście w tym cel?
— On
chciał mnie zabić. Taki był jego cel. — Mówi dobitnie. — Zamiast tracić czas na
mnie, powinniście go szukać! — Zaczyna ponownie walczyć z kajdankami, wierci
się na krześle, mierzwi nogami. Layson, obserwując ją, rechocze ironicznie.
— Myślisz,
że ktokolwiek uwierzy w tę bajeczkę? Nikt nie wchodził do tamtego pomieszczenia
oprócz profesorów. Panował bezwzględny zakaz, więc jakim cudem znalazłaś się
tam i dokładnie tego samego dnia, w którym wszystko poszło z dymem?!
Po
policzkach Kath spływają łzy.
— To
był przypadek! Jestem niewinna!
— Wszyscy
tak twierdzą. — Syczy mężczyzna. — Skoro tak mówisz, to dlaczego uciekałaś? —
Kapitan podnosi brwi do góry, ma pytające spojrzenie, ale doskonale wie, że
właśnie wygrywa tę rozgrywkę. — Bo masz coś do ukrycia!
Kath
przenosi wzrok na drzwi, ponieważ właśnie ktoś je otwiera.
—
Kapitanie Layson. — W progu stoi wysoki blondyn o ostrych rysach twarzy i
srogim spojrzeniu. — Według rozkazu wróciłem z terenu, by podjąć się tej
osobliwej misji.
—
Nie ma potrzeby, poruczniku Stanton. — Kapitan kiwa głową. — Jak widzisz, zajmę
się nią osobiście. — Mężczyzna przenosi wzrok na przestraszoną twarz
dziewczyny. — Zbyt mocno mi ciśnienie podniosła. Nawet mój najlepszy człowiek
od tortur nie będzie dostatecznie skuteczny w tym przypadku. — Layson uśmiecha
się obrzydliwie w jej kierunku. Kath spostrzega, że również Stanton ma podobny
wyraz twarzy. Po chwili porucznik zamyka za sobą drzwi, a kapitan w tym czasie obchodzi
ciało Kath z boku. Staje przy jej plecach.
—
Oczekuję odpowiedzi na moje pytania.
—
Powiedziałam już wszystko! — Zarzeka się Kath z paniką w głosie. Nie widzi
Laysona, nie ma pewności, co ten robi za jej plecami.
— Wątpię.
— Szepcze jej do ucha, a ona czuje, że zimne ostrze dotyka jej gładkiej skóry
na szyi. Kath podnosi głowę wyżej, by oddalić się od zagrożenia, jednak na nic
zdają się jej żałosne działania.
Powietrze
przeszywa jej wrzask.
~*~
—
Niech to szlag! — Za drzwiami z numerem pierwszym rozlega się po raz wtóry
przeklinanie Joysa Wooda, który miota się po mieszkaniu jak poparzony. Rozgląda
się we wszystkich kierunkach, przewala przedmioty, książki i szpera między
ubraniami. Szuka czegoś bardzo uporczywie. Spogląda co jakiś czas na zegarek, a
po skontrolowaniu godziny zaczyna chodzić jeszcze szybciej. Jest rozkojarzony,
a jego myśli pędzą jak ogłupiałe.
Nagle
staje pośrodku wielkiego bałaganu. Oddycha głęboko.
—
Spokojnie, Joys… — mówi do siebie powoli. — Zastanów się, gdzie to wtryniłeś.
Ponownie
patrzy na prawo i lewo, przeskakuje wzrokiem po najróżniejszych przedmiotach
znajdujących się dookoła. Jego wzrok zatrzymuje się na dużej szafie, która
umieszczona jest we wnęce. Wood uśmiecha się w charakterystyczny sposób i
podchodzi spokojnie do mebla. Przesuwa wysokie drzwi szafy. Przed oczami ma
wiele wieszaków, na których wiszą ubrania; marynarki, koszulki i spodnie.
Szybkim ruchem odsuwa je. Zrobiwszy sobie przejście, przechodzi do szafy i opiera
dłonie na ściance, która znajduje się za ubraniami. Naciska ją mocno i słyszy
ciche kliknięcie. Plecy szafy odskakują nieznacznie i automatycznie przesuwają
się w lewą stronę, a oczom Joysa ukazuje się tajne pomieszczenie, o którego
istnieniu nie wie nikt prócz niego.
Brunet
żwawo wchodzi do małego pokoju o szarych ścianach. Panuje tutaj mrok, ponieważ
nie ma żadnych okien. Joys zapala światło i jego oczom ukazuje się długie
biurko, a na nim kilka monitorów i komputer zaawansowanej technologii.
Wszystkie ekrany są wyłączone, jedynie zielone diody migają od czasu do czasu.
Brunet nie zwraca na nie uwagi, od razu kuca przy biurku i odsuwa wszystkie
szuflady, wywala całą zawartość na
ziemię i przebiera pośród przeróżnych elektronicznych drobiazgów. Po chwili
kręci głową z dezaprobatą. Wstaje na nogi i zbliża się do niedużej komódki
stojącej obok. Jej zawartość jednak także nie przynosi mu ulgi. Na jego twarz
wpływa grymas wściekłości i chłopak uderza pięścią w blat biurka, wydając z
siebie znaczący ryk. Szybko jednak zwraca spojrzenie przed siebie. Zerka na
niski regał z książkami, który w połowie wypełniony jest dziwnymi gadżetami
elektronicznymi. Podchodzi do mebla i bierze w ręce nieliczne książki, które
tam stoją. Najpierw kartkuje „Właściwości Magnetyzmu Oparte Na Równaniach
Maxwella”, następnie bierze w ręce „Kryptograficzny Algorytm Szyfrujący” pióra
Jonathana Drew. Jednak dopiero w trzeciej książce, która jest żółtym, opasłym
tomiskiem bez tytułu, Joys znajduje to, czego szuka. Strony w tej książce są
wydrążone, a w dziurze powstałej w ten sposób, znajduje się kilka małych
obiektów; dwie kulki z kolcami, które Bóg wie, do czego służą, kilkanaście
małych chipów magnetycznych oraz niewielka karta zawieszona na rzemieniu.
Mężczyzna chwyta ten ostatni przedmiot i zawiesza go na szyi, chowa kartę starannie
pod koszulką.
Po
wyjściu ze swojej pracowni i dokładnym zamknięciu ukrytego przejścia Wood kuca
przy zlewie, otwiera drzwiczki szafki i grzebie gdzieś między brudnymi rurami.
Po omacku przeszukuje przestrzeń i marszczy czoło, nie mogąc dosięgnąć tego, czego
szuka. Za chwilę jednak wyciąga dłoń, w której ściska colta. Wstaje, wkłada
broń za pasek spodni na plecach. Zarzuca skórzaną kurtkę i wychodzi z
mieszkania.
Przemierzając
szybko ulicę, mija wiele ludzi. Niektórzy patrzą na niego zaniepokojeni i przyśpieszają
kroku, inni wydają się ciekawi jego osoby, jakby był egzotyczną istotą. To
prawda wygląda, jakby urwał się z
choinki ze swoimi przydługimi włosami i nieregulaminowym ubiorem. Zbliżając się
do zakrętu, zwalnia, by nie zwracać na siebie uwagi i niespostrzeżenie
przemknąć w uliczne zakamarki. Spogląda w niebo, które z każdą chwilą szarzeje.
Chłopak tylko raz ogląda się za siebie. Jego plan jak na razie się sprawdza.
Nikt go nie śledzi, żadne ciekawskie spojrzenie nie podąża za nim. Mija wiele
skrzyżowań, aż w końcu skręca w prawo i przed jego oczami swoje kształty rysuje
potężna budowla, która w żaden sposób nie pasuje do opalonych kamienic dookoła.
Brunet pokonuje po dwa stopnie naraz i pcha potężne, czerwone drzwi. Przestrzeń
przed nim jest przytłaczająca. Budowla ciągnie się przez kilkadziesiąt metrów i
wznosi się na niemalże równorzędną wysokość. Wewnątrz jest całkowicie pusto i
panuje półmrok, ponieważ okna są bardzo wysoko osadzone. Pozostałości witraży
mienią się na kolorowo, gdy promień słońca chce przebić się do środka. Każdy
krok Joysa odbija się tutaj echem, mężczyzna jednak wie, gdzie musi iść, jest
całkowicie swobodny.
Przechodzi
całą długość budynku i skręca w prawo, gdzie przy ścianie widać ledwo
zauważalne, spiralne schodki w dół. Szybko je pokonuje, a na dole cała
przestrzeń jest zupełnie inna. Proporcje są identyczne do tych na górze, jednak
tutaj kolory nie są już zimne i ponure. Dookoła stoją pozapalane świece, co
daje przyjemne wrażenie ciepła. Na podłodze rozłożone są dywany, lecz żaden do
siebie nie pasuje. Przy ścianach stoją meble; komody wypchane książkami,
szafki, regały, a w kącie po lewej stronie — cztery długie, wysłużone kanapy
oraz kilka foteli. Naprzeciw nich znajduje się duży, staromodny kominek, w
którym zawsze płonie ogień.
Joys
widzi przed sobą kilku ludzi, dwie kobiety siedzą na kanapach, inni robią coś
przy regałach, pośród nich stoi Cedric. Niemalże od razu zwraca wzrok ku
Joysowi.
—
Jakieś wieści? — Atkinson podchodzi do Wooda, lecz ten kręci głową.
—
Muszę z tobą porozmawiać.
Cedric
podnosi wymownie oczy do góry i wspina się po schodach, a Joys zaraz za nim.
Brunet zaciska i luzuje pięści kilkakrotnie.
— Słuchaj.
— Odzywa się brunet, gdy oboje już są na górze. Atkinson odwraca ku niemu
niechętne spojrzenie. — Przyszedłem, żeby poprosić cię o przysługę.
—
Nie za wiele tych przysług ostatnio było, Wood?
Joys
czerpie powietrze do płuc, zaczyna mówić.
—
Pamiętasz, gdy mówiłem o tej dziewczynie, mojej sąsiadce? — Cedric potwierdza
ruchem głowy, jednak na jego twarzy brakuje zainteresowania. — Aresztowali ją.
Sam widziałem, jak Lyeson zgarniał ją z chodnika dzisiaj po południu. — Tłumaczy
z ożywieniem. — To wszystko jest przeze mnie… Musimy coś zrobić.
—
My? — Przerywa mu z kpiną w głosie Atkinson. Joys marszczy czoło. — Ona nie
jest jedną z nas, Joys. MY nic nie musimy. — Cedric odwraca się z zamiarem
zejścia na dół.
— Słuchaj,
pozwól mi zabrać kilku ludzi, odbiję ją i będzie po sprawie! — Wood próbuje go
zatrzymać. W jego głosie słychać nieznaczną desperację.
Cedric
odwraca się do niego powoli, jego twarz nie wyraża już kpiny, a raczej złość.
—
Jakim prawem? — Warczy. Wood jest w szoku.
—
Chcę po prostu naprawić to, co spiepszyłem.
—
Otóż to. TY, nie MY. Idź stąd i sam ratuj swoją sierotę—księżniczkę. — Prycha.
— Swoją drogą… — Unosi dłoń. — Jestem ciekaw, co na to wszystko Lana. Wie, że
uganiasz się za jakąś panną, kiedy jej nie ma? — Zaśmiewa się szyderczo. Joys
odwraca wzrok i zaciska szczękę ze złości. — Chcesz narazić nas wszystkich na
zdemaskowanie? — Cedric podnosi głos. — Chcesz, żebyśmy wpadli?! Żeby nas
wykończyli w swoich laboratoriach i powkładali nasze organy do słoików? Tego
sobie życzysz?!
Joys
zaciska pięści, a jego rysy twarzy są maksymalnie wyostrzone.
—
Wszystko to, co planujemy od dawna...chcesz to zaprzepaścić! — Cedric zbliża
się do Joysa o krok bliżej.
—
Swoją dyktaturą sam niedługo nie będziesz od nich lepszy. — Syczy Joys prosto w
twarz Atkinsona, którego oczy zaczynają płonąć żywym ogniem. W tej samej chwili
na twarzy Wooda ląduje ciężka pięść Cedrica. Brunet zatacza się do tyłu i
przykłada dłoń do nosa, z którego leje się już krew.
—
Jak śmiesz! — Cedric ma chęć mordu w oczach. — Daję ci ostatnią szansę. Nie
wyrzucę cię, ale uważaj sobie. — Grozi mu palcem. — Jeszcze jeden wybryk, a
wykopię cię na zbity pysk i dam cynk w komandzie. Zjedzą cię, przeżują i
wyplują twoje wnętrzności do swoich laboratoryjnych misek. Ostrzegam!
Cedric
znika na schodach, a Wood prostuje plecy. Krańcem koszulki tamuje krew płynącą
z rozbitego nosa. Jest pobudzony i rozwścieczony. Wychodzi z budynku. Na dworze
jest już ciemno, a chłodny wiatr daje Joysowi ukojenie. Jego złość jednak nie
odchodzi wraz z kolejnym podmuchem świeżego powietrza. Brunet stoi chwilę na
szczycie schodów. Zastanawia się, wpatrzony w ciemność przed sobą. Po chwili
rusza z miejsca i idzie niemalże truchtem. Na ulicach nie ma już ludzi, wszyscy
są w domach, odpoczywają po pracowitym dniu. Joys rozgląda się raz za razem,
zwraca uwagę na boczne uliczki i ciemne kąty. Wszędzie może czaić się ktoś z
komanda, gotowy do zgarnięcia go za naruszenie ciszy nocnej. W Nowym Jorku
cisza nocna to nie tylko obowiązek zachowania spokoju o określonym czasie.
Tutaj oznacza to bezwzględny zakaz wychodzenia z mieszkania po godzinie 22:00.
Ludzie często łamią ten przepis, ponieważ nie zawsze da się go przestrzegać.
Wood
dochodzi do kamienicy przy jednej z dróg
w dzielnicy. Zbadawszy teren dookoła, pcha główne drzwi i oddycha z ulgą, gdy
okazuje się, że są otwarte. W holu jest pusto, nie ma nikogo. Wskakuje więc na
schody i zaraz potem niecierpliwie puka do pewnych drzwi. Po minucie w progu
staje jego starszy brat Conn. Ma zaspaną twarz, którą właśnie przeciera dłonią.
Widzi brata z zakrwawionym nosem i brudną koszulką. Conn marszczy czoło, a
pomiędzy jego brwiami tworzą się dokładnie trzy pionowe zmarszczki.
—
Joys, co u licha?! — Warczy, ale odsuwa się, by brat mógł wejść do środka.
—
Zbieraj manatki i wychodzimy.
— Słucham?
— Conn jest już bardziej trzeźwy i teraz przygląda się rozwalonemu nosowi
Joysa. — Człowieku, ja rano muszę być w banku. W przeciwieństwie do ciebie, mam
normalną, legalną pracę. — Prycha niezadowolony. — Czekaj, przyniosę ci jakiś
lód.
—
Daj spokój! — Joys przytrzymuje jego przedramię. — Aresztowali Kath.
Conn
odwraca się z poważną miną.
—
Jak to?
— Wybuch
w laboratorium na uczelni. Oskarżyli ją o zniszczenie własności rządu. Zabrał
ją Lyeson. — Joys znacznie podkreśla nazwisko kapitana. — Rozumiesz? LYESON!
Przecież on ją zabije! — Joys gwałtownie gestykuluje przed Connem.
—
Rozumiem. — Conn wbija wzrok gdzieś w przestrzeń. Potem szybko odchodzi do
innego pokoju.
— Weź
jakąś broń! — nawołuje Joys za nim.
Po
kilku minutach Conn ubrany i z rewolwerem w ręku, chwyta pęk kluczy i wychodzi,
a zaraz za nim jego brat.
—
Czas odpalić starą furę. — Informuje Conn, gdy obaj opuszczają budynek. Joys
zwraca ku niemu niedowierzające spojrzenie.
—
Przecież nie ruszałeś jej od kilku lat…
— Co
z tego? Specjalne akcje wymagają specjalnych przedsięwzięć. — Na twarzy Conna
widnieje nieznaczny uśmiech. Obaj mężczyźni żwawo przedostają się w okolicę
starej hali, gdzie kiedyś mieścił się magazyn z meblami. Teraz jest to miejsce
całkiem opuszczone, a najbliższe domy oddalone są o dobrych kilka kilometrów.
Dookoła panuje cisza. W starej przybudówce obok budynku, Conn trzyma przestarzały
model Forda, który niemalże pamięta jeszcze czasy mnogiej secesji. Po
wprowadzeniu cenzusu majątkowego* na posiadanie samochodu, Conn nie może być
widziany w aucie, dlatego ukrywa je na czarną godzinę.
Zajmuje
im kilka chwil, zanim uruchamiają maszynę. Staroć piszczy żałośnie, ponieważ
resztki benzyny w baku nie pamiętają już czasów świeżości. Co ciekawe, jest to
jedno z nielicznych aut, które faktycznie dotyka jeszcze do podłoża, a nie
unosi się nad jezdnią jak wszystkie pojazdy. Ruszają z miejsca, ku uciesze
właściciela. Po drodze Joys omawia Connowi, co zaszło przed jego kamienicą.
Dokładnie wie, gdzie odjechała furgonetka. Z dokładnością opisuje także
wściekłość kapitana, co wywołuje u niego wielkie obawy o życie Kath. Mężczyźni
są wyjątkowo ostrożni i dbają o to, by nikt nie zauważył na drodze
niezarejestrowanego auta w czasie ciszy nocnej. Gdyby ktokolwiek na nich
doniósł, Connowi groziłaby kara pozbawienia wolności na dość długi czas.
Po
kilkudziesięciu minutach zajeżdżają pod główny budynek komanda, gdzie
najprawdopodobniej przetrzymują Kath. Conn parkuje auto w zapchlonej uliczce,
na tyłach jednej z kamienic. Po czym oboje idą w kierunku wysokiego budynku
wykonanego brązowej cegły. Budynek ma kilkadziesiąt pięter i jest najwyższą
budowlą w dzielnicy. Nie jest jednak łatwo dostać się do środka, ponieważ
dookoła parceli ciągnie się ogrodzenie z bramą otwieraną tylko na elektroniczną
przepustkę. Na szczęście Joys pomyślał także o tym.
—
Conn. — Joys zwraca głowę ku bratu, który kroczy obok. — Mam tylko jedną kartę
dostępu. Ty wyglądasz na bardziej ogarniętego, więc wejdziesz głównym. — Informuje
i zaraz potem ściąga z szyi kartę na rzemieniu. Wręcza ją Connowi. Mężczyzna
przyjmuje kartę bez sprzeciwu. Wiesza przedmiot na swojej szyi i ruchem dłoni
upewnia się, że rewolwer jest za plecami, na swoim miejscu.
—
Nie mam munduru, zorientują się, że coś jest nie tak.
—
Spokojnie. Powiedz, że jesteś gościem od IT. — Joys puszcza mu oczko, a Conn
odwzajemnia się wątpiącym spojrzeniem.
— A co
z tobą? — Conn nie patrzy na brata, obserwuje cichą okolicę, marszczy czoło, co
uwydatnia zmarszczki między brwiami.
— Ja
znam lepsze wejście. Conn, musimy ją szybko znaleźć. O ile jeszcze żyje. —
Ostatnie zdanie Joys wypowiada z obawą, po cichu.
—
Znajdziemy. — Conn kieruje spojrzenie na bruneta. W jego oczach widać
pokrzepienie.
—
Jest umowa — odpowiada Joys stanowczym głosem. — Którykolwiek z nas ją znajdzie
jako pierwszy, ma za zadanie ją wyprowadzić. Nie czekamy na siebie nawzajem. —
Joys mówi to tak, jakby wprost chciał powiedzieć: „nie czekaj na mnie”. Conn
nie wydaje się pewny co do warunków tej umowy, jego twarz wyraża tysiące
wątpliwości. — Słyszysz? — dopytuje młodszy Wood. Nie otrzymuje jednak
odpowiedzi. — Nie zgrywaj bohatera, Conn.
Starszy
Wood przeciąga kartę przy furcie. Gardała obydwu braci są zaciśnięte. Ulga
przychodzi, dopiero gdy zapala się zielone światełko i brama odskakuje
mechanicznie w prawo. Joys natychmiast oddala się w kierunku tyłów gmachu. Conn
stoi przez chwilę i rzuca okiem na rozgwieżdżone niebo. Czerpie powietrze do
płuc i także kieruje się do głównego wejścia.
~*~
Joys
po wyjściu z szybu wentylacyjnego przemierza upiornie białe korytarze komanda.
Cała sterylna atmosfera przyprawia o ból głowy i chęć zdemolowania wnętrza.
Wood idzie szybkim krokiem, przed sobą ma wyciągniętego colta. Przed każdym
zakrętem i skrzyżowaniem upewnia się, że nikt nie stanie mu zaraz na
przeszkodzie. Jego dokładność świadczy o tym, że zależy mu na pozostaniu
incognito. Element zaskoczenia to jego jedyna przewaga nad wrogiem.
Mija
kolejno bloki, C11, C12, C13, po czym dochodzi do serii bloków B, lecz dopiero
po kilkunastu zakrętach i pokonaniu dwóch pięter słyszy nieznaczne dźwięki.
Początkowo są to tylko jakieś słabe jęki, które z czasem i przebytą odległością
zamieniają się w kakofonię wrzasków, skomleń, przekleństw i śmiechu. Ten
ostatni niezaprzeczalnie należy do Laysona.
Joys
zaciska pięści, a żyły na jego dłoniach uwypuklają się znacząco. Mężczyzna ma
ogień w oczach. Zbliża się w kierunku słyszanych dźwięków, jest teraz na bloku
A, na drugim piętrze. Po drodze rozgląda się dookoła, jakby wymyślał nad tym,
jaka będzie najszybsza droga ucieczki. Jest już na skrzyżowaniu korytarzy, z
naprzeciwka nikt nie idzie, a długi, biały tunel ciągnie się jakby w
nieskończoność. Całość przyprawia o klaustrofobię. Joys wychyla głowę w lewą
stronę, to właśnie stamtąd zdaje się słyszeć wrzaski Kath. Nie wygląda na
zdziwionego, widząc na korytarzu dwóch strażników z automatami na ramionach.
Obaj są odwróceni do niego bokiem, wzrok mają utkwiony w przeciwległej ścianie.
Wyglądają jak zombie z wypranymi mózgami. Joys mierzy ich wzrokiem, jakby
kalkulował swoje szanse. W jego głowie właśnie teraz powstaje plan działania.
Brunet
wychyla głowę za róg, przed sobą ma broń wycelowaną dokładnie w jednego ze
strażników. Ryzykując wiele, nie waha się i pociąga za spust, a wystrzał z
colta idealnie pokrywa się z kolejnym, wołającym o pomstę do nieba, wrzaskiem
Kath. Joys, nie czekając na nic, wyskakuje z ukrycia i biegnąc w stronę
drugiego komendariusza, celuje w niego. Strażnik, widząc, jak jego kolega upada
trafiony w głowę, od razu rzuca się do ataku, wrzeszcząc na całe gardło o wrogu
i kodzie czerwonym. Joys nie słyszy już nawoływań, zdaje się nie dostrzegać
jego gestykulacji oraz momentu, w którym tamten chwyta broń. Brunet biegnie
przed siebie, a całą koncentrację skupia na swojej celności. Ponownie wymierza
śmiercionośny strzał. Komendariusz upada na ziemię, jednak Joys także na niej
ląduje. Zostaje odepchnięty siłą strzału. Podnosi się na łokciach. Szybko
wstaje, bo wie, że tuż obok jest Kath, która czeka na ratunek. Brunet chwieje
się na nogach, marszczy czoło i przykłada dłoń do lewego barku. Coś jest nie
tak. Jego palce są pokryte lepką krwią, której przybywa w każdej chwili.
Oberwał.
—
Niech to szlag! — Przeklina pod nosem. Właśnie wtedy za jego plecami pojawia
się Conn, on również ma broń przed sobą. Nie wydaje się zbyt zszokowany
zastanym widokiem.
— W
porządku? — Conn początkowo nie widzi krwi, dopiero gdy podchodzi bliżej,
dostrzega ranę na barku brata. — Jesteś ranny. — Stwierdza z niepokojem, a Joys
się krzywi. Obaj zaraz odwracają od siebie wzrok, bo pojawia się przed nimi
kapitan Lyeson. Wychodzi z jednego z pomieszczeń po lewej stronie. Widzi obojga
braci oraz swoich komendariuszy w kałużach krwi, mimo to wolnym krokiem zbliża
się do nich, a na jego twarzy widać nieznaczny uśmiech. Podchodząc, wyciera
zakrwawiony sztylet o białą, jedwabną chusteczkę. Wydaje się, że cała sytuacja
go bawi.
—
Wielcy wybawiciele! — Mówi to z patosem, jakby zapowiadał przybycie książąt na
dwór królewski. — Widzę, że już się poczuliście jak w domu. — Rechocze. — Miło
cię widzieć, Joys. Ile to już się nie widzieliśmy? Kilka tygodni, zdaje się. —
Uśmiecha się półgębkiem.
Joys
stojący naprzeciwko kieruje na niego nienawistne spojrzenie. Conn w tej samej
chwili wsuwa bratu do kieszeni kurtki kartę magnetyczną, jednak Lyeson tego nie
zauważa.
— A
ty? Musisz być jego bratem. — Zwraca się do Conna. — Niewątpliwie jesteś dumny
ze smarkacza, co? — Lyeson podnosi jedną brew wyżej, jakby w istocie był
ciekawy odpowiedzi. — Być może nawet nie wiesz, co ten karaluch wyprawia, hmm?
Conn
obserwuje Lyesona ze stoickim spokojem. Joys w tym czasie zwraca uwagę na
wyposażenie wroga. Czy możliwe jest, że kapitan ma pod ubraniem ukrytą broń?
Wychodząc, miał w rękach tylko ten mały sztylet.
Lyeson
podchodzi w kierunku mężczyzn, staje dokładnie naprzeciw nich. Teraz może mówić
szeptem, a i tak go wyraźnie słyszą.
— A
wasz ojczulek? Jak żyje? — Kapitan przekręca głowę, a w jego spojrzeniu Conn
dostrzega coś na kształt szaleństwa. — Dobrze mu w tej wylęgarni karaluchów na
wschodzie? — Śmieje się szyderczo. Conn pod wpływem złości porusza się
gwałtownie, jednak dłoń Joysa zaciśnięta na jego przedramieniu skutecznie go
hamuje.
—
Nie daj się sprowokować. — Conn słyszy dobitne słowa brata i zaciska szczękę,
co uwydatnia jej kwadratowy kształt.
—
Chyba ci łatwo nerwy puszczają, chłoptasiu. — kpi sobie kapitan. — Dobrze
wiesz, że to twoja wina i nikogo innego, że masz brata karalucha! — Lyeson
spluwa mu w twarz i Conn od razu, bez, chociażby mrugnięcia okiem, rzuca się na
wroga. Element zaskoczenia sprawia, że Lyeson nie zdąża złapać za ostrze. Conn
powala go na podłogę i okłada pięściami jego twarz, która wkrótce pokrywa się
czerwonymi plamami. Kapitan o dziwo rechocze, ale oprócz tego skrupulatnie
stara się zrzucić napastnika. Joys, widząc, jak jeden okłada drugiego,
wykorzystuje chwilę i szybko wbiega do sali, gdzie powinna być Kath. W istocie
zmaltretowana dziewczyna siedzi na krześle, całe ciało ma pochylone do przodu,
a jej głowa zwisa bezwładnie. Joys staje w progu na sekundę. Nie jest do końca
pewny, czy to ona. Po chwili podchodzi bliżej, widzi gołe plecy, na których
dostrzega czerwono—sine pręgi ze śladami krwi. Wood delikatnie unosi jej głowę,
to jednak jest Kath. W dodatku przytomna teoretycznie. Jej niebieskie oczy są
otwarte, jednak nie widać w nich ducha, są puste i bez wyrazu. Na czole Joysa
pojawiają się krople potu.
—
Kath! — Mężczyzna potrząsa nią lekko. Słyszy oddech. Odchyliwszy jej głowę,
widzi, że na szyi ma kilkanaście nacięć, a jej szara, regulaminowa sukienka
jest przesiąknięta krwią.
— Słyszysz
mnie? — Ponownie potrząsa ramionami Kath. Dziewczyna lekko podnosi głowę,
szepcze coś, jednak on nic nie rozumie. — Zabiorę cię stąd. — Brunet przykłada
kartę do elektronicznych kajdanek, a one natychmiast się otwierają, uwalniając
dłonie dziewczyny. Kath masuje nadgarstki. Obrazy dookoła wirują, a dźwięki są
przytłumione. Po chwili jednak wszystko się poprawia i do jej uszu dochodzi
zgiełk walki, która nadal toczy się za drzwiami.
— Co
tam się dzieje? — Pyta niepewnym głosem. Joys milczy. Brunetka wstaje na
obolałe nogi, jednak ta ranna, prawa, odmawia jej posłuszeństwa i dziewczyna
wcale nie może na nią ustać. — Nie mogę iść.
—
Damy radę. Musimy spadać, Kathy. — Wood niepewnie zerka w kierunku wyjścia, nie
widzi sylwetki Conna ani Lyesona, ale słyszy dźwięki. Nie ma możliwości, by Conn
sobie nie poradził. Kath oparta na ramieniu Joysa wychodzi z pomieszczenia.
Oboje widzą, jak dwoje mężczyzn tarza się po ziemi. Conn próbuje oddalić
sztylet od swojej twarzy, a Lyeson nie daje za wygraną.
—
Jesteś jedną nogą w grobie! — Syczy kapitan przez zaciśnięte zęby, a jego ślina
rozpryskuje się dookoła.
—
Nie dzisiaj. — Odpowiada Conn, jednak jego głos drży. W tej samej chwili udaje
mu się przejąć sztylet i wbija go w klatkę piersiową kapitana. Dźwięk
przeszywanej ostrzem skóry przyprawia o gęsią skórkę. Lyeson dyszy ciężko. Conn
nagle wstaje na nogi i biegnie przed siebie.
—
Spadamy! — Krzyczy Joys i razem z Kath szybko próbują go dogonić.
Cała
trójka pośpiesznie wsiada do samochodu, Conn wypuszcza z ulgą powietrze z płuc,
gdy stary grat nie stawia oporu. Bez zastanowienia udają się do jego
mieszkania, gdzie postanawiają spędzić noc.
...........................................................................................
* cenzus majątkowy - ograniczenie pewnych praw dla grupy osób o określonym majątku, w tym przypadku, osoby ze zbyt małym dochodem nie mogą posiadać samochodu.
Może nie jest to niedziela po południu, ale jednak słowa jako tako dotrzymałam! Szczerze mówiąc, to najdłuższy rozdział do tej pory, ale mam nadzieję, że nikt nie uśnie! :)
Czekam na Wasze opinie w komentarzach!
Nowy rozdział pojawi się 12. marca, wieczorem!
hejo :D Dzięki wielkie, że i tym razem o mnie pamiętałaś i pofatygowałaś się, żeby poinformować mnie o rozdziale. Akcja szybko się rozwija i to wieeeelki plus. Chociaż te początkowe tortury na Kath mnie przeraziły to jakoś w głębi duszy czułam, że znajdzie się jakiś przypadkowy rycerz na białym koniu, który ja uratuje. Nie przewidziałam jedynie tego, że bd ich dwóch, ale oj tam :P Chyba już kiedys Ci wspominałam, ze podoba mi się Twój styl pisania i sposób w jaki przedstawiasz świat ( a jeśli nie to robie to teraz). No i oczywiście brawa za długość rozdziału! Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział :D pozdrawiam i życzę weny, Iva Nerda
OdpowiedzUsuńPs.Zapraszam do mnie, może moje wypociny (chociaż diametralnie różniące się od Twojego opowiadania) przypadną Ci do gustu na tyle, byś wyraziła o nich swoja opinię :D
kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com
Świetny rozdział! Długość mnie powaliła na kolana, ale czytało sie super. Zaczynam coraz bardziej lubic Conna, a ten koleś Cedric mnie intryguje, widać, że jest takim bad boyem, liderem. Jestem ciekawa co dalej.
OdpowiedzUsuńAh Con. Jest com, jest banan na twarzy.
OdpowiedzUsuńRozdział przepełniony akcja, bardzo fajnie, chociaż mój ulubiony fragment to rozmowa Joysa z Cedrikiem. Najwięcej było w niej emocji. Ogolnie to gdzie niegdzie zagubilas się w czasie w rekreacji, bo pisałaś w przeszłym. I pod rozdziałem nie dodalas wyjaśnienia związanego z ta gwiazdka coś o majątku.
Pozdrawiam.
Dzieki za uwagi, szybko sie tym zajmę ;) Cieszę się, ze Ci się podobało
UsuńSzybko rozwija się akcja, wręcz nią przepełnion, ale to dobrze :). Czytało się wyśmienicie :). Czekam na next i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJak ci pisałam będzie krótko, bo czas mnie goni, a ostatni komentarz nie dotarł -.-
OdpowiedzUsuńA więc, muszę ci powiedzieć , że się postarałaś. Rozdział jeden z lepszych. Od samego początku mnie wciągnął, bo lubię takie akcje, ale nie spodziewałam się, że ten koleś serio ją potnie xd
Muszę napisać o twoich opisach, bo po prostu tak ci zazdroszczę talentu, że och! Świetnie opisujesz postawę, emocje bohatera, do tego stopnia, że te zdenerwowanie Joysa było takie słodkie, że aż czułam motylki w brzuchu! Serio, to jest coś po prostu wow O.O
Co do długość, to przyznam, że był długi, ale dzięki temu mogłam dłużej przeżywać akcję i bardziej się wczuć, lecz ja nie jestem zwolenniczką długich rozdziałów, bo po mimo, że coś mi się podoba i nie chcę tego kończyć, to wyczekuję końca i się nie skupiam. Nienawidzę tego, ale cóż poradzisz. Jestem ciekawa ile stron ci tego wyszło… ;o
Akcja, była świetna w połączeniu z tymi twoimi opisami! Budowałaś napięcie i świetnie wszystko opisałaś, dlatego też kocham to opowiadanie <3
Ale, żeby nie przesłodzić, to musi być jeszcze coś, co mnie irytuje ( mnie zawsze coś nie pasuje xD), otóż nienawidzę tego w bajach i niektórych filmach, że jest czarny charakter i on w końcu spotyka się z dobrym, ale nie o to chodzi, chodzi mi o to, że kapitan przecież już słyszał strzały, wiedział, że jest w niebezpieczeństwie, więc dlaczego on uzbrojony prawdopodobnie w nóż, wyszedł sobie na ploteczki do ludzi którzy chcieli go zabić?! ;o Po prostu tego nie rozumiem! Pisałaś, że chyba miał broń, więc dlaczego nie wychylił się i nie zabił ich, tylko poszedł sobie z nimi pogadać? Tak mnie to właśnie irytuje, bo popatrzmy na to, że przychodzi do mnie do domu morderca, który chce mnie zabić, a ja wychodzę sobie do niego i sobie pogadam, jak tam u jego rodziny, czemu przyszedł mnie zabić i wg xd Serio?
No dobra, to tyle z mojej irytacji, ale jeśli chodzi o rozdział, to chyba jak na razie najbardziej przypadł mi do gustu. Oby tak dalej, bo jest coraz lepiej, Twoje opisy są po prostu *cmok*. Nadajesz się do tej roboty i ci mega zazdroszczę, ale jeszcze tego, że twoi bohaterowie są tak bardzo żywi. Oni mają właśnie życie ten świat jest tak bardzo realistyczny i wg to wszystko, że po prostu och! Masz ode mnie brawa i z tym rozdziałem trafiłaś wysoko na mojej liście “<3”.
Opowiadanie kasyczi.blogspot.com
Dziękuję Kasiu za Twój czas i jak zwykle długi komentarz z całym szeregiem przeżyć, haha :D Jest mi wielce miło, że tam wszystko odbierasz, że jesteś takim wiernym czytelnikiem! :*
UsuńCo do Twoich małych irytacji, to uwierz mi, wszystko będzie miało sens już niedługo. :D To, co widziałaś było elementem zaplanowanym.
Pozdrawiam! :*
Na początek przepraszam, że dopiero teraz, ale ten miesiąc nie jest mi w najmniejszym stopniu łaskawy i zaniedbuję i swój blog, i blogi moich czytelników.
OdpowiedzUsuńW pierwszej części powiało grozą - Kapitan naprawdę zapieklił się na dziewczynę, mimo, iż ta jest niewinna, co cały czas im powtarza. Nie spodziewałam się jednak, że ktokolwiek uwierzy dziewczynie i miałam rację. Może liczyć jedynie na ucieczkę lub pomoc z zewnątrz - tacy nigdy nie wierzą.
Po tej "akcji ratunkowej", mam coraz większe wrażenie, że Conn ma się ku Kath. Zresztą Joys też, mimo, iż mówi, że po prostu chce naprawić to, co spieprzył, jest bardzo zaangażowany i wyraźnie martwi go los dziewczyny.
Ciekawią mnie "przełożeni"-o ile to nie faux pas tak o nich powiedzieć- Joysa. Kim są Ci ludzie i dlaczego "wywalenie Joysa" byłoby takim zagrożeniem dla chłopaka?
Ostatnia scena mnie zmiażdżyła. Spodziewałam się uśmiercenia Conna, jednak okazało się, że... To on zabił Lyesona. Jestem w szoku, że sobie poradził, szczególnie, że facet sprawiał wrażenie niezwykle potężnego. Gdzie byli inni strażnicy, ktoś, kto powinien mu pomóc? Spodziewałam się, że będą za nim latać, nie spuszczać z oka. Tymczasem pozwolili na uśmiercenie go. Dobrze jednak, że odbili Kath, jednak co teraz? Oni na pewno nie przepuszczą ani tego, że dziewczyna zniknęła, ani tego - przede wszystkim - że jeden z braci uśmiercił kapitana.
Cóż, pozostaje mi iść do następnego i sprawdzić osobiście, jak teraz miewają się sprawy :)
Było kilka literówek, przeczytaj pierwszy akapit z pierwszej części i któryś z bodajże ostatniej.
„Wewnątrz jest całkowicie pusto i panuje pół mrok” – półmrok to jedno słowo. Nie potrzebna jest tutaj spacja.
OdpowiedzUsuń„Proporcje są identyczne do tych na dórze” – „górze” literówka.
Tym razem wypisałam sobie powtórzenie. W dwóch zdaniach po kolei używasz słowa „zakaz” – „Tutaj oznacza to bezwzględny zakaz wychodzenia z mieszkania po godzinie 22:00. Ludzie często łamią ten zakaz, ponieważ, najnormalniej w świecie, nie da się go przestrzegać.”
A więc miałam rację. Chodzi o zniszczenie projektu na uczelni. Więc stąd były te krzywe spojrzenia po tym gdy dziewczyna po swoim wypadku wróciła na zajęcia. Nie miałam jednak pojęcia, że to co zostało zniszczone, było aż tak bardzo ważne.
Joys faktycznie miał ukryte pomieszczenie. Byłam na dobrym tropie. Spodziewałam się, że facet będzie próbował pomóc dziewczynie. Oczywiście nie mógł tego zrobić na ulicy, bo pewnie wówczas wylądowałby w pomieszczeniu obok Kath. W sumie rozsądny z niego chłopak, że poszedł do Cedrica po pomoc. I tu się zaskoczyłam, bo myślałam, że będzie tu słodko. Zbiorą się w kilka osób i odbiją dziewczynę. A tu? Nici z tego. Masz za to u mnie ogromnego plusa. Uwielbiam nieszablonowość a przez tą odmowę tego szefa jakiegoś ugrupowania tylko podniosłaś i tak już duże napięcie.
Conn nie mógł odmówić pomocy Kath. Mam wrażenie, że temu mężczyźnie podoba się ta dziewczyna. Zastanawiam się tylko nad jednym. Skoro jest cisza nocna i nie wolno jej zagłuszać, to czy samochód tym bardziej nie wzbudzi zainteresowania mundurowych?
Lyeson jest chyba jakimś psychopatą. Przynajmniej ja takie odniosłam wrażenie po tym tekście. Spodziewałam się brawurowej akcji i myślałam, że Joys z Connem uratują dziewczynę zanim ostrze noża dotknie ciała dziewczyny. Po raz kolejny zaskoczyłaś, bo jak się okazało dziewczyna była maltretowana i za to masz u mnie kolejnego wielkiego plusa. Nie, żebym popierała przemoc. To było jednak bardzo realistyczne i zakończenie tej całej sytuacji wcale nie było cukierkowe. Pocięta Kath, postrzelony Joys i poobijany Con. Podobało mi się. Naprawdę bardzo mocno. To był chyba Twój najlepszy rozdział jak do tej pory :)
Hej :)
OdpowiedzUsuńOdrobinę to krwawienie na nodze mi nie pasuje. Jeśli nie doszło do zerwania naczynia krwionośnego, to powinien już dawno zacząć się autoimmunologiczny proces zasklepiania, trombocyty powinny już tworzyć strupy.
Cieszę się, że udało mi się przeczytać i ten rozdział, bo naprawdę sporo się dzieje. Połykałam treść bez brania oddechu, poważnie!
Przesłuchanie, postać kapitana Lyestona - boskie! Opisy odbijania, ataków i mordów - jestem pod wrażeniem! BRawo, wyszło wspaniale. Mocny tekst, ale ta historia w ogóle należy do tych niegrzecznych. Wkręciłam się :D
Ostatni rozdział postaram się nadrobić w tygodniu.
Pozdrawiam! :)
Boże, myślałam, że się popłacze, gdy biedna Kath tak łkała zrozpaczona. Przykro, że nie miała nic na swoją obronę, bo tak to naprawdę jest w niebezpieczeństwie... Oby to się skończyło jak najszybciej!
OdpowiedzUsuńCzym się zajmuje ta tajna organizacja, w której jest Joys? Co oni robią? Czego to dotyczy? Bardzo mnie to intryguje. Muszę się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi, no lol! :D Piszesz zbyt ciekawie, ja nie mogę XD
Coraz lepiej się robiiiii, jest akcja, dzieje się, odbijają ją, no i co będzie potem? Nie będzie mogła tak po prostu wrócić do mieszkania, bo ją tam znajdą! Jak to się potoczy? Uciekną? Schowają ją? Kim jest Lana? Jest dziewczyną Joysa, czy coś? Interesująco *.*
Musisz mi wybaczyć, że ostatnio tak krótko komentuje, ale tak się wciągam, że zapominam, co chciałam napisać w komentarzu, serio! Tak cholernie spodobał mi się Twój blog i ta cała historia, że ja nie mogę! Szkoda, że nie mam żadnych przekąsek... Przydałyby mi się teraz.